– Od teraz domagamy się wyeliminowania szczypania w gardła, to bardzo szkodzi – oznajmiłby jeden z nich. A drugi nieznoszącym sprzeciwu głosem dodałby: „i koniecznie wyeliminować procenty. One szkodzą rozsądkowi i rozumowi".

Zabawne? Jasne. Z tym że dokładnie z takim samym zjawiskiem mamy do czynienia na co dzień w naszej debacie publicznej. Grupa antyreligijnych – a przynajmniej areligijnych – dziennikarzy, publicystów i intelektualistów od lat ustawia Kościół tak, jak owi abstynenci z mojej opowieści chcieliby ustawiać fabrykę wódek. To dlatego poważny profesor (antyreligijny abstynent od stosunkowo krótkiego czasu, wcześniej zakonnik) przekonuje na łamach poważnego dziennika, że najchętniej zrezygnowałby ze słowa „Bóg", bo ono dzieli ludzi. I namawia papieża Franciszka, by ten zamiast głosić jakiegoś jedynego Zbawiciela, zajął się raczej przekonywaniem ludzi do politeizmu. Zabawne? I to jak! Ale dziennikarz traktuje te słowa niemal jak nowe objawienie. Inna dziennikarka z podziwu godną konsekwencją przekonuje Kościół, że powinien zrezygnować ze sprzeciwu wobec aborcji, in vitro, a także wiary w cuda, bo jest to nie do pogodzenia z nowoczesnością. Specjalista od włoskiej kultury publikuje sążniste artykuły o tym, że polski Kościół jest głęboko niechrześcijański, bo pewien arcybiskup postanowił przenieść do domu emeryta nieposłusznego księdza, który od jakiegoś czasu w mediach głosi poglądy niezgodne z nauczaniem Kościoła.

I tak to się kręci. „Religijni abstynenci" próbują narzucić nam swoją wizję chrześcijaństwa, pozbawić go tego wszystkiego, co stanowi o jego – nawet czysto ludzkiej – specyfice, a na koniec stworzyć Kościół w wersji light, pozbawiony posłuszeństwa, jednoznacznego nauczania w kwestiach moralnych, zakorzenienie w Chrystusie i wiary w to, że Bóg może wchodzić w nasze życie z własną mocą i czynić cuda.

Kłopot z takim chrześcijaństwem jest tylko jeden: jest ono jak wódka bezalkoholowa, czyli zupełnie pozbawione sensu. To właśnie dlatego ludzie wciąż odpływają z takich wspólnot chrześcijańskich, których na Zachodzie, niestety, nie brakuje.