Bogusław Chrabota: PiS w szponach geopolityki

Putin rękami Łukaszenki testuje najsłabsze ogniwo Unii Europejskiej. Nie ma znaczenia, kto naprawdę stoi za kryzysem na granicy. Jest on na rękę Moskwie.

Publikacja: 11.11.2021 19:03

Bogusław Chrabota: PiS w szponach geopolityki

Foto: Leonid Shcheglov / BELTA / AFP

Łukaszenko mści się na Polsce i krajach bałtyckich za poparcie dla zeszłorocznych protestów i wspieranie opozycji, a przy okazji gra dwie ważne gry. Pierwsza to raczej naiwna i bez większych szans na powodzenie próba wejścia w buty Erdogana i uzyskania szantażem uznania legitymacji wyborczej przez wolny świat. Jeśli przy okazji – jak turecki prezydent – otrzyma od krajów UE jakieś wsparcie finansowe na zatrzymanie u siebie emigrantów, będzie to tylko dodatkowy bonus. Druga i pewnie ważniejsza gra to pokazanie swojej użyteczności Putinowi, uwiarygodnienie się na Kremlu. Eksperci twierdzą, że już od dawna Łukaszenko był dla Kremla niewygodny. Dziś ma szanse nie tylko wyjść z tej matni, ale udowodnić, że jest potrzebny. Stąd ta determinacja i konsekwencja w destabilizacji wschodniej granicy Unii.

Jeśli ktoś sądzi, że te wydarzenia to przypadek, chwilowy incydent czy mała prowokacja – to się myli. Proces podpalania wschodnich granic UE będzie ciągły i potrwa przynajmniej do czasu, kiedy obaj kreatorzy wojny hybrydowej z Zachodem osiągną swoje cele. Bądź uznają, że ponieśli klęskę.

Gry Putina

Łukaszenko kieruje się zemstą, mobilizuje swoich zwolenników, gra o uznanie władzy i pieniądze. A co motywuje Putina? Władca Kremla ma zupełnie inne cele. Krótkoterminowy to destabilizacja kontynentalnego konkurenta, czyli Unii Europejskiej. Długoterminowy – odzyskanie strefy wpływów Moskwy z czasów imperium sowieckiego. To z jednej strony państwa nadbałtyckie, z drugiej Ukraina, a w dalszej kolejności Polska.

Czytaj więcej

Artur Bartkiewicz: Kryzys na granicy. Zderzenie PiS-u z geopolityką

Czy po 30 latach naszej wolności to w ogóle możliwe? Bez wątpienia. Bo ścieżki politycznej dominacji niekoniecznie muszą przebiegać dawnymi militarnymi szlakami. Dowodzi tego sytuacja na Białorusi i Ukrainie. Białoruś po likwidacji Związku Radzieckiego w 1991 roku była na takim samym szlaku wolności co Ukraina. Różniły jednak te młode państwowości dwa czynniki: demografia i zasoby. Mniej ludna i uboga w bogactwa naturalne Białoruś była bardziej zdana ekonomicznie na Rosję i ta zależność stale się pogłębiała. Dziś nasz wschodni sąsiad nie jest w stanie bez Rosji się obejść (24 mld dol. obrotów w handlu od stycznia do sierpnia 2021 r.), a reorientacja gospodarcza Mińska jest niewyobrażalna.

Ukraina poszła odważniej na zachód, kosztem krwi i wojny „domowej". Ale sprawa jej niezależności od Kremla nie jest ostatecznie rozstrzygnięta. Nie ma gwarancji, że zmęczone wojną i biedą społeczeństwo nie wybierze władzy, która obejrzy się tęsknie (jak Janukowycz) na wschód. Wtedy powolna integracja z Rosją będzie zarówno logiczna, jak i możliwa.

Słabe skrzydło

Czy taki scenariusz w krajach wschodniej części UE jest wyobrażalny? Nie da się go całkiem wykluczyć. Acz od razu zastrzegam, prawdopodobieństwo rozwiązań militarnych uważam za minimalne. Istnieje jakaś – choć niewielka – możliwość, że sztabowcy Kremla rozważają uruchomienie w „korytarzu suwalskim" rozwiązań znanych ze wschodniej Ukrainy. Jest to jednak mało prawdopodobne. Putinowskie „zielone ludziki" plątałyby się tam po lasach bez większego sensu, bez poparcia lokalnej ludności czy możliwości przejęcia obszarów zurbanizowanych. Co więcej, dopóki wschodnia granica Polski jest zarazem granicą Unii i NATO, nikt myślący na Kremlu takich działań nie podyktuje. Chyba że więzi ze strukturami Paktu Atlantyckiego i Unii zostaną nadwątlone. Wtedy możliwy jest nie tylko i nie tyle scenariusz z „zielonymi ludzikami", ale ryzyko dużo poważniejsze, powolna wasalizacja gospodarcza i polityczna regionu – wpierw krajów nadbałtyckich. Litwa i Łotwa to solidne demokracje, ale oba kraje mają problem z rosyjskojęzyczną mniejszością. Na Łotwie (2,38 mln osób) jedna trzecia mieszkańców to Rosjanie. Na Litwie (2,8 mln) Rosjanie i Białorusini z często prokremlowskimi Polakami to ponad 14 proc. Mało to czy dużo? Bez wątpienia wystarczy, żeby w wypadku wycofania parasola ochronnego wspólnot Rosja mogłaby swoje mniejszości wykorzystać do destabilizacji lokalnej polityki. A potem postawić na tyle bezalternatywne warunki polityczne i gospodarcze, żeby kraje te z czasem wróciły w orbitę Kremla. Tyle że ten scenariusz bez próby pozyskania Warszawy jest trudno wyobrażalny.

Geopolityka, a więc realne zaistnienie nad Wisłą światowego problemu z nielegalną migracją, spadła Kaczyńskiemu do politycznej agendy jak gwiazdka z nieba.

Rezydent oślej ławki

Klucze do takiego planu leżą złożone nad Wisłą. Dopóki Polska jest związana militarnie i politycznie z Zachodem – w przewidywalnej perspektywie – wydaje się bezpieczna. NATO jest dla Rosji zbyt groźne, a Unia jest realną konkurencją. Tyle że tak do końca świata być nie musi. W przeciwieństwie np. do Turcji, polityczna wartość Polski wiąże się z równoległym udziałem w NATO i przynależnością do Unii. Słychać to ostatnio wyraźnie z Waszyngtonu. Polska jest dobrze widzianym sojusznikiem, ale tylko wtedy, kiedy podziela wartości wspólnotowe Zachodu – demokrację, praworządność, poszanowanie wolności słowa, ochronę własności i inwestycji.

Przez ponad 20 lat polskiej demokracji ten katalog był niepodważalny, a nasze państwo uważano za lidera przemian. Dziś jest inaczej. Polska rządzona przez PiS to rezydent unijnej oślej ławki. Skonfliktowany z Brukselą, nieuznający wyroków TSUE, kwestionujący kierunek europejskiej integracji, podgrzewający absurdalną i szkodliwą germanofobię. Rujnujący nawet ciężko wypracowane relacje wyszehradzkie.

By dorzucić drew do ognia, to prócz realnego braku komunikacji ze wschodem, podważyliśmy ostatnio kontakty sojusznicze z Stanami Zjednoczonymi. To, co było kiedyś niepodważalnym filarem polskiej polityki zagranicznej – sojusz Warszawy z Waszyngtonem – dziś wisi na co prawda grubym, ale jednak włosku. Dowody? Ignorowanie przez Biały Dom (na własne życzenie) polskiego prezydenta, antypolskie akcenty w Senacie czy Departamencie Stanu. Wywołana przez absurdalny atak PiS na TVN dyskusja w kręgach amerykańskich politycznych elit o Polsce jako partnerze, co do którego nie ma pewności, czy honoruje zasadę praworządności, dogmat o niezależności sądów i zasadę wolności słowa.

Trudno dyskutować z tezą, że za sprawą polityki rządu Prawa i Sprawiedliwości z prymusa demokratyzacji i integracji staliśmy się wraz z Węgrami Orbána najgorszym uczniem w klasie. Cała Europa i Kreml świetnie słyszą narzekania Nowogrodzkiej na politykę Brukseli i realia Unii Europejskiej. Putin aż zaciera ręce, wysłuchując relacji o pompowanej przez reżimową telewizję Kurskiego nienawiści do Niemiec i Niemców. Dużo radości zapewne, ku zdziwieniu Brukseli, dało mu ostatnio „ogłoszenie" przez posła Kowalskiego „terminu" polexitu na datę po 2027 roku.

Putin i stratedzy Kremla, wsłuchując się w tę narrację, świetnie rozumieją, że eurosceptyczna Warszawa nawet w sytuacji realnego zagrożenia nie poprosi o instytucjonalne wsparcie Brukseli, nie włączy do walki z kryzysem migracyjnym Frontexu, odrzuci ofertę wsparcia niemieckich pograniczników. Kaczyński uważa, że z kryzysem poradzić musi sobie sam, bo tylko to uwiarygodni jego dotychczasową linię i polityczne plany na przyszłość. W tym sensie Putin widzi w Polsce najsłabsze ogniwo Unii Europejskiej i będzie wspólnie z Łukaszenką podsycał ogień konfliktu.

Po co? Właśnie po to, by dać Kaczyńskiemu polityczne paliwo do wzmocnienia się na polskiej scenie politycznej. Zwiększyć jego szanse na zwycięstwo w kolejnych wyborach, zmiażdżenie opozycji i utrzymanie władzy. Bo właśnie ta władza w Warszawie daje największą gwarancję osłabienia Unii, spowalniania tempa integracji i prowadzenia do rozpadu wspólnego projektu, którego początkiem będzie zamierzony (czy nie) kurs prawicy na polexit. A po nim – może osłabienie w regionie – obecności wojskowej NATO.

Gwiazdka z nieba

Geopolityka, a więc realne zaistnienie nad Wisłą światowego problemu z nielegalną migracją, spadła Kaczyńskiemu do politycznej agendy jak gwiazdka z nieba. Dzięki problemom na granicy ma wreszcie upragnioną realną „wojnę", czyli zagrożenie, wokół którego może jednoczyć naród. Każdy autokrata marzy o takiej sytuacji. Wzywa do jedności, pręży muskuły, przebiera ministrów w mundury. „Nie czas na podziały, trzeba bronić ojczyzny". Opozycja musi być zdezorientowana. Wikła się w pytania. Zewrzeć szeregi z rządem? Czy go krytykować? Krytyka może oznaczać spadek poparcia. Wsparcie rządu osłabi polaryzację, co również musi się przełożyć na spadek poparcia. Ale jakże można być przeciwko obronie ojczyzny? Jak kwestionować jej zagrożenia?

Rząd ma przewagę również w komunikacji. Dla twardego elektoratu jest TVP Jacka Kurskiego; tu opozycja wciąż będzie obrzucana błotem i uznawana za zdrajców. Inne media mają zaś – na potrzeby wyborczego centrum – pokazywać ofiarność i koncyliacyjność premiera, który wzywa do narodowej jedności i solidarności w momencie zagrożenia. Kurski mobilizuje twardy elektorat, podczas gdy inne media rozbudują go o jakiś ważny procent neutralnego centrum. Sprytnemu zabiegowi nie ulegnie każdy, ale pewnie może co dziesiąty czy co piąty. Niby mało, ale o nich właśnie chodzi. Wspólnie z twardym elektoratem dadzą sukces wyborczy prawicy.

Za rogiem wybory

Może to zabrzmi jak herezja, ale podobne refleksje wybrzmiewają zapewne niezależnie od siebie przynajmniej w dwóch gabinetach – na Nowogrodzkiej i na Kremlu. Putin potrzebuje PiS-u, by rozsadzać Unię. PiS potrzebuje Putina i Łukaszenki, by mobilizować do wyborów szerokie rzesze Polaków. I nie chodzi tylko o nadymanie balonu zagrożenia. Z perspektywy tego, co działo się przed kilku laty na wyspach Morza Egejskiego czy na granicy węgierskiej, tych kilka tysięcy ludzi, z którymi mają do czynienia polscy pogranicznicy, to naprawdę niewiele. Ale wystarczy, by grać wzmożeniem patriotycznym, jednością narodu wobec zagrożeń czy ryzykiem, że dzisiejsza skala migracji to kamień, który poruszy lawinę.

Pierwszym efektem jest w takiej sytuacji strach. Tak, Polacy już się boją nocnych wędrowców, którzy mogą przynieść z sobą zagrożenie i śmierć. W imię tego strachu zgodzą się na nadzwyczajne rozwiązania, czyli np. rozbudowę służb i armii (już mamy na stole projekt armii 300-tysięcznej) czy wielkie transfery finansowe do „obrońców ojczyzny". Konkretna gotówka dla tej armii ludzi będzie niczym innym, jak poszerzeniem elektoratu potrzebnego do wygrania wyborów. Jeśli dodać do tego surmy bojowe w radiu i telewizji i powszechną obecność biało-czerwonych sztandarów, to gotowi będziemy oddawać złote obrączki i kolczyki na jakiś nowy Fundusz Obrony Narodowej. A co wtedy? Szybko do wyborów. Pewnie już tej wiosny.

Wątpliwości

Jest ich niewiele. Za to są poważne. Po pierwsze pytanie, czy PiS nie przegrzeje ze straszeniem Polaków. Bo przestrach ma też wymiar paraliżujący. Może spowodować, że do urn pójdzie mniejsza niż zwykle grupa wyborców. Co więcej, mogą pójść w większości zdeklarowani przeciwnicy partii prezesa Kaczyńskiego. Po drugie, nadymanie balonu zagrożenia może spowodować efekt utraty zaufania do rządu jako do tych, którzy w sytuacji kryzysu sobie nie radzą.

I czynnik numer trzy. Najważniejszy. Gospodarka. Polski Ład i kolejne transfery do wybranych grup mogą tak mocno wywindować wskaźniki inflacji, że ludzie tego nie wytrzymają i odwrócą się od rządzących. Zagrożenie realnym ubóstwem stanie się czynnikiem ważniejszym od pobudzenia patriotycznego. Wtedy przyspieszone wybory będą miały charakter referendum w sprawie wotum zaufania dla rządu i mogą stać się dla PiS bardzo ryzykowne. I na koniec jeszcze konkluzja: łatwiej było grać z Europą i własnymi obywatelami o władzę w izolacji od geopolityki. Imigranci na naszych granicach podnoszą stawkę tej gry o kilka poziomów.

To już inne realia. Nadeszła geopolityka. A zatem zmieniła się sama gra.

Łukaszenko mści się na Polsce i krajach bałtyckich za poparcie dla zeszłorocznych protestów i wspieranie opozycji, a przy okazji gra dwie ważne gry. Pierwsza to raczej naiwna i bez większych szans na powodzenie próba wejścia w buty Erdogana i uzyskania szantażem uznania legitymacji wyborczej przez wolny świat. Jeśli przy okazji – jak turecki prezydent – otrzyma od krajów UE jakieś wsparcie finansowe na zatrzymanie u siebie emigrantów, będzie to tylko dodatkowy bonus. Druga i pewnie ważniejsza gra to pokazanie swojej użyteczności Putinowi, uwiarygodnienie się na Kremlu. Eksperci twierdzą, że już od dawna Łukaszenko był dla Kremla niewygodny. Dziś ma szanse nie tylko wyjść z tej matni, ale udowodnić, że jest potrzebny. Stąd ta determinacja i konsekwencja w destabilizacji wschodniej granicy Unii.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem