Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej każdemu zapewnia nietykalność i wolność osobistą. Jej pozbawienie lub ograniczenie może nastąpić tylko na zasadach określonych w ustawie. Bardzo podobnie ujmowała to Konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Też „zapewniała" obywatelom nietykalność osobistą, a pozbawienie wolności mogło nastąpić „tylko w przypadkach określonych ustawą". Jak widać, twórcy konstytucji z 1997 roku za bardzo innowacyjni nie byli.

Zgodnie z Konstytucją PRL przepadek mienia też mógł nastąpić „jedynie w przypadkach przewidzianych ustawą, na podstawie prawomocnego orzeczenia". Nasza ustawa zasadnicza przewiduje zaś, że „przepadek rzeczy (a nie mienia – nawiasy autora) może nastąpić tylko (a nie jedynie) w przypadkach określonych (a nie przewidzianych) w ustawie i tylko na podstawie prawomocnego orzeczenia sądu". Dodano „sądu". Ale nie zrobiono nic, by sędziami zostawali najlepsi prawnicy, którzy wcześniej zdobyli silną pozycję zawodową w swoim środowisku, co dawałoby im prawdziwą niezależność.

Jako „środek ochrony wolności i praw" konstytucja przewiduje, że „każdy może zaskarżyć orzeczenie i decyzję wydane w pierwszej instancji" i „wystąpić do Rzecznika Praw Obywatelskich z wnioskiem o pomoc" – a i to „na warunkach określonych w ustawie". To już lepiej mieli obywatele PRL, którzy mieli „prawo zwracania się do wszystkich organów państwa ze skargami i zażaleniami". Że najlepszym środkiem jest silna pozycja sędziego, zawód, który powinien być ukoronowaniem kariery prawniczej, twórcom konstytucji jakoś nie przyszło do głowy.

Skoro człowieka można trzymać latami w areszcie śledczym bez udowodnienia mu popełnienia zarzucanego mu czynu, to jak chronić prawo jakiejś grupy obywateli do czegokolwiek? Jak chronione – a właściwie niechronione – są prawa obywateli, najlepiej wiedzą podatnicy, czyli największa większość. Na przykład ofiary ulgi meldunkowej. Nienależne podatki im przez lata wymierzano, ale zwrotu nadpłaty nie mają jak dochodzić, bo naruszenie prawa co prawda miało miejsce, ale nie było „rażące". Fiskusa wspierają w tym sędziowie sądów administracyjnych. I nie ma się czemu dziwić, bo większość z nich to... byli pracownicy fiskusa. Może podatnicy muszą twierdzić, że kontrolerzy ich molestują seksualnie, żeby obrońcy praworządności się nimi zainteresowali?

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady WEI