Na telewizji publicznej znają się w Polsce wszyscy. Wszyscy więc wiedzą, że telewizji nikt już nie ogląda, że TVP to instytucja ogromna i kosztowna, koszmarnie zadłużona i zmierzająca do nieuchronnej katastrofy. Ogłoszony właśnie wynik finansowy za rok 2012 – strata sięgająca 219 milionów złotych – na pewno wzmocni takie opinie.
Gdyby ktoś jednak chciał wiedzieć, jak jest naprawdę – zachęcam do lektury. Uważnej, bo prawda jest zwykle skomplikowana. Jak mówił Mark Twain, zanim prawda włoży buty, kłamstwo obiegnie Ziemię.
Ten rok bez straty
Zacznijmy od wyniku finansowego. Wynik finansowy to zupełnie co innego niż płynność, czyli stan gotówki w kasie. Zgodnie z przepisami koszty są w telewizji księgowane w chwili emisji programu, a nie wtedy, gdy dokonywany jest zakup, ani też nie w momencie płatności. Gigantyczne wydatki na Euro 2012 obciążają więc koszty minionego roku, choć umowa była podpisana przed laty przez jednego z moich poprzedników, a gotówka do UEFA też popłynęła w większości w ubiegłych latach.
Negatywny wpływ na wynik finansowy miało załamanie rynku reklamowego i związany z tym spadek przychodów, ale także koszty związane z cyfryzacją. Kilkadziesiąt milionów kosztował tzw. simulcasting, czyli dobiegająca już końca jednoczesna emisja programu w technice analogowej i cyfrowej.
Pamiętać trzeba, że wynik finansowy jest tylko w części odbiciem aktualnej sytuacji. Kondycję przedsiębiorstwa ilustruje raczej wskaźnik EBITDA. A w tym ujęciu wynik TVP jest dodatni i wynosi 63 mln złotych. Skąd taka różnica? – Wynik obciążają m.in. koszty amortyzacji inwestycji, w tym „wieży Babel" zbudowanej kilka lat temu na Woronicza, i amortyzacja licencji filmowych, praw do audycji, czyli „amortyzacja wartości niematerialnych".