Ale Unia jest niezbędna, zwłaszcza nam, którzy jesteśmy w niej tak krótko. Znacznie bardziej niż Niemcom czy Francji, którzy są w niej od początku. Nie ze względu na strumień dotacji na autostrady, hale widowiskowe i dokarmienie polskiej wsi. On wyschnie szybciej, niż się spodziewamy, bo Wielka Brytania odchodzi, a Niemcy już nie chcą płacić za nasze fanaberie.

Jeśli mamy dziś nie tylko Polskę w NATO, ale za parę dni NATO w Polsce, to nie ze względu na odsiecz wiedeńską, Kościuszkę, Pułaskiego, Bitwę Warszawską i cztery F-16 w Kuwejcie, ale dlatego, że Polska jest w Unii i była dotąd zakotwiczona w jej głównym nurcie. Dziś już wyszła z tego rdzenia, konsekwencje pojawią się po jakimś czasie. Albo można spojrzeć jeszcze szerzej: wygrywaliśmy nasze spory gospodarcze z Rosją wtedy, gdy potrafiliśmy się oprzeć na Brukseli, a nie wtedy, gdy – polskim zwyczajem – pokrzykiwaliśmy na bolszewika. Pokrzykiwanie jest daremne, także pokrzykiwanie o sojuszu z zaoceanicznym mocarstwem. Osamotniona Polska potrzebna jest Ameryce jak gwóźdź w pewnej części ciała, Polska jako ważna część Europy – owszem.

Jaka będzie Unia pojutrze? Ma przed sobą dwie drogi, niezależnie od tego, czy powróci skruszony Londyn. Albo rozluźnić integrację, wycofać się z przedwcześnie wprowadzonej wspólnej waluty, albo przeciwnie: zebrać rdzeń strefy euro, pozbyć się maruderów, zbudować to, czego zaniedbano, wprowadzając unijny pieniądz – kierownictwo polityczne. Nawet wspólna armia – choć jej zwolennikiem jest prezes PiS – wymaga takiego kierownictwa, ale tego już prezes nie przełknie.

Jestem przekonany, że Unia po oczywistych kłótniach i zwlekaniu pójdzie drugą z możliwych dróg. Mamy jeszcze szansę znaleźć się w tej nowej Europie, ale wymagałoby to reorientacji polskiej polityki. Wszystko inne prowadzi do powtórki słynnego przemówienia ministra Becka z 1939 roku.