Wyniki dwóch lokalnych referendów – w Częstochowie i w Łodzi – widziane razem, mogą być uznane za pierwsze przejawy nowego zjawiska na polskiej scenie politycznej.
Prezydenci Kropiwnicki i Wrona mieli różne zaplecze polityczne i różne sympatie partyjne. Wrony nie wsparła żadna partia ogólnopolska, Kropiwnickiego broniło PiS. A jednak coś ich łączyło. To coś to ogólnie rozumiana prawicowość połączona ze zdecydowanym manifestowaniem tradycjonalizmu i katolicyzmu.
[srodtytul]Klimat wokół Kościoła[/srodtytul]
Podstawowy zarzut formułowany przez przeciwników wobec Tadeusza Wrony to myślenie w kategoriach Jasnej Góry, a nie interesów samej Częstochowy, prowadzenie polityki korzystnej dla klasztoru, a nie dla miasta, manifestującej się m.in. korzystnymi dla Kościoła decyzjami majątkowymi. Nie wiem, czy zarzuty te w jakimkolwiek stopniu są słuszne (skądinąd przeor Jasnej Góry, ostentacyjnie i publicznie wspierając Wronę w referendum, zrobił wiele, aby je uprawdopodobnić). Faktem jest natomiast, że okazały się nośne.
W wypadku Jerzego Kropiwnickiego element religijny był mniej istotny, ale też rysował się wyraźnie. Warto przypomnieć choćby nieszczęśliwe (również dla samego prezydenta Łodzi) jego zaangażowanie w walkę o ustanowienie święta Trzech Króli dniem wolnym od pracy. „Prezydent zajmuje się jakimiś aberracjami, a o miasto nie dba” – takie (moim zdaniem dla Kropiwnickiego niesprawiedliwe) wypowiedzi uczestników referendum odnotowały media.