Fińską drogą

Polska nie musi kupować gazu i ropy na Wschodzie, ale na całkowitą rezygnację ze współpracy z Rosją pozwolić sobie nie może – pisze publicysta

Publikacja: 25.09.2013 20:16

Fińską drogą

Foto: Fotorzepa, Wojciech Grzędziński Woj Wojciech Grzędziński

Red

Relacje Polski i Rosji, gdzie obydwa sąsiadujące ze sobą kraje odwrócone są do siebie plecami, można uznać za samobójczy anachronizm. Zwłaszcza dla Polski, która w tym pojedynku jest słabszą stroną. Tymczasem najlepszą metodą, aby zwiększyć międzynarodowe znaczenie Polski, jest konsekwentne dążenie do pobudzenia naszej aktywności na wschodzie, szczególnie w gospodarce. Tym bardziej że Rosja stoi być może na progu gwałtownych przemian. Czyżby więc klucz do polskiej pomyślności znajdował się na wschodzie?

Kapitalizm bez kapitału

Polityka wschodnia to pojęcie, które zrobiło krótkotrwałą, ale zawrotną karierę w polskiej dyplomacji po upadku Peerelu. Rozumiana była jako zwiększenie polskiej obecności politycznej na wschodzie kosztem osłabiania wpływów rosyjskich. Dziś wydaje się, że polityka wschodnia w tym rozumieniu poniosła klęskę. Jej zwolennicy nie docenili bowiem rzeczywistego układu sił za naszą wschodnią granicą. Ale jednocześnie pojęcie to nabiera nowej treści. Można sobie bowiem wyobrazić politykę wschodnią, w której Polska korzysta z rosyjskiej supremacji na obszarach posowieckich. Byłaby to, w odróżnieniu od złudnych projektów z przeszłości, realna polityka wschodnia.

Taką właśnie realną politykę wschodnią prowadzi od wielu lat Finlandia, która mając podobnie jak Polska trudne relacje historyczne z Rosją, zdołała wywalczyć niekwestionowaną pozycję na wschodnim rynku, czemu zawdzięcza dużą część swojego dobrobytu i wysokie notowania w Europie. Dla Polski aktywność gospodarcza na wschodzie może mieć kluczowe znaczenie dla budowania silnych, samodzielnych firm, które – tak jak fińska Nokia – mogłyby w przyszłości zawalczyć o międzynarodową pozycję i zachodnich klientów.

Statystycznie rzecz biorąc, polska gospodarka ma się nie najgorzej. Cały czas rośnie. Lecz ze wzrostem gospodarczym jest problem, bo nasza gospodarka musiałaby rosnąć w tempie wielokrotnie wyższym, aby w przewidywalnej przyszłości dogonić gospodarki państw rozwiniętych.

Nie zawsze tak było. W gospodarczej historii Polski był okres bezprecedensowego wzrostu na skalę nienotowaną nigdy wcześniej ani później. Przypadł on na lata 1870–1914, a więc w czasie, kiedy Polska znajdowała się pod zaborami. Co ciekawsze, wzrost ten notowano wyłącznie na obszarze zaboru rosyjskiego, gdzie zyski z wymiany handlowej na terenie całego imperium doprowadziły do wysokiej akumulacji krajowego kapitału. Był to okres gwałtownego rozwoju Warszawy i Łodzi.

Wtedy właśnie rodziły się na terenie Polski firmy, które mogły śmiało rywalizować z zachodnioeuropejską konkurencją. Wśród nich perła w koronie, czyli Bank Handlowy, jedna z największych tego typu placówek w naszej części kontynentu. Według dzisiejszych kryteriów ówczesny Bank Handlowy mógłby uchodzić za wielką korporację o zasięgu ponadpaństwowym. Co istotne, znacząca część tego kapitału znajdowała się w rękach lokalnych przedsiębiorców, dynamicznie rozwijającej się rodzimej burżuazji, czyli – jakbyśmy to dziś określili – wyższej klasy średniej.

Ten bezprecedensowy rozwój gospodarczy i gonitwa za uprzemysłowionymi potęgami Europy zostały gwałtownie przerwane przez wybuch I wojny światowej i nigdy potem – już w niepodległej Rzeczypospolitej – nie osiągnęły nawet porównywalnych rozmiarów i zasięgu.

W sytuacji, jaka ukształtowała się po traktacie ryskim kończącym wojnę z bolszewikami, po polskiej ani tym bardziej po sowieckiej stronie nie mogło być mowy o odbudowaniu w nowych okolicznościach struktur gospodarczych istniejących w okresie zaborów. Dawne wielkie fortuny w Łodzi i Warszawie zawaliły się bezpowrotnie, a szansa na zbudowanie silnej polskiej burżuazji została zaprzepaszczona. W ten sposób rodzimy kapitalizm pozbawiono rynku i silnego krajowego kapitału, skazując go na strukturalną niewydolność. Po okresie Peerelu, który zlikwidował i ten anemiczny kapitalizm, wróciliśmy do punktu wyjścia – kapitalizm powrócił, ale kapitału i zagranicznych klientów nadal brakowało.

Japonia, Irlandia

W rezultacie możliwości polskiej ekspansji na rynkach zachodnich są dziś mocno ograniczone. Jednocześnie Polska ma problemy z tworzeniem dużych i samodzielnych podmiotów gospodarczych. Bo czy może istnieć kapitalizm bez kapitału? Oczywiście, że nie. Dlatego Polska rozpaczliwie zabiega o zagranicznych inwestorów. Skutkiem jest ciągłe niedoinwestowanie polskiej gospodarki i konkurowanie o inwestycje ze słabiej rozwiniętymi krajami. W takiej konkurencji liczą się przede wszystkim niskie koszty siły roboczej oraz maksymalna elastyczność w kwestii stosunków pracy. Kwalifikacje oraz innowacyjność – choć istotne – liczą się już mniej.

Wystarczy zrobić mały test. Rozejrzeć się dookoła i sprawdzić, jak wiele produktów w naszym otoczeniu, urządzeń, które kupiliśmy, albo usług, z których korzystamy, ma silną polską markę. Silną to znaczy rozpoznawalną również poza granicami kraju. Wynik tego testu jest chyba łatwy do przewidzenia.

Polska gospodarka może i rośnie, ale nie ma dziś nic, czym mogłaby podbić zagraniczne rynki.

W najnowszych dziejach Polski słyszeliśmy już rozmaite nawoływania. Kiedyś Lech Wałęsa chciał budować drugą Japonię, nie tak dawno Donald Tusk proponował drugą Irlandię. Może zamiast egzotycznych i niespecjalnie przystających do naszej rzeczywistości wzorców warto spojrzeć na przywoływany już przykład Finlandii.

Finlandia miała znacznie więcej historycznego szczęścia niż my. Stalin nie tylko oszczędził jej doświadczenia z centralnie planowanym socjalizmem, ale też wyznaczył jej rolę gospodarczego pomostu łączącego Rosję z uprzemysłowionym Zachodem. W ten sposób w 1945 roku Finlandia zajęła miejsce, jakie na przełomie stuleci przypadło ziemiom polskim ze wszystkimi przywilejami i zyskami, które się z tym wiązały.

Dzisiaj Finlandia, która w punkcie startu znajdowała się na odleglejszej pozycji niż Polska, stała się wysoko rozwiniętym technologicznie, zamożnym państwem Europy. Zapewne trudniej byłoby jej osiągnąć ten status, gdyby nie szanse, jakie otworzyły się przed jej gospodarką na wschodzie. Wystarczy tutaj przypomnieć, że wartość fińskiego eksportu do Rosji przekracza 5 mld euro rocznie, a 80 proc. wysyłanych na wschód towarów stanowią artykuły wysoko przetworzone. Jednocześnie – co robi jeszcze większe wrażenie – przez Finlandię przechodzi 70 proc. wymiany towarowej między Unią i Rosją.

Nokia – technologiczny symbol Finlandii – jeszcze kilkadziesiąt lat temu produkowała kalosze. Dziś jej majątek ma przede wszystkim wartość intelektualną, firma i jej patenty zostały wycenione przez Microsoft na 8,5 mld dolarów. Czy istnieje jakakolwiek polska firma, której dorobek technologiczny i intelektualny byłby mierzony w miliardach dolarów.

Na straconej pozycji

Dzisiaj Polska – w odróżnieniu od Finlandii – nie pobiera renty z tytułu położenia między wschodem a zachodem. Nie budujemy, jak na przełomie XIX i XX wieku, silnego rodzimego kapitału, pomimo że jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż wtedy – mamy niepodległe państwo i to położone wewnątrz wielkiej wspólnoty europejskiej.

Nasza gospodarka jest dziś ściśle sprofilowana jako – w dużej mierze – poddostawca na rynki zachodnie. Tymczasem nie da się skutecznie walczyć o wyższą pozycję w Europie wyłącznie obniżaniem kosztów siły roboczej. To metoda, która preferując mało zaawansowaną gospodarkę, degraduje Polskę do roli kraju wiecznie rozwijającego się i nękanego ogromnym rozwarstwieniem dochodów. Nie przypadkiem Finlandia, idąc inną drogą, uchodzi dziś za państwo rozwinięte technologicznie, cieszące się przy tym powszechną zamożnością swoich obywateli.

Należy zatem szukać atutu w większej innowacyjności i budowaniu silnych krajowych podmiotów gospodarczych i finansowych. Przy czym innowacyjność nie musi tylko oznaczać zaawansowania technologicznego, innowacyjność to również poszukiwanie nowych źródeł zysku. Tradycyjnym obszarem polskiej penetracji gospodarczej były zawsze obszary, które dziś zajmują państwa posowieckie. Nie ma żadnych powodów, aby z tej penetracji rezygnować, tym bardziej że nie robią tego poważni zachodnioeuropejscy gracze.

Oczywiście rynki wschodnie, bo o nich mowa, są z punktu widzenia prowadzenia tam biznesu rynkami trudnymi. Znane są z niestabilności politycznej, wysokiego poziomu biurokracji i korupcji oraz nieformalnej kultury prowadzenia interesów. Wymagają zatem dużej wiedzy, determinacji i określonego know-how. Know-how, które polskim przedsiębiorcom działającym na tym rynku nie jest obce. Dość powiedzieć, że część z wielkich zachodnich korporacji robiących interesy w Rosji korzysta z pomocy polskich pośredników, którzy – dzięki znajomości specyfiki rynku i panujących tam zwyczajów – pomagają w zawieraniu intratnych interesów. Dlaczego więc powszechnie nie wykorzystujemy tych umiejętności na rzecz naszych własnych firm?

Przeszkodą w rozwijaniu polskiej aktywności na wschodzie jest polityka, a właściwie nieumiejętność skorelowania polityki z celami gospodarczymi. Będąc członkiem Unii Europejskiej i podzielając respektowane tu wartości, Polska nie może nie dostrzegać autorytarnego charakteru rządów w Rosji. Wyrażając dezaprobatę wobec tamtejszych standardów politycznych, powinniśmy jednak umieć dobrze zdefiniować nasze interesy.

Od wielu lat Polska ma ogromny deficyt w handlu z Rosją, co związane jest z naszym uzależnieniem od dostaw surowców – głównie ropy i gazu. W zeszłym roku deficyt osiągnął rekordowe 12 mld euro. W przypadku każdego sporu, a tych w relacjach polsko-rosyjskich nie brakuje, zwykle stajemy więc na straconej pozycji.

Jednym z pomysłów na rozwiązanie problemu deficytu była idea dywersyfikacji źródeł surowców. Choć dywersyfikacja jest w założeniu słuszna, bo wzmacnia nasze bezpieczeństwo, towarzyszący jej cel polityczny, jakim jest całkowita rezygnacja z handlu ze wschodem, wydaje się nieporozumieniem i oznacza trwałą marginalizację polskiej gospodarki względem partnerów w Unii Europejskiej. Polska nie musi kupować gazu i ropy na wschodzie, ale na całkowitą rezygnację z Rosji pozwolić sobie nie może.

Bardziej pożądanym, choć trudniejszym pomysłem byłaby raczej zmiana struktury handlu, tak aby uniknąć ogromnego deficytu. Dywersyfikacja mogłaby tu być może służyć jako rodzaj nacisku na zwiększenie polskiego eksportu do Rosji.

Status polityczny

Nie da się przy tym ukryć, że współczesna putinowska Rosja jest partnerem trudnym i nieżyczliwym. Polskie wysiłki mogą być przez Kreml odgórnie torpedowane. W takim wypadku być może należałoby pozostawić inicjatywę samym przedsiębiorcom, reagując na ich potrzeby i sugestie. Warto jednak pamiętać, że proces modernizacji Rosji – choć dziś powolny – w każdej chwili może nabrać gwałtownego przyspieszenia. Byłoby źle, gdyby Polska nie była na to przygotowana i nie wykorzystała tej szansy. Tym bardziej że w końcu sama Rosja może zdać sobie sprawę, iż dalsze antagonizowanie Europy Środkowej również nie leży w jej interesie.

Polityka wobec Rosji musi być więc oparta na strategicznym celu, jakim jest budowa już dziś silnej pozycji gospodarczej Polski na wschodzie. Pozycji, która zagwarantować nam może w przyszłości nie tylko przejęcie części zysków przepływających dziś z dala od Polski, ale także wzrost znaczenia naszej gospodarki wewnątrz Unii Europejskiej, a w konsekwencji – znacznie wyższy status polityczny w relacjach z Rosją. Na razie cel ten nie został nawet zdefiniowany. Tymczasem gdyby nasza pozycja była silniejsza, wiele głośnych sporów, jakie ostatnio podzieliły Polskę i Rosję, przybrałoby zapewne inny obrót.

Realna polityka nie może abstrahować od sił i środków, którymi dysponuje. A jeśli ich brakuje, trzeba podjąć wysiłki, aby to zmienić. Najbardziej płomienne mowy opozycji z jednej strony i puste gesty rządu z drugiej nie zmienią Polski w gracza, z którym należy się choć trochę liczyć. Bo nie chodzi tu tylko o Rosję, ale o pozycję Polski w Europie i jej bezpieczeństwo.

Autor jest publicystą, był m.in. zastępcą redaktora naczelnego „Dziennika”

Relacje Polski i Rosji, gdzie obydwa sąsiadujące ze sobą kraje odwrócone są do siebie plecami, można uznać za samobójczy anachronizm. Zwłaszcza dla Polski, która w tym pojedynku jest słabszą stroną. Tymczasem najlepszą metodą, aby zwiększyć międzynarodowe znaczenie Polski, jest konsekwentne dążenie do pobudzenia naszej aktywności na wschodzie, szczególnie w gospodarce. Tym bardziej że Rosja stoi być może na progu gwałtownych przemian. Czyżby więc klucz do polskiej pomyślności znajdował się na wschodzie?

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?