Japończycy rzadko wychodzą na ulicę, by protestować. To społeczeństwo kieruje się konfucjańskimi zasadami, które nakładają obowiązek posłuszeństwa. Trzeba słuchać się nie tylko rodziców i dziadków, ale także przełożonych i szefów państw. Szefem Japonii jest bez wątpienia premier Shinzo Abe, który twardą ręką wprowadza kraj na nowe tory rozwoju. Uparcie dąży do rewitalizacji gospodarki, ale zmiany dotyczą także tego, co może zrobić japońskie wojsko.
Sporny artykuł
W Japonii teoretycznie wojska nie ma, ponieważ artykuł 9. obowiązującej konstytucji nakłada zakaz jego posiadania. Jest to kara nałożona na kraj po II wojnie światowej, japońską konstytucję narzucili samurajom Amerykanie. Oczywiście państwo może się bronić, ale tylko wtedy, gdy zostanie bezpośrednio zaatakowane. Nie może nawet wystąpić zbrojnie, gdy inne państwo zagrozi jemu sojusznikowi. W obecnej chwili, gdy region Azji Południowo-Wschodniej targany jest coraz częstszymi incydentami na tle terytorialnym, w których głównymi bohaterami i wichrzycielami są za każdym razem Chiny, kto wie, czy Japonia nie powinna mieć możliwości bardziej autonomicznego dysponowania swoimi żołnierzami. Artykuł numer 9 ma tak ogromne znaczenie dla japońskich pacyfistów, że został w tym roku zgłoszony jako kandydat do pokojowej nagrody Nobla.
Choć kraj nie ma oficjalnie wojska, utrzymuje jedną z największych armii świata. Ze względów prawnych ta organizacja nosi politycznie poprawną nazwę: Siły Samoobrony. Wyposażone w najnowszy sprzęt Siły Samoobrony dysponują budżetem nie ustępującym europejskim państwom. Muszą utrzymywać swoje umiejętności na najwyższym poziomie, bo najbliższy potencjalny agresor (czyli wspominane Chiny) co roku zwiększają budżet. Japończycy cyklicznie ćwiczą z amerykańskimi Marines, ostatnio coraz częściej skupiając się na doskonaleniu techniki desantu na zajęte przez wroga wyspy. Tak na wszelki wypadek.
Strategia premiera
Premier Japonii Shinzo Abe od lat uważany jest za zwolennika Japonii jako militarnej potęgi w regionie. Wychowany w rodzinie o nacjonalistycznych tradycjach, wielokrotnie pokazał, że nie zamierza rezygnować ze swoich kontrowersyjnych w obecnych czasach przekonań i nie dostosuje się do tego, by nie drażnić Chin. Od początku obecnej kadencji, czyli od końca 2012 roku, jego gabinet (nie doszło w nim do żadnej personalnej zmiany od rekordowego w japońskiej polityce czasu ponad 550 dni) stara się znaleźć sposób na szybką zmianę konstytucji. Wprowadzenie dodatkowych zapisów do japońskiej ustawy zasadniczej pozwoliłoby armii-nie armii działać w chwili zagrożenia. Według aktualnie rządzących krajem polityków zagrożenie niczym filmowa Godzilla może przyjść z morza od strony Chini lada dzień.
Zmiana konstytucji nie jest jednak rzeczą prostą, ponieważ wymaga zebrania bezwzględnej większości w parlamencie. Żeby dopisać kolejne podpunkty w artykule numer 9 (tym od Sił Samoobrony), trzeba zmienić w pierwszej kolejności artykuł numer 96, który ułatwia proces późniejszych głosowań. Nie tylko na pierwszy rzut oka wygląda to na proces nie do przejścia. Dlatego właśnie premier Abe zdecydował się na wariant łatwiejszy – zmianę zapisów konstytucji poprzez jej inną, bardziej dostosowaną do aktualnych realiów, interpretację.