Kiedyś ośmieliłem się nieśmiało przyznać, że nie głosuję. Rozumiem i szanuję decyzje tych, którzy chcą na kogoś głosować, i tych, którzy nie popierają nikogo i idą oddać nieważny głos. Nie uważam ich za idiotów, którzy dali się oszukać. I prosiłbym jedynie o wzajemność.
Przy okazji eurowyborów musiałem jednak co chwila bronić swojej racji przed takimi zarzutami jak ten, że ci, którzy nie głosują, to „idioci". Ktoś wywiódł to nawet ze starożytnej greki – tak określano pierwotnie wieśniaków nieuczestniczących w życiu publicznym. Dowiedziałem się też, że niegłosowanie jest „obciachem" – to bardzo podobne do tego greckiego „wieśniaka". Niektórzy utrzymywali, że jak ktoś nie głosuje, „nie ma prawa krytykować". Może będą żądać okazania zaświadczenia z komisji wyborczej, że się głosowało, od kogoś, kto coś krytykuje. Najłagodniejsze hasło brzmiało: „złych polityków wybierają dobrzy ludzie, którzy nie głosują" – w podtekście: może jesteś dobry, ale będziesz głupi, jak nie zagłosujesz.
Moim zdaniem wyborów dokonują dziś liderzy partyjni, ustalając listy wyborcze! Tak zwani wyborcy w drodze głosowania przyjmują je do wiadomości. Oczywiście, że mogą zagłosować na kogoś, kto nie jest na pierwszym miejscu partyjnej listy, ale jednak tylko na kogoś, kto się na tę listę dostał. Czyli mogą zagłosować na każdego, pod warunkiem że zostanie on wcześniej przez kogoś zaakceptowany – jak z ulubionym kolorem Forda.
W przypadku eurowyborów stosowana jest metoda Hare'a-Niemeyera, w której liczą się bezwzględne wyniki danej partii w poszczególnych okręgach. Przy różnej wielkości okręgów – a tak jest u nas – może nie uzyskać mandatu ktoś z tej samej partii startujący z małego okręgu, kto dostał nawet kilka razy więcej głosów niż ktoś ?z dużego.
Nawet gdyby te 76 proc. wyborców, które nie głosowało, poszło skreślić wszystkich, to i tak wejdą ci, którzy zagłosują sami na siebie! Więc ta strategia jest całkowicie jałowa. Podobno przy niskiej frekwencji wchodzą ekstremiści. Taka teza zakłada, że ci, którzy nie głosują, nie zagłosowaliby na owych „ekstremistów", tylko na partie politycznego establishmentu – co jest dowodem, że nawołującym do głosowania chodzi głównie o legitymizację owego establishmentu. Szczególnym natręctwem wykazali się niektórzy z wyborców PO. Czyżby mieli wyrzuty sumienia z powodu namawiania do niegłosowania w referendum warszawskim o odwołanie pani prezydent? Mnie nie musieli namawiać – z zasady nie głosuję.