Lata lecą, epoki mijają. Mówi się, że odpowiedzi na pytanie, co było wcześniej – zryw Solidarności czy Powstanie Warszawskie, potrafi dziś już udzielić niezbyt imponujący procent Polaków. Za to nasza mowa pamięta, co się tutaj działo. Historia kreśli na niej swoje tatuaże.

Czepliwe wyrażenie „w tym temacie" zrodziło się chyba jeszcze w epoce lodowcowej III Rzeczpospolitej. Możliwe, że już w latach przedgierkowskich pętało się ono po zaściankach urzędniczych kancelarii, gdzie wówczas niekoniecznie obowiązywała matura, za to w cenie była przysłowiowa szczera chęć. Powiedzonko „w tym temacie" musiało zaimponować bystremu robotnikowi, który wyrokiem historii zrobił unikalną karierę i po swojemu porządkował świat. Jego ulubione wyrażenia – wałęsizmy - wciąż żyją. „W tym temacie" jest jednym z nich. Jednoczesny prezydent i uosobienie „Solidarności" o „tematach" rozprawiał notorycznie. Wypowiadał się nie „na temat", mówił nie o sprawach, o problemach, zagadnieniach, a jak to określał - „w temacie" . W końcu udało się. Polacy zarazili się tym samym gremialnie. Nie pomogły żarty, kabarety ani protesty językoznawców. Czas Wałęsy stał się historią, a wdrożony schemat pozostał i do tej pory nie zmienił swojego statusu - wciąż jest błędem. W tej sprawie pomiędzy głosem ludu a zdaniem strażników języka do ugody nie doszło. Strony, po dwudziestu paru latach trwania w przeciwległych okopach, upierają się przy swoim.

„Nie było dyskusji w tym temacie" – uciął Duda powtórnie pytania na drażliwy temat. Całkiem współczesny szef Solidarności, już ze zmyślnie złożonymi palcami w podręcznikowym geście sugerowania tłumu. A jednak nieco wałęsopodobny. Niełatwo uciec od takiej schedy. Osobiste, choć żartobliwe, zaliczanie siebie samego do twardych trunków, może być w tę tradycję wkładem własnym.