W ostatnich tygodniach przekaz płynący z głównych mediów, wzmocniony głosami dyżurnych autorytetów, jest jednoznaczny. Udział w referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz równa się udziałowi w politycznej awanturze. To PiS, któremu tak bardzo nie ufasz, chce zbić na niej kapitał twoimi rękami. Bo zadowolenie warszawiaków z polityki miejskiej pani prezydent mogą wywołać tylko siły nieczyste, merytorycznych powodów po prostu nie ma. Czy na pewno?
Boczna uliczka
To prawda, odwołanie HGW przysporzy punktów największej opozycyjnej partii, jednak sprowadzanie sprawy wyłącznie do politycznej gry jest ogromnym nadużyciem.
Dla mnie, człowieka, który patrzy na organizację życia w Warszawie z punktu widzenia kierowcy, obecna polityka miasta wobec zmotoryzowanych jest nie do zaakceptowania, gdyż z ich portfeli wyciąga się coraz więcej i czyni się to w sposób coraz bardziej bezpardonowy.
Długo będę pamiętał pewną historię. Kilka lat temu odwoziłem córkę do szkoły. Niewielka boczna uliczka na Woli, kilka minut przed ósmą rano, pośpiech przed dzwonkiem na pierwszą lekcję, ścisk samochodów, brak parkingu i pani blond strażniczka miejska, która, jak się wydawało miała panować nad tym całym rozgardiaszem. Była tam codziennie. Można powiedzieć, że „znaliśmy się z widzenia".
Samochód zostawiłem w miejscu, w którym nie mógł blokować ruchu. Nie było mnie zaledwie kilka minut, a mimo to po powrocie znalazłem za wycieraczką karteczkę. Wtedy postępowania strażniczki nie mogłem zracjonalizować. Nie bardzo wiedziałem, czy to głupota, czy nadgorliwość, czy może jedno i drugie.