Jeśli ktokolwiek i gdziekolwiek miał jakieś wątpliwości, że historia – wbrew temu, co głosił Francis Fukuyama – nie dobiegła jednak końca, dziś przekonuje się na własne oczy, że ta pisana jest właśnie na nowo. Kreuje i reżyseruje ją nie kto inny jak wszechmocny demiurg, który wyłania się z jej mroków. To nieustannie tęskniący za Związkiem Radzieckim Władimir Władimirowicz Putin. Rosyjski przywódca, niemal jak istota półboska, za wszelką cenę stara się odwrócić zły rozwój wypadków, który – jak mówi – doprowadził do katastrofy. I siłą woli oraz bagnetów funduje nam podróż w czasie do cudownej epoki krwią i łzami płynącej.
Rosjanie się wzbogacili
Należę do pokolenia, które przekonywano i które chyba w końcu częściowo uwierzyło w to, że celem nadrzędnym współczesnego człowieka, bez względu na to, w jakiej szerokości geograficznej przyszło mu żyć, jest konsumpcja i stałe podnoszenie swojego standardu życia. Kupować coraz lepsze i nowsze samochody, ubrania, podróżować po całym świecie i cieszyć się z tego, jakie możliwości daje mu wolny rynek. Jedynym jego obowiązkiem ma być ciężka praca, która zapewni możność korzystania ze wszystkich tych zdobyczy cywilizacyjnych. I początkowo wydawać by się mogło, że na swój sposób w ten ogólnoświatowy trend wpisywał się również Władimir Putin wraz z rządzoną przez niego Rosją.
Dla rosyjskiego prezydenta wcale nie jest oczywiste, że stan gospodarki powinien być absolutnym priorytetem
Przecież mimo wszystko to za jego rządów Rosjanie się wzbogacili. Można mówić o powstaniu klasy średniej, która cały czas rośnie i, o ironio, to w jej szeregach pojawili się najbardziej obecnie zagorzali przeciwnicy rosyjskiego przywódcy. Władimir Władimirowicz, chcąc pokazać bardziej liberalną twarz, zamienił się miejscami z namaszczonym przez siebie Dmitrijem Miedwiediewem. Ten, w przeciwieństwie do Putina, miał odgrywać rolę dobrego policjanta. A jego prezydentura miała przede wszystkim przekonać świat zachodni – bo przecież nie rosyjskie społeczeństwo było w tym najważniejsze – że Rosja jest państwem praworządnym i przestrzega zapisów konstytucji. Potem panowie, niczym doskonali aktorzy, ponownie zamienili się rolami.
Putin stopniowo, małymi krokami, odbudowywał potęgę Rosji po okresie nieudolnych rządów Borysa Jelcyna, który dla Rosjan jest przede wszystkim synonimem słabości, czyli najgorszej cechy, jaką może się charakteryzować polityk. Jednym ze strategicznych posunięć Władimira Władimirowicza, było wybudowanie Nord Streamu, tak by przynajmniej częściowo uniezależnić tranzyt gazu do Europy od swoich zachodnich sąsiadów, wobec których Rosja – gdy chce coś politycznie ugrać – ma w zwyczaju stosować jako straszak groźbę zakręcenia kurka. Dotychczas jednak taka polityka skutkowała także ryzykiem ograniczenia dostaw do europejskich odbiorców, którzy płacili rynkowe ceny za błękitne paliwo, w przeciwieństwie do zawsze subsydiowanych Ukrainy i Białorusi. Budowa Nord Streamu była nie tylko posunięciem gospodarczym, jak chcą to widzieć optymiści, ale i narzędziem politycznym. Władimir Putin bowiem, nauczony doświadczeniem pomarańczowej rewolucji czy rewolucji róż, doskonale zdawał sobie sprawę, że jego otoczenie nie jest tak jak kiedyś stabilne i w każdym momencie jego strefa wpływów może zacząć się kurczyć. Trzeba było więc zacząć zaopatrywać się w środki zabezpieczające.