Dlaczego bez porównania mniejszy kraj, jakim jest Litwa, stał się twardszym do zgryzienia przez Łukaszenkę orzechem niż Polska? Czy jakiegoś, choćby minimalnego, wpływu na tę sytuację nie miało zachowanie opozycji i mediów? Z wielu doniesień, jakie dochodziły zza naszej północno-wschodniej granicy, można wysnuć wniosek, że zachowały się tam one kapkę odpowiedzialniej niż nad Wisłą. Chwilami można było bowiem odnieść wrażenie, że u nas punktem odniesienia dla niektórych komentatorów i opozycyjnych polityków stała się „Mińska Prawda". Poziom bezkrytyczności w przytaczaniu wszystkich możliwych zarzutów pod adresem polskiego rządu – skądkolwiek by przychodziły, jakikolwiek byłby ich związek z rzeczywistością i czemukolwiek miałoby służyć ich rozpowszechnianie – osiągnął nienotowaną dotąd intensywność.

Założę się, że nawet stary cynik Baćka był szczerze zaskoczony tym, jak sprawnie przebiega jego operacja. Oficerowie białoruskiego KGB musieli kręcić z niedowierzaniem głowami podczas zeszłotygodniowej debaty w Sejmie. „Wania, to działa!". No a skoro nie zmienia się zwycięskiego składu, a do tego ci cali Litwini jacyś tacy podejrzliwi i ospali, to hajda na polską granicę. Za co nie mieli już być odpowiedzialni – świadomie lub nie – współpracownicy Kremla i Mińska? Antylockdownowe protesty, oklapnięcie narodowego programu szczepień, spór o aborcję. Czy była w ciągu ostatnich kilku lat choć jedna rozpalająca polskie społeczeństwo sprawa, w której za sznurki nie mieli pociągać szpiedzy z krainy omonowców? Kiedy zaś przyszło co do czego, okazało się, że niepotrzebne były wszystkie śledztwa Tomasza Piątka i Klementyny Suchanow.

Czytaj więcej

Witold Orzechowski: Cywilizacja obrazkowa, czyli średniowiecze online

Do podbijania bębenka wschodniej propagandy nie są potrzebne głęboko zakonspirowane szpiegowskie siatki. Wniosek, który rezydenci każdego z obecnych na terytorium Polski wywiadów podkreślają w ostatnich tygodniach podwójnym wężykiem, brzmi bowiem: idioty nie trzeba werbować, by stał się pożyteczny.