Każdy jej wyborca ma tam zazwyczaj swojego ulubionego superbohatera. Rozporządzającego tymi mocami czy sprawnościami, jakie najwyżej sobie ceni. Robert Winnicki ma co prawda tylko +1 w skali wolnorynkowości, ale za to aż +4 w obszarze walki z dewiacjami. A taki Artur Dziambor – na odwrót. Dla każdego coś miłego.
Taki wydawał się od początku plan na tę partię i trzeba przyznać, że wypalił. Dla jej przeciwników Konfederacja pozostaje gabinetem osobliwości, zwolennicy widzą w niej Drużynę Pierścienia (porównania tego użył kilka lat temu szef koła sejmowego Konfederacji Sławomir Mentzen) zmierzającą wytrwale do Mordoru, by w trzewiach Góry Przeznaczenia zniszczyć pierścień lewactwa. Wszyscy jednak zgodnie muszą przyznać, że ugrupowanie to jest „jakieś". A przy okazji, obok umiejętnego zarządzania wyobraźnią swoich wyborców, posłom Konfederacji udaje się też czasami robić politykę, co na tle polskiej opozycji wydaje się osiągnięciem niebotycznym.