Ten ostatni staje się dyżurnym chłopcem do bicia, postkomunistyczno-postkolonialną hydrą, której pan Patkowski z kolegami ucinają niniejszym wszystkie łby naraz. Podczas egzekucji, i to wykonywanej na tak straszliwym monstrum, nie może być miejsca na subtelności i rozróżnienia. A im więcej jest w poczynaniach polskiego rządu niszczycielskiego zapału, rozprawiania się z grzechami przeszłości, tym ciszej o tym, co nas dopiero czeka.

Zmian w systemie podatkowym trudno nie rozpatrywać w szerszym kontekście – przyspieszającej ewolucji stosunku państwa do obywateli. Takich zjawisk jak tryb wprowadzania oraz sposób egzekwowania pandemicznych obostrzeń czy ostatnie drakońskie zaostrzenie kar w kodeksie drogowym. Kształtuje się na naszych oczach wizja obywatela jako człowieka, któremu pod żadnym pozorem nie można ufać. Którego trzeba trzymać w ryzach, kontrolować i wymuszać posłuszeństwo groźbą wysokich kar. Im mniej będzie samodzielny, tym lepiej; tym bardziej – w znaczeniu jak najbardziej dosłownym – będzie mu się to opłacać. Ideałem staje się jednostka na wszelki wypadek posłuszna i pod każdym względem zależna od państwa. A to z kolei coraz odważniej wychodzi poza granice pomocniczości, zasadę, zgodnie z którą wolno mu interweniować tylko tam, gdzie obywatel nie daje sobie rady.

Neoliberalizm, zarówno w polskim, jak i każdym innym wydaniu, był systemem, którego trudno jest bronić. Jego wprowadzanie zostało w Polsce okupione całkowicie nieproporcjonalną ofiarą, a później podtrzymywany był przy życiu kosztem społecznej niesprawiedliwości. Ale na naszych oczach, obok neoliberalnego morskiego potwora, wraz z kąpielą wylewane jest dziecko. Bo obok patologii transformacji wraz nią przyszła na świat nasza wolność. Jesteśmy z wiceministrem Patkowskim w podobnym wieku, obaj nie możemy więc pamiętać chwili tych narodzin. Co nie znaczy, że wypada nam zapominać o tym, co je poprzedzało.