Dzisiejsza polityka przypomina marny film, który jednak zapowiada dramatyczny koniec. Rośnie skala problemów i konfliktów, lecz władza trzyma się mocno bez względu na festiwal żenujących błędów. Czujemy jednak, że coś wreszcie pęknie i elektorat powie dosyć. Do władzy dojdzie opozycja i po PiS posprząta. Spokojne, dostatnie życie wróci do normy i ponownie będziemy w sercu zjednoczonej Europy.

Problem w tym, że realne życie to nie hollywoodzki film, który z zasady kończy się dobrze. Finał z pewnością będzie dramatyczny, lecz potem będzie płacz i zgrzytanie zębów po obu stronach konfliktu. Dlaczego straszę czarnym scenariuszem? Dlatego że nie widzę bliskiego końca rosyjskiej agresji w Ukrainie, a każda wojna w pewnym momencie prowadzi do nieprzewidzianej eskalacji. Wojna nie tylko nas wszystkich bije po kieszeniach, lecz również zmienia naturę polityki. Bezpieczeństwo staje się ważniejsze niż wolność czy dobrobyt, a polityka – autokratyczna, bo nie możemy dzielić włosa na czworo w obliczu zagrożenia.

Sytuacja gospodarcza też nie napawa optymizmem. Problem nie tylko w zadłużeniu, inflacji i deficycie energetycznym. Gorzej, że brak wiarygodnych recept na poprawę naszego bytu. Zarówno gospodarczy neoliberalizm, jak i socjalizm są na łopatkach. Poprawy nie przyniesie ani zwiększenie, ani obniżenie podatków. Trzeba wymyślić coś nowego, by gospodarki Europy ponownie zaczęły generować wzrost i dzielić go sprawiedliwie. Niestety w Unii Europejskiej każdy swoją rzepkę skrobie. Tak jest zazwyczaj w trudnych czasach, gdy państwa bogate nie chcą, by biedne dysponowały ich majątkiem. Ponieważ w dobrych czasach niezbyt skutecznie ograniczyliśmy władzę państw w Europie, to trudno się dziwić, że te państwa chcą teraz wesprzeć głównie swoich, a nie tych za miedzą. W ten sposób solidarność staje się mitem i panuje zaściankowy egoizm. Choć integracja miała położyć kres nacjonalizmom, jesteśmy dziś świadkami największej fali nacjonalizmu od czasu II wojny światowej.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Od inflacji do szaleństwa

Nie sugeruję, byśmy się wszyscy przenieśli do bunkra lub uciekli do dalekich ciepłych krajów. Uważam jednak, że powinniśmy zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. Upadek PiS coś rzeczywiście poprawi, lecz cudów nie będzie. Skończmy rozmowy o kolejnych spiskach czy skandalach i skoncentrujmy się na rzeczach podstawowych. Za rok czy dwa możemy mieć powszechną biedę, zamknięte szkoły i szpitale, a nawet uliczne samosądy. Nadzieja, że wtedy pójdziemy po rozum do głowy, jest złudna. Nam trzeba rozsądku, umiarkowania i wyobraźni natychmiast!