Histeria rozpętana wokół polexitu nawet jak na polskie standardy jest wyjątkowo surrealistyczna. A przecież żyjemy od lat, zwłaszcza od momentu objęcia władzy przez PiS, w oparach absurdu. Moja ulubiona działaczka opozycji, aktorka Maja Ostaszewska, protestowała już w sprawie dzików, żubrów, korników, zwierząt futerkowych, sądów, karpi, nauczycieli, konstytucji, prawa do aborcji i wielu innych rzeczy, o których zdążyliśmy zapomnieć. Za każdym razem z podobnym żarem (i równie sensownym uzasadnieniem) jak teraz w sprawie polexitu. Zresztą w widowisku zorganizowanym przez Donalda Tuska kilka dni temu wszyscy grali te same role co zwykle. Niczym w polskiej komedii romantycznej.

Czytaj więcej

Grzegorz Hajdarowicz: Polwykop

Oczywiście każdy, kto nie ma zaburzeń w postrzeganiu rzeczywistości, wie, że żadnego polexitu nie będzie. Owszem, rząd idzie na zderzenie czołowe z Komisją Europejską, ale i Komisja Europejska idzie na czołowe zderzenie z rządem. Rzecz jasna, takie sprawy powinno załatwiać się w kuluarach za pomocą dyplomacji, ale wiemy już, że nie jest to mocna strona obecnej władzy. Wychodzi na to, że mamy tylko jednego sprawdzonego sojusznika. I do szabli, i do szklanki. Dlatego będziemy mieli „crash test" Polska vs. UE, ale przecież prędzej czy później do jakiegoś porozumienia dojść musi. Choćby z tego powodu, że eskalowanie konfliktu może sparaliżować Unię. Poza tym Polska po prostu potrzebuje pieniędzy z Funduszu Odbudowy. Dodajmy też, że wszyscy wyborcy w kraju (poza tymi głosującymi na Konfederację) są zdecydowanymi zwolennikami Unii Europejskiej i każdy, kto spróbuje polexitu, straci władzę. Dlaczego? Bo ludzie wiedzą, że przynależność do UE po prostu nam się opłaca, i myślą w kategorii własnych interesów.

Bo tak właśnie należy myśleć o członkostwie w Unii. Bez histerii i uniesień. Weszliśmy tam, bo się nam to opłacało, i dziś wciąż tak jest. Ale przecież nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. Unia Europejska ma tyle wewnętrznych problemów i sprzecznych interesów, że za jakiś czas może być dla nas balastem, a nie atutem. I wtedy jakaś forma polexitu może być wręcz korzystna. Dziś trudno sobie to nawet wyobrazić, ale jak mawiał Gombrowicz: „Nie jestem ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co mniemał albo i nie mniemał".