Nierozważni i nieromantyczni

Polacy chcieliby, aby ofiara była zawsze szlachetna i czysta. Natomiast Ukraińcy mają wiele postsowieckich przyzwyczajeń, zbudowali państwo przeżarte korupcją i są wśród nich tacy, co Polaków nie bardzo lubią – pisze publicystka.

Publikacja: 13.12.2013 01:25

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Agnieszka Romaszewska-Guzy

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz rg Rafał Guz

Red

Gdy duszone są przez Rosję niepodległościowe dążenia Czeczenów, gdy zmagają się z autorytarnym reżimem Białorusini, gdy Ukraińcy na Majdanie walczą o wolność i chcą do Europy, polska opinia publiczna przyjmuje te wydarzenia zawsze zgodnie z jednym i tym samym, znakomicie powtarzalnym (pomimo szczegółowych różnic) modelem reakcji.

Intensywność reakcji może się różnić, inne mogą być osoby i argumenty, ale schemat reagowania będzie zawsze podobny – trójdzielny. Znając go, można z góry przewidzieć, jakie tendencje będą zwyciężały w kolejnych dniach w polskich mediach, jakie obrazy będą malowali w studiach telewizyjnych eksperci.

Od fascynacji do rozczarowania

Zaczyna się od zaskoczenia. Ponieważ w Polsce panuje prowincjonalny i delikatnie mówiąc mało mocarstwowy stosunek do polityki zagranicznej, o sprawach międzynarodowych, i to nawet tych dotyczących bliższych sąsiadów, wie się niewiele. Sprawy zagraniczne nie są zresztą w czasach pokoju przedmiotem zainteresowania szerokich kręgów społeczeństwa w żadnym państwie, ale w Polsce to desinteresment rozciąga się też na wielką część elit – na przykład komentatorów politycznych i dziennikarzy.

Tak że „na bieżąco" z sytuacją są tylko wąskie grupy specjalistów. No więc coś się zaczyna dziać, a my w Polsce szybko staramy się nadrabiać nasze zaskoczenie, gwałtownie uzupełniając wiadomości, ucząc się obco brzmiących nazw i wysyłając korespondentów.

Potem następuje faza fascynacji, a niekiedy wręcz euforii. Jeśli bowiem chodzi o szeroko pojętą walkę o wolność, Polacy w swoim kodzie kulturowym mają wdrukowane zachowania solidarne i pełne zrozumienia. Przyglądając się reakcji co bardziej świadomych Polaków, czy to w czasie wojen czeczeńskich, czy rewolucji róż w Gruzji, czy teraz, gdy w Kijowie na Majdanie rodzi się ukraińskie społeczeństwo obywatelskie, można nabrać respektu dla koncepcji zakładających istnienie „charakteru narodowego".

Choć przecież na co dzień każdy z nas jest inny. Ba, są i tacy, którzy wręcz programowo kontestują samo pojęcie jakiegokolwiek „narodowego charakteru"... A jednak są momenty, w których znacząca i najbardziej aktywna część Polaków reaguje w pewien bardzo określony, podobny sposób, odmienny od innych nacji. I ulegają temu trendowi często nawet ci, którzy świadomie są mu przeciwni.

Życie zbiorowości pełne jest zagadek i niespodzianek. Gdy więc trzeba wspierać gdzieś walkę o wolność, w Polsce następuje czas ogólnej mobilizacji. Zainteresowanie jest szerokie, chęć pomocy ogromna, ludzie identyfikują się z tymi, którzy walczą lub są prześladowani – i idealizują ich.

W końcu nadchodzi trzecia faza, którą warto szczegółowo przeanalizować zwłaszcza w kontekście obecnej sytuacji na Ukrainie – a mianowicie faza zniechęcenia, dystansu, rozczarowania (niepotrzebne skreślić...). Ten etap nadchodzi nieuchronnie, a bywa tym głębszy, im głębsza była fascynacja i niestety trwa najdłużej, aż do ponownego zapadnięcia w narodową „śpiączkę" i kolejnego zdumionego „przebudzenia".

Nigdy większość nie manifestuje

Pierwszym argumentem, który pada, a któremu warto się przyjrzeć także w kontekście obecnej ukraińskiej sytuacji, jest argument „z niedoskonałości". Otóż nagle komentatorzy, a zwłaszcza dziennikarze, zauważają, że przedmiot ich fascynacji nie jest złożony z samych zalet. Okazuje się, że dana zbiorowość ma także wady. I to często – poważne.

Dobrze, że w czasach „Solidarności" nie robiono wiarygodnych badań społecznych, bo mogłoby się okazać, że znaczący procent Polaków wierzy, że w Stoczni strajkowały „warchoły".

Tymczasem w polskim, romantycznym rozumieniu sytuacji – ofiara powinna być zawsze „niewinna". To znaczy nie tylko „nie winna" temu, co ją spotkało, ale ogólnie: szlachetna i czysta. Zazwyczaj jednak gdy bliżej się przyjrzeć zbiorowościom, o których mowa, to okazuje się, że nie spełniają one tak wyśrubowanych wymagań. Na przykład Ukraińcy mają wiele postsowieckich przyzwyczajeń, zbudowali państwo przeżarte korupcją po rdzeń, w swoim czasie niektórzy z nich okrutnie mordowali Polaków na Wołyniu i nie tylko, i nawet wciąż są wśród nich tacy, co Polaków nie bardzo lubią.

Te wszystkie banalne i oczywiste informacje „trzeźwi" komentatorzy przedstawiają opinii publicznej z minami odkrywców nowych praw fizyki, a następnie są one używane jako argument „przeciw". Przeciw czemu? Zazwyczaj przeciw temu naszemu polskiemu interesowaniu się i wspieraniu. No bo my wspieramy, a oni są: tacy, owacy i siacy.

Tego typu wypowiedzi pojawiają się regularnie, gdy tylko „solidarnościowy" entuzjazm osiągnie odpowiednią temperaturę. W pewnym momencie bycie solidarnym przestaje być w dobrym tonie i by nie być banalnym, należy powiedzieć coś możliwie jak najbardziej na odwrót.

Kolejny argument, jaki się pojawia, aby studzić rzekomo nadmiernie rozgrzane głowy, nazwałabym „argumentem z powszechności ". Otóż w pewnym momencie iluś komentatorów odkrywa niezwykłą prawdę: a mianowicie, że w proteście (walce) nie bierze udziału większość (Ukraińców, Gruzinów, Czeczenów).

Ba, jest gorzej. Ogromna większość takich na przykład Ukraińców chodzi spokojnie do pracy, zamiast siedzieć na Majdanie. Są liczne matki, które ostrzegają dzieci, by się nie narażały, i są ojcowie, który narzekają, że takie awantury nic nie dadzą. Tu także mamy do czynienia z truizmem, z argumentem pozornym. Nigdy bowiem żaden nawet poważny ruch społeczny nie bywa domeną statystycznej większości obywateli.

Szczęśliwie w latach 1980–1981 nie robiono wiarygodnych badań społecznych, bo z pewnością by się okazało, że jakiś znaczący procent Polaków wierzy w to, że w Stoczni strajkowały „warchoły", a „Solidarność" jest finansowana przez CIA. I co byśmy wtedy zrobili? Trzeba by było przestać się chyba angażować, skoro nie cały  lud jest z nami...

Dysonans poznawczy

W rzeczywistości dynamikę i naturę pozytywnego i pokojowego wielkiego ruchu społecznego można poznać nie po statystyce, lecz po przejawach. Po setkach ludzi znoszących protestującym jedzenie i rzeczy, po setkach, a nawet tysiącach zjeżdżających do Kijowa, by tam koczować.

Można też poznać po tym, że w czasie szturmu milicji, w ciągu dwóch godzin, w samym środku nocy, w pozbawionym komunikacji rozległym Kijowie, liczba protestujących na Majdanie powiększyła się z kilku do kilkunastu tysięcy osób.  Działo się tak, bo na wezwania ludzie wstawali z łóżek, skrzykiwali się i jechali jak kto mógł... Wszyscy? Nie, zdecydowanie nie wszyscy. Ale to nie ma znaczenia.

Kiedy już użyte zostaną wszystkie pomniejsze narzędzia „chłodzące", wówczas w równie nieunikniony sposób, w jaki z początku przejawiała się skłonność do zachowań solidarnych i prowolnościowych, upowszechnia się zjawisko zwane przez wyznawców „politycznym realizmem". I nie chodzi tu o realistyczną ocenę sytuacji ani nawet o patrzenie na polityczne działania z punktu widzenia ich skuteczności czy gry interesów, ale o pewien destrukcyjny sposób myślenia, który pojawia się zawsze jako antidotum na rzekomo zgubny entuzjazm i moralne zaangażowanie.

Empatia, entuzjazm i nawet sama solidarność są tego sposobu myślenia największymi wrogami. Ludzie, którzy go praktykują, kiedyś zauważyli, że w polityce często skuteczne, a przez to i słuszne, bywają działania nie całkiem moralne. Z tego następnie wywiedli absolutyzujące przekonanie, że wszelkie działanie sensowne i skuteczne musi być z zasady niemoralne, a idąc dalej – wszelkie działanie, które jest moralnie słuszne (na przykład wspieranie protestujących na Majdanie) musi być z zasady głupie i należy odnosić się do niego odpowiednio podejrzliwie.

Dzisiejsza sytuacja Polski i Ukrainy zgotowała jednak dla osób tak myślących poznawczy dysonans. Mówiąc w skrócie, nie bardzo można sobie wyobrazić, w jaki sposób robiąc świństwo Ukraińcom i postępując niemoralnie albo nieuczciwie, Polska miałaby skutecznie działać w swoim własnym interesie. Tak się bowiem akurat składa, że polskie interesy są zasadniczo zbieżne z interesami wyrażanymi przez świadome społeczeństwo Ukrainy.

Polska jest krajem granicznym Unii Europejskiej, ma jedną z najdłuższych, zewnętrznych granic lądowych Unii.  Jest też krajem o wielorakich i liczących setki lat związkach ze wschodnimi sąsiadami. Zaraz za Białorusią i Ukrainą leży zaś coraz bardziej odradzająca swoje imperialne ambicje Rosja – dziś kraj chory, tkwiący w postsowieckim marazmie i nieoferujący stabilizacji ani rozwoju. Niegodny zaufania w swojej polityce wobec sąsiadów.

Wizja, że Polska miałaby graniczyć na wschodzie, na kolejne dziesięciolecia, nie ze stabilnymi, niepodległymi państwami, lecz wyłącznie z rozpadającymi się peryferiami odtwarzanego imperium, brzmi jak straszny sen. I niech was nie zmylą syrenie śpiewy o świetnych stosunkach gospodarczych, jakie można by utrzymywać z „buforowymi" satrapiami, gdyby nie psuli wszystkiego „moraliści". W krajach, gdzie nie rządzi prawo, tylko łapówka i widzimisię, nie ma szans na sensowne stosunki gospodarcze. Zwłaszcza dla partnerów nieco biedniejszych i nie najmocniejszych, a do takich należy Polska.

Rytualna sinusoida

Rzekomy realizm wiąże się też najczęściej (przez kontrast z nierealistycznym entuzjazmem, solidaryzmem itd.) z zasadniczym pesymizmem przewidywań, a tym samym z pasywnością – no bo po co coś robić, skoro i tak będzie źle. Zamiast tego, co nazywa się emocjonalnym i moralistycznym (czytaj głupim) podejściem do polityki, proponuje się więc najczęściej nicnierobienie, by uniknąć ryzyka.

To podejście niesie jednak niezauważane przez „realistów" inne zagrożenie, a mianowicie – stratę możliwości i konieczność obserwowania z boku, jak to inni realizują swoje interesy. Potem już można tylko „realistycznie" narzekać, że jak zwykle nas lekceważą, oszukują i ogólnie mamy pod górkę.

Dobrze byłoby tym razem, by w sprawie Ukrainy polska rytualna, polityczna sinusoida nie zostawiła nas znów w głębokim dołku.

Autorka jest publicystką, szefową telewizji Biełsat

Gdy duszone są przez Rosję niepodległościowe dążenia Czeczenów, gdy zmagają się z autorytarnym reżimem Białorusini, gdy Ukraińcy na Majdanie walczą o wolność i chcą do Europy, polska opinia publiczna przyjmuje te wydarzenia zawsze zgodnie z jednym i tym samym, znakomicie powtarzalnym (pomimo szczegółowych różnic) modelem reakcji.

Intensywność reakcji może się różnić, inne mogą być osoby i argumenty, ale schemat reagowania będzie zawsze podobny – trójdzielny. Znając go, można z góry przewidzieć, jakie tendencje będą zwyciężały w kolejnych dniach w polskich mediach, jakie obrazy będą malowali w studiach telewizyjnych eksperci.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?