Wracają czerwone sztandary

Po długim okresie dekoniunktury lewica staje w Polsce przed szansą. Coraz rzadziej jest kojarzona z PRL, a eksploatowanie tematyki obyczajowej nie przeszkadza jej już w pozyskiwaniu zwolenników – pisze publicysta

Publikacja: 20.01.2010 00:17

Wracają czerwone sztandary

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Wyniki dwóch lokalnych referendów – w Częstochowie i w Łodzi – widziane razem, mogą być uznane za pierwsze przejawy nowego zjawiska na polskiej scenie politycznej.

Prezydenci Kropiwnicki i Wrona mieli różne zaplecze polityczne i różne sympatie partyjne. Wrony nie wsparła żadna partia ogólnopolska, Kropiwnickiego broniło PiS. A jednak coś ich łączyło. To coś to ogólnie rozumiana prawicowość połączona ze zdecydowanym manifestowaniem tradycjonalizmu i katolicyzmu.

[srodtytul]Klimat wokół Kościoła[/srodtytul]

Podstawowy zarzut formułowany przez przeciwników wobec Tadeusza Wrony to myślenie w kategoriach Jasnej Góry, a nie interesów samej Częstochowy, prowadzenie polityki korzystnej dla klasztoru, a nie dla miasta, manifestującej się m.in. korzystnymi dla Kościoła decyzjami majątkowymi. Nie wiem, czy zarzuty te w jakimkolwiek stopniu są słuszne (skądinąd przeor Jasnej Góry, ostentacyjnie i publicznie wspierając Wronę w referendum, zrobił wiele, aby je uprawdopodobnić). Faktem jest natomiast, że okazały się nośne.

W wypadku Jerzego Kropiwnickiego element religijny był mniej istotny, ale też rysował się wyraźnie. Warto przypomnieć choćby nieszczęśliwe (również dla samego prezydenta Łodzi) jego zaangażowanie w walkę o ustanowienie święta Trzech Króli dniem wolnym od pracy. „Prezydent zajmuje się jakimiś aberracjami, a o miasto nie dba” – takie (moim zdaniem dla Kropiwnickiego niesprawiedliwe) wypowiedzi uczestników referendum odnotowały media.

Przypadki łódzki i częstochowski łączy więc to, że w obu tych miastach okazało się, iż niechęć wobec Kościoła jest w Polsce zjawiskiem na tyle silnym, że opierając się na niej, można wygrać wiele spraw. Że jest to emocja żywa, która może umożliwić sukces wykorzystującym ją (niezależnie, czy cynicznie czy szczerze) politykom.

Jest to zresztą element szerszego procesu. Procesu zachodzącego w ostatnich latach, a powiązanego z kilkoma sprawami, które, choć często do siebie niepodobne, paradoksalnie bulwersują ludzi o różnych wrażliwościach. Sprawa abp. Juliusza Paetza, kilka skandali lustracyjnych, wątpliwe praktyki zajmującej się rekompensowaniem Kościołowi poniesionych w okresie PRL strat Komisji Majątkowej – to wszystko, łącznie z idącą z Zachodu falą sekularyzacyjną, powoduje, że społeczny klimat wokół Kościoła zmienia się w Polsce na niekorzyść.

[srodtytul]Nie będzie kraju bez lewicy[/srodtytul]

Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden element łączący sytuacje łódzką i częstochowską. Otóż w obu wypadkach do referendum doprowadził SLD. Partia do niedawna niemal w rozsypce, bez wiary w siebie. Partia, której duży odsetek działaczy wydawał się nie marzyć o niczym innym niż o dożywotnim statusie przystawki Platformy Obywatelskiej.

Wydaje się, że po długim okresie dekoniunktury lewica może stanąć w Polsce przed szansą. Że przestaje być społecznie kojarzona z PRL (ten historyczny podział ma coraz mniejsze znaczenie). Również eksploatowanie tematyki obyczajowej, jak się wydaje, może jeszcze nie napędza lewicy zwolenników, ale – jeśli niespecjalnie radykalne – przestaje przeszkadzać w ich pozyskiwaniu. Rozwiewa się marzenie o Polsce jako o historycznym fenomenie, kraju bez lewicy, któremu kilka lat temu dawali wyraz niektórzy prawicowi publicyści.

[wyimek]Do odwołania prezydentów Łodzi i Częstochowy doprowadził SLD. Partia ostatnio bardziej pewna siebie i przekonana o własnej podmiotowości[/wyimek]

Na korzyść lewicy działa jeszcze kilka bezpośrednio niezwiązanych ze sobą czynników. Z jednej strony niedawna manifestacja jedności oldboyów SLD na pewno podziałała mobilizująco na stary, postpeerelowski elektorat. Z drugiej – pojawienie się po lewej stronie nowych, dysponujących dużym potencjałem postaci (Bartosz Arłukowicz). Z trzeciej – prowadzona przez Grzegorza Napieralskiego polityka niezależności wobec PO w naturalny sposób zwiększa pewność siebie ludzi lewicy i ich przekonanie o własnej podmiotowości. To wszystko również przyczyniło się do rezultatu obu referendów.

Oczywiście, uczestniczyła w nich zdecydowana mniejszość mieszkańców. Przy większej frekwencji – być może – zachowaliby stanowiska i Wrona, i Kropiwnicki (choć badania socjologiczne już wcześniej pokazywały ich niepopularność). Ale trzeba zauważyć, że w obu tych miastach strategia zwolenników prezydentów polegała na próbie sprowadzenia frekwencji poniżej wymaganego dla ważności referendum progu. I w obu miastach ta strategia zawiodła. Lewica pozostała siłą mniejszościową, ale wykazała potencjał mobilizacyjny – coś, czego długo nie miała.

A czerwone flagi z datą referendum wywieszane na częstochowskich latarniach przez przeciwników prezydenta Wrony mogą się zadomowić w naszym krajobrazie. Nie tylko w Częstochowie.

[i]Autor jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem PAP[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę