Wojna z samym sobą

W zgiełku sporu o pakt klimatyczny zagubiono sens tego paktu: świat walczy, by nie zjadła nas dziura ozonowa – pisze poeta i publicysta.

Publikacja: 04.08.2013 19:03

Red

Tam, gdzie trwa wojna, gmatwają się sensy i tworzą się supły. To nie musi być wojna krwawa, wystarczy, że jest na słowa i emocje. Przykładów wokół bez liku, a im dalej w las, tym będzie ich więcej.

Wojna o Elbląg zamazała fakt, że barwy partyjne prezydenta nie powinny mieć znaczenia, ważne są jego umiejętności zarządzania miastem. Najlepiej, kiedy jest bezpartyjny, to zwiększa szanse, że będzie kompetentny. Do tej pory największe sukcesy, nie tylko w dużych miastach, odnoszą prezydenci bezpartyjni lub mało przywiązani do swojej partyjności. Liczą się wtedy umiejętności, a nie partyjne okoliczności. Kiedy jeździ się po Polsce, na pierwszy rzut oka widać: gospodarz dobry, bezradny czy beznadziejny.

W ramach „naszej zimnej wojny domowej" najważniejsze, czy nasz – nie nasz, drugorzędne, co potrafi. Można było w Elblągu obserwować, jak uwikłanie bitewne zaciemnia obraz. Ważnym przyczółkiem wojny był kanał żeglugowy na Mierzei Wiślanej, którego nie ma, a mógłby być. Czy ma on sens ekonomiczny, ekologiczny? Mieszkańcy i politycy powinni wysłuchać argumentów i spokojnie je rozważyć. Nie było na to chyba przestrzeni... Słuchając potem triumfalnych okrzyków tych, co odbili Elbląg z rąk wroga, nie słyszę dyskusji pomysłu, jak zarządzać miastem. Na szczęście za rok będzie nowy sprawdzian. Z taką wojną demokracja sobie na szczęście poradzi, są tylko straty czasu i sensu.

Następny bój szykuje się o Warszawę. Może warto oszczędzić miasto, które tyle przeszło? Kocham Warszawę, w jej obronie zginął mój dziadek, moja matka była sanitariuszką w czasie powstania, pamiętam ruiny miasta i codziennie widzę, jak na współczesnej siatce ulic drży sieć moich wspomnień lat. Okaleczona przez wojnę, zasługuje na szczególną czułość i troskę. Na szczęście wiele zmieniło się na lepsze, z burej stała się kolorowa, z nudnej ciekawa. Ale są błędy i zaniechania. Nawet jeśli teraz brakuje pieniędzy, to nie powinno brakować wizji. Ona nie kosztuje. Ale jej nie widać. Kolejni prezydenci Warszawy zdawali się nie wiedzieć, co to jest „gra w miasto", (tylko pierwszy prezydent miasta po 89 roku, Stanisław Wyganowski, był urbanistą). Brakuje środków, ale w mieście bardzo dużo można zmienić, bez bardzo dużych pieniędzy. Czy w referendum zmienić Gronkiewicz-Waltz? Proszę bardzo, lecz nie po to, by wygrać wojnę, ale poprawiać. Jakie macie pomysły, wizje? Nic nie widzę, nic nie słyszę.

Oddala się wrzawa wokół awantury na wykładzie prof. Zygmunta Baumana. Przy okazji przeoczono, że Bauman to jeden z najwybitniejszych diagnostów stanu rzeczy naszego świata. Od lewej do prawej strony podobnie czujemy, stan rzeczy jest alarmowy. Rozumiem niepokoje moralne wobec przeszłości. Jestem teraz bardziej jednak skłonny patrzeć w przyszłość. Dziwi, że tropiciele grzechów profesora zażądali od niego samokrytyki, jak w czasach stalinowskich. A przecież on nie ucieka od refleksji nad swoim uwikłaniem. Nie wyrywa jednak włosów z głowy, w wieku niemal 90 lat ma ich niewiele. Ciekawe, że Bauman ma podobnie krytyczny stosunek do współczesności jak jego prawicowi pogromcy. Ktoś z grzechem pierworodnym nie może mieć jednak racji. Ciekawe, że najgwałtowniej za grzechy przeszłości atakują ci, którzy sami nie mogli się sprawdzić, byli za młodzi albo się bali. Ci ostatni zwykle najbardziej zajadli. Prof. Władysław Bartoszewski, który przeszedł wszystko, co złe w czasach wojny i PRL, jest o wiele bardziej tolerancyjny.

Wojna o pakt klimatyczny ma swoje wzruszające amnezje, przecież przy podpisywaniu powstało zaskakujące porozumienie ponad podziałami. W zgiełku obecnego sporu zagubiono sens tego paktu: świat walczy, by nie zjadła nas dziura ozonowa. Trzeba z tym coś robić. Być może Polski nie stać na tak poważny udział w planie ratunkowym, warto jednak zauważyć, że to nie był złowrogi pomysł, by nas pogrążyć. Może czas przestać o sobie myśleć jak o dziecku skrzywdzonym przez historię, pokazywać blizny, wyciągać rękę – dajcie... Ani my już teraz tacy biedni, ani nieszczęśliwi. Urodziny generała Jaruzelskiego przywołują dawne spory. Jest dobroczyńcą czy zbrodniarzem? W ocenie człowieka, polityka, nawet namiestnika, czasami nie ma prostych prawd. Ale to widać dopiero po latach. Nawet margrabia Wielopolski doczekał się niejednoznacznych ocen. Kiedyś nie miałem wątpliwości, że generał zasługuje na szubienicę, teraz widzę, że byłaby to przesada. Nadal jednak myślę: porządny człowiek nigdy nie znajdzie się w takiej pozycji, w jakiej znalazł się generał w roku 81. Wcześniej, w roku 68, były czystki rasowe w armii, inwazja na Czechosłowację. Doceniam, to prawda, dopiero teraz, że mało było ofiar stanu wojennego, biorąc pod uwagę skalę operacji. Zamach majowy pochłonął setki razy więcej. Sam jestem żywym przykładem, że to nie było jednak Chile. Na własnym przykładzie widzę, jak emocje zaciemniają widzenie. Mało wtedy widziałem. Czy mogło być jednak inaczej? Stan wojenny wyrzucił mnie na rok z domu, potem Białołęka, kilka lat konspiracji. Wiele w moim życiu legło w gruzach, pal to licho, to dotyczyło milionów ludzi.

Wtedy uproszczenie pomagało w walce. Przecież my nie wierzyliśmy, że to wygramy. Upór to była też kwestia smaku. Dzisiaj jest inna sytuacja, wydaje się, że luksusowa, ale jak pisał Jan Pasek w „Pamiętnikach z Roku Pańskiego 1664...": „Uprzykrzyła się nam wojna z nieprzyjacielem, zachciało się nam spróbować samym z sobą..."

Nie udaję, że znam się na ekonomii czy na zarządzaniu, nie mam innego biznesu niż pisanie. Ostrzegam, to nie jest dobry interes. Jeśli jestem czyimś uczniem, to na pewno Jerzego Giedroycia. Przez kilkanaście lat opisywałem Polskę w paryskiej „Kulturze", z Redaktorem miałem stały i bliski kontakt. Ideologią Giedroycia był zdrowy rozsądek. Jak wtedy, tak dzisiaj też dużo rozmawiam z ludźmi, jeżdżę po kraju, podsłuchuję i podglądam. Widzę, że pesymizm Redaktora „Kultury", też mój, wobec możliwości szybkiego rozwoju Polski był błędem. To poszło szybciej i lepiej. Za to pesymizm wobec polityków był trafny. Teraz każda różnica opinii staje się zarzewiem konfliktu, jak w toksycznym małżeństwie. Rządzą emocje, nie zdrowy rozsądek.

Staram się znaleźć supły, które najbardziej przeszkadzają nam w rozwoju. To na pewno ociężała, nieżyczliwa biurokracja i gmatwanina przepisów. Jest lepiej, niż było, ale nadal źle. W efekcie wszystko u nas za trudne. I tracimy wiele energii na pokonywanie sztucznych barier. Na pewno chory jest mechanizm obsadzania stanowisk, awansują krewni, znajomi, panuje kumoterstwo, jeśli ktoś chce, można to nazwać układem, równie często partyjny, jak ponadpartyjny. Przy każdej politycznej zmianie aż słychać przebieranie nóg ustawionych w kolejce do stanowisk. Powstaje mechanizm selekcji negatywnej i kwitnie korupcja. Zjawisko typowe dla krajów niedorozwiniętych, a ciekawe jednak, że problem stał się nagle powszechny. Ponieważ w całej naszej cywilizacji zanikły sprawy, dominować zaczęły interesy.

Co robić? Będę naiwny. Marzy mi się wielki stół, choćby kwadratowy, z udziałem polityków i samorządowców. Wcześniej trzeba by ustalić listę spraw najważniejszych, nie tylko takich, które Piłsudski nazywał imponderabiliami. Wierzę, że bez spektaklu medialnego nasi politycy są w stanie ustalić pewne wspólne, podstawowe cele. Kłóćmy się o wszystko, ale nie to, co wspólne i gardłowe dla rozwoju kraju. Na tyle jestem optymistą, że powstanie takiej listy uważam za możliwe. Ale co dalej? Po co dalej, już na początku byłby klops. Wszystkie strony konfliktu, chyba ich więcej niż dwie, uważają swoich oponentów za wroga tak podłego, że w grę wchodzi tylko całkowite unicestwienie. Jeśli chcą się spotykać, to tylko po to, by toczyć walki cherlawych gladiatorów na arenie mediów. Niech trwa wojna, aż do całkowitego wyniszczenia. Na szczęście scena polityczna to tylko fragment Polski. Prawdziwa gra toczy się w milionach rodzin, w społecznościach lokalnych, w setkach tysięcy małych firm. Tam jednak uparcie górą zdrowy rozsądek...

Tam, gdzie trwa wojna, gmatwają się sensy i tworzą się supły. To nie musi być wojna krwawa, wystarczy, że jest na słowa i emocje. Przykładów wokół bez liku, a im dalej w las, tym będzie ich więcej.

Wojna o Elbląg zamazała fakt, że barwy partyjne prezydenta nie powinny mieć znaczenia, ważne są jego umiejętności zarządzania miastem. Najlepiej, kiedy jest bezpartyjny, to zwiększa szanse, że będzie kompetentny. Do tej pory największe sukcesy, nie tylko w dużych miastach, odnoszą prezydenci bezpartyjni lub mało przywiązani do swojej partyjności. Liczą się wtedy umiejętności, a nie partyjne okoliczności. Kiedy jeździ się po Polsce, na pierwszy rzut oka widać: gospodarz dobry, bezradny czy beznadziejny.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń