Filozofia zna „brzytwę Ockhama”, która przyniosła wiele pożytku, eliminując z myślenia teorie mętne i nadmiernie skomplikowane. Jednak XIV-wieczny mnich angielski William Ockham pożytku nie zaznał, bo oskarżony o herezję musiał uciekać z zasięgu papieskiej władzy, aż w końcu zmarł w Niemczech na zarazę.
Zupełnie inny rodowód ma brzytwa Kaczyńskiego, jako pojęcie polityczne wywodzące się ze zdroworozsądkowego porzekadła powiadającego, że „tonący brzytwy się chwyta”. Pożytek z takiej brzytwy jest wątpliwy, bo tonący ma nadzieję, że chwycił koło ratunkowe, a przynajmniej deskę, ale użyte w ten sposób ostrze poharata mu dłonie i nieuchronnie pogrąży we wzburzonych falach. Niemniej jednak tytułowa brzytwa wciąż jest w użyciu, bo tonący nie szuka filozofii, lecz ratunku. Stąd też płynie jej popularność, bo politycy walczący o głosy wyborców dość szybko wyczerpują zasób jako tako wiarygodnych obiecanek, a forsy w banku na przekupywanie elektoratu też im zaczyna brakować. Wtedy – jako jedyne paliwo silników mających dociągnąć do wyborczego zwycięstwa – pozostaje nienawiść. O nią właśnie kaleczą sobie ręce.