Gdy ktoś obcy próbuje wciągnąć mnie w dyskusję o polskich sprawach, zadaję mu krótkie pytanie: co pan/pani sądzi o Kuklińskim? I od razu mam jasność. Z kim mam przyjemność lub nie. Po licznych doświadczeniach tak to sobie obmyśliłem, za co wdzięczne są moje własne synapsy i neurony pod moją własną czaszką.
Piszę o tym, bo niedługo pojawi się na ekranach film o pułkowniku Kuklińskim. I wtedy (idę o zakład) na powrót otworzą się na oścież wrota polskiego piekła. Pokaz przedpremierowy już był – dla wybrańców. Ja do tej grupy nie należę. Groźne jednak dochodzą mnie pomruki; że owszem, ale nie do końca, że „białe plamy", etc.
Polski gen
Zatem czekam. Czekam w napięciu, bowiem niezwykłe są losy pułkownika – oficer LWP, lecz i... przede wszystkim Polak. Człowiek, który miał śmiałość przeciwstawić się sowieckiemu imperium, za co przez byłych zamordystów jest opluwany. Zarzuca mu się zdradę, traktuje jak płatnego szpiega. Albowiem zdolność w naszym narodzie przeogromna, aby czyny zrodzone z pobudek najszlachetniejszych zbrukać, odmieńców obrzucić błotem, gnojem, czym tylko się da.
Nie ma w naszej politycznej tradycji tej właściwości, by dostrzec i docenić braci wespół z nami żyjących. Osobowości wybitne w odwadze, pracy, talencie czy umyśle. Jak wielki poeta, to pijak, jak zdolna aktorka, to puszczalska. O tzw. politykach nie wspomnę. Mało w nas chęci i woli, by wykazać wartość czynów szlachetnych, stawiać je za wzór, pokazać młodzieży.
Dzieje się tak nie od dzisiaj. „Żarły się" sanacyjne stronnictwa (i to jak się żarły!), po przegranej wojnie, żarli się dowódcy na emigracji – gen. Sikorski odsuwał od siebie, a nawet internował znienawidzonych „piłsudczyków". Wcześniej (powiedzmy 1831+) kłócono się w Towarzystwie Patriotycznym, w hotelu Lambert, w innych miejscach i hotelach; wykłócano się o Konstytucję 3 Maja, o liberum veto, o Stanisława Augusta i jeszcze wcześniej się kłócono – od zarania polskich dziejów.