Z tego punktu widzenia lepsze były czasy, kiedy ZOMO pałowało demonstrantów jak leci. Zapewne i do tego wrócimy wraz z postępem stabilizacji i „jedności moralno-politycznej narodu".
Wokół tyle dobrego: prezydent wzywa do pojednania i obiecuje przebaczenie, za chwilę miażdży go prezes państwa (przejściowo tylko partii), wzywając do pomsty i przykładnego ukarania. Odgórną krwiożerczość w lot wychwytuje marszałek Senatu, domagając się najwyższego z możliwych wyroków dla byłego premiera, chociaż aktu oskarżenia jeszcze nie sformułowano. Tyle że trzecia osoba w państwie zapomina, iż niezadługo będzie się musiała prężyć przed zbrodniarzem w powitalnym szeregu dostojników, kiedy dojdzie do oficjalnej wizyty prezydenta Unii Europejskiej.
Z formułowaniem wszelkich aktów nie jest najlepiej. Szybko udało się tylko opanować wojsko, służby, prokuraturę, telewizję i stanowiska w spółkach Skarbu Państwa. No i zapłacić „ciemnemu ludowi" akcją 500+. Damy radę! Ale nie ma nawet nadających się do przedstawienia Sejmowi projektów, które były w wyborczym programie i miały się znaleźć na wokandzie zaraz po przejęciu władzy.
Gdzie obniżenie wieku emerytalnego? Opodatkowanie supermarketów? Podwyższona kwota wolna od podatku, ulga dla frankowiczów? Żeby sklecić porządny projekt, trzeba się znać nie tylko na miesięcznicach smoleńskich.
Hannę Suchocką, która zęby zjadła w komisjach ustawodawczych poprzednich Sejmów, demonstracyjnie odwołano z Komisji Weneckiej, aby pokazać światu, że nam bruździ. Na jej miejsce wysłano dziekana prawa z Zielonej Góry, który już raz – jako kandydat do Trybunału Konstytucyjnego – przepadł w Sejmie z powodu sprawy o plagiat (skazany prawomocnie przed rokiem). Ale tu nie trzeba głosowań, kandydatów po prostu wysyła rząd jak w starych, dobrych czasach.