Chłód w stosunkach izraelsko-arabskich trwa już 72 lata. Poprzedziły go trzy dekady zorganizowanego terroru prowadzonego przez organizacje syjonistyczne szkolone przez mandatową armię brytyjską i wyposażone przez nią w sprzęt i ludzi. Z pewnością relacje te nie ocieplą się dzięki nagłemu podmuchowi gorącego wiatru, jakim jest porozumienie Zjednoczonych Emiratów Arabskich z Izraelem. Choć nie należy tego zdarzenia lekceważyć.
Izrael, państwo okupacyjne od momentu swojego powstania w 1948 r. po dzisiejszy dzień, ustawił wiele barier odgradzających go od otoczenia. 90 proc. pierwszych osadników przybyło do mojej ojczyzny z Europy, która mocno ucierpiała w wyniku II wojny światowej. Zakładali oni organizacje terrorystyczne, m.in. Haganę, Lechi, Irgun i inne, które zamordowały tysiące moich rodaków, i nie tylko. W tym miejscu muszę wspomnieć o zamachu Lechi na byłego konsula generalnego RP Witolda Hulanickiego i na polskiego dziennikarza Stefana Arnolda, który miał miejsce w Szejk Badr pod Jerozolimą 26 lutego 1948 r. W ubiegłym wieku, do końca II wojny światowej, Żydzi uciekający z Europy byli witani w naszym regionie z ciepłem i serdecznością. Jednak wkrótce zaczęli siać nienawiść wobec gospodarzy tej ziemi. Organizacje terrorystyczne otrzymały wsparcie brytyjskich wojsk mandatowych. Rząd w Londynie stosował zasadę „dziel i rządź". Ten sam rząd milczał też, kiedy 3 tys. jego żołnierzy pochodzenia żydowskiego zdezerterowało i dołączyło do organizacji terrorystycznych, zabierając ze sobą cały sprzęt wojskowy.
Cokolwiek by nie było, teraz po upływie ponad 70 lat „nakby", eksodusu narodu palestyńskiego, należy zadać sobie pytanie: czy osiągnięcie pokoju jest możliwe? Tak, jest możliwe, a sposób, w jaki można tego dokonać, jest jasny jak słońce. Mowa tu o rozwiązaniu dwupaństwowym z granicami z 4 czerwca 1967 r.
Ruchome piaski
Politycy mogą latać z Tel Awiwu do Abu Zabi, a Netanjahu może wciskać swoje kłamstwa i resztki wiarygodności Białemu Domowi, ale to wszystko nie ociepli sytuacji, a jedynie jeszcze bardziej udowodni, że ten zbudowany na mitach i ideologii byt nie może być partnerem w budowaniu bezpieczeństwa i stabilności. Wręcz przeciwnie – zmierza on do osiągnięcia swoich podstawowych kolonialnych celów. Kiedy maski spadną, Izrael będzie musiał zadecydować, czy chce być częścią regionu, czy jego kolonizatorem.
Przeszkodą nie jest zawarcie we wrześniu tzw. Porozumienia Abrahama, lecz tkwi ona w samej wizji amerykańsko-izraelskiej, która chce osiągnąć fikcyjne zwycięstwo oparte na krzywdzie sprawy palestyńskiej. Administracja Trumpa chce wygrać następne wybory za wszelką cenę, kosztem Palestyńczyków i Emiratczyków, a także kosztem Izraelczyków. Izrael z mentalnością okupanta dąży do wszystkiego, oprócz pokoju.