Minęła 30. rocznica zjednoczenia Niemiec, święto narodowe naszego zachodniego sąsiada. Dla Polaków stało się w tamtych czasach coś jeszcze ważniejszego: po raz pierwszy od czasów cesarza Ottona III i jego sojuszu z Bolesławem Chrobrym interesy Niemiec i Polski stały się wspólne, oba państwa nie miały innej drogi jak popieranie się nawzajem.
Częściowo wolne wybory i ustanowienie niekomunistycznego rządu w Polsce, a później obalenie muru berlińskiego stworzyły epokowy moment historyczny. Polska dała impuls zmianom w Niemczech i zgodziła się na ich zjednoczenie, Niemcy wspierały – jak nikt na Zachodzie – nasze wejście do NATO, a potem Unii Europejskiej. Chociaż przez tyle wieków było inaczej: po przedwczesnej śmierci mądrego Ottona III zaczęło się to, co sami Niemcy nazwali „Drang nach Osten", a co dla Polski oznaczało stałe cofanie się przed zbrojnym naporem z zachodu i północy. Nawet w kilkusetletnim okresie spokoju na zachodniej granicy Rzeczypospolitej w epoce Jagiellonów, a potem Wazów cesarze knuli z Moskwą i Szwecją, jak osaczyć i osłabić potęgę wyrosłą im na wschodzie. Potem przyszły zabory i tragedia II wojny światowej. Nie ma sentencji tak ugruntowanej historycznie jak porzekadło: „jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem".
A jak jest dzisiaj? Niby pięknie: jesteśmy partnerami w Unii i sojusznikami w NATO. Niemcy są największym odbiorcą naszego eksportu. Ale wciąż próbujemy wymigać się od zdarzonej wtedy historycznej okazji: to pomrukujemy o reparacjach, zapominając o niemieckim wkładzie w odbudowę polskiej gospodarki po komunizmie. Usiłujemy podpierać się iluzorycznym Trójmorzem, zamiast wziąć się do reanimacji Trójkąta Weimarskiego. Psioczymy na „niemieckie media" w Polsce, choć są bardziej prawdomówne niż państwowe. Czas płynie, odchodzą pokolenia Niemców pamiętających wojnę, a potem Solidarność. Następne mogą być już mniej życzliwe.