Konstytucja w ręce mniejszości

Polskie elity nie odegrały istotnej roli w debacie konstytucyjnej lat 90., nie stworzyły warunków efektywnej krytyki społecznej wobec ustanawianych po 1989 roku porządków, abdykowały ze swojej roli publicznej, koncentrując się na wąsko rozumianych interesach – pisze politolog i publicysta

Publikacja: 01.02.2010 23:54

Rafał Matyja

Rafał Matyja

Foto: Fotorzepa, AW Andrzej Wiktor

Red

To nie jest dobry moment na nową konstytucję. Kampania wyborcza upraszcza każdą stawianą na porządku dziennym kwestię. Spraw ustrojowych nie warto oddawać w ręce spin doktorów PO i PiS. Zwłaszcza że zamiast koncentrować się na rozwiązywaniu gordyjskiego węzła prezydent – premier, powinniśmy raczej odejść od anachronicznych zapisów wymuszanych przez kontekst wychodzenia z komunizmu. Obecne elity – ukształtowane bez reszty przez ten kontekst – niestety nie dostrzegają problemu.

Nieprawdą jest, że obecna konstytucja zawiera kilka szczegółowych błędów, źle precyzujących relacje organów państwa. Zarzut podstawowy, jaki można sformułować zarówno wobec reguł zapisanych w konstytucji z 2 kwietnia 1997 r., jak i wobec nieformalnych reguł polskiej polityki dotyczy zasady blokowania władz.

Rekonstrukcji tej zasady, jako ustrojowego fundamentu III Rzeczypospolitej, dokonał pięć lat temu Artur Wołek w „Demokracji nieformalnej”. Według niego idea słabej władzy państwowej została milcząco zaakceptowana przez obie strony historycznego konfliktu. Liderzy „Solidarności” głosili ją, pomni nadużyć władzy w okresie PRL, postkomuniści – obawiając się, iż silna władza uderzy w ich interesy i osłabi gwarancje bezkarności. Rękojmią bezpieczeństwa stron miał być zatem swego rodzaju paraliż państwa.

Dziś – 20 lat później – reformę konstytucyjną należałoby zatem zacząć od stwierdzenia, że fundamentem ustrojowym państwa nie powinien być ówczesny strach, wzajemny brak zaufania postkomunistów i liderów „Solidarności”. Warto wyjść z cienia, jaki na nasze życie publiczne rzucają lata 80. i sposób rozwiązania ówczesnego konfliktu. Taka okazja pojawiła się po raz pierwszy po zakończeniu prac komisji badającej sprawę Rywina, po upadku rządu Leszka Millera. Została zmarnowana przez liderów PO i PiS i przekuta na użyteczny dla nich – ale całkiem jałowy i szkodliwy – konflikt polityczny.

[srodtytul]Stałe napięcie [/srodtytul]

Napędem tego konfliktu są odkryte przez specjalistów od PR istotne tendencje społeczne w Polsce. Tendencja autorytarna, sympatyzująca z ideą silnego, opiekuńczego państwa, chętnie sięgającego po represje karne, stanowczego w walce z korupcją, rygorystycznego obyczajowo, stała się wyborczym zapleczem PiS.

Tendencja permisywna, akceptująca w zasadzie każde ograniczenie władzy publicznej, życzliwa wobec interesów korporacyjnych, popierająca łagodzenie polityki karnej, skłonna do lekceważenia zagrożeń, sprzyjająca swobodzie obyczajowej, posłużyła za fundament wyborczych sukcesów PO.

Poświęcanie czasu na analizę dominujących stanowisk – wyrażanych przez PO i PiS – oznacza jeszcze głębsze wikłanie dyskusji konstytucyjnej w podsycanie opisanego wyżej napięcia lub rozstrzyganie kwestii trzeciorzędnych.

Wbrew pozorom bowiem usunięcie z konstytucji i praktyki ustrojowej zasady blokowania władz nie powinno dokonać się według recepty autorytarnej. Co więcej, charakter tej recepty łączy w sobie anachronizm rozwiązań ustrojowych z ponowoczesnym modelem polityki pozorów. Rządy PiS nie wprowadziły praktyk wzmacniających skuteczność władz publicznych, w wielu sferach pogłębiły stan instytucjonalnego chaosu. Działo się to mimo unikalnych warunków współdziałania między prezydentem a premierem, wysokiego poziomu dyscypliny partyjnej, realnego przyzwolenia społecznego na działania wzmacniające skuteczność władzy wykonawczej.

Warto analizować te fakty nie w kontekście błędów personalnych czy też niedoskonałości wdrażania zasadniczo słusznej idei. Warto kwestię sprawności państwa umieścić w innym niż PiS kontekście.

To prawda, że – jak napisał ostatnio Tomasz Nałęcz – „obecna konstytucja od dawna uwiera prawicę”. Jednak koncepcja silnej, sprawczej władzy państwowej głoszona w latach 90. przez Porozumienie Centrum i środowiska konserwatywne nie da się powtórzyć w obecnej debacie konstytucyjnej. Nie tylko ze względu na popełnione wówczas błędy – antyzwiązkowe nastawienie konserwatystów i centralizm PC – ale przede wszystkim ze względu na zasadniczo zmieniony kontekst funkcjonowania rządu (jako władzy na poziomie państwa narodowego).

[srodtytul]Postulat modernizacji[/srodtytul]

O ile na początku transformacji mógł on być kluczowym ośrodkiem politycznym, o tyle dziś musi się liczyć z ograniczeniami wynikającymi z: 1) członkostwa w UE, 2) decentralizacji kraju, 3) zmiany struktury własności w sektorach regulujących funkcjonowanie gospodarki, 4) zmiany relacji między mediami i opinią publiczną a światem polityki. Wizja silnego rządu nałożona na wymienione wyżej ograniczenia – niedające się zmienić za sprawą reformy konstytucyjnej – musi prowadzić do rozwiązań stanowiących karykaturę sprawnego państwa.

By przeciwstawić się dwóm dominującym nurtom myślenia konstytucyjnego – opartym na dwóch większościowych nurtach społecznych – trzeba po pierwsze przeciwstawić ich koncepcjom postulat modernizacji struktur państwa, rozumiany jako zbudowanie mechanizmów definiowania interesu narodowego na szczeblu rządowym, oraz koordynacji między podmiotami polskimi prowadzącymi „grę” na forach europejskich.

Po drugie konstytucja powinna formułować nowe reguły kontroli nad efektywnymi formami rządzenia, które po akcesji przemieściły się z pola „transformacji legislacyjnej” i prywatyzacji ku sterowaniu środkami europejskimi czy wyrażaniu polskiego stanowiska w unijnych przetargach. Po trzecie warto osłabić nadmiernie kosztowne dla sfery publicznej mechanizmy rywalizacji politycznej i ekonomicznej, nie tylko w wymiarze prezydent – premier, ale także w sferze ładu medialnego, rozwiązań antykorupcyjnych, partnerstwa prywatno-publicznego itp. Logika dzisiejszej rywalizacji usuwa te kwestie z planów plac konstytucyjnych, skazując je na jałowość i nieskuteczność.

Wynikający z powyższego postulat zawieszenia prac konstytucyjnych na poziomie parlamentarno-partyjnym nie oznacza jednak opowiedzenia się za powierzeniem prac nad nową konstytucją jej „głównym użytkownikom” – prezydentom i premierom z lat 1989 – 2009. Życzenie, by tak skonstruowane „grono mędrców” przygotowało nowelizację ustawy zasadniczej, uniemożliwia w praktyce dokonanie poważnej modernizacji ustrojowej.

[srodtytul]Ludzie dużego formatu [/srodtytul]

Prace konstytucyjne powinny rozpocząć się w Sejmie VII kadencji, może jeszcze w 2011 roku. Warto wykorzystać dwa lata bez wyborów (2012, 2013) i stworzyć mechanizm brania pod uwagę stanowisk wyraźnie mniejszościowych, niemających oparcia ani w układzie sił, ani w dominujących wzorach kultury politycznej, ale zorientowanych na wzmocnienie Polski jako europejskiego gracza. W normalnych warunkach zostałyby one promowane przez opiniotwórcze elity, dyscyplinujące polityków i ograniczające egoizm partyjnych interesów. Zaszłości historyczne sprawiają, że polskie elity roli tej od lat nie pełnią. Nie odegrały istotnej roli w debacie konstytucyjnej lat 90., nie stworzyły warunków efektywnej krytyki społecznej wobec ustanawianych po 1989 roku porządków, abdykowały ze swojej roli publicznej, koncentrując się na wąsko rozumianych interesach.

Nie możemy zatem polegać na właściwych starym demokracjom mechanizmach samoregulacji. Jakość i skutek debaty konstytucyjnej będą pochodną mobilizacji zorientowanych na długofalowe cele państwowe mniejszości politycznych i intelektualnych. Na ich zdolności przykuwania uwagi mediów, formułowania pytań wobec istotnych ośrodków akademickich i eksperckich. Szansa może pojawić się wówczas, gdy na czele prac konstytucyjnych, wśród relacjonujących ich przebieg dziennikarzy, w gronie kluczowych ekspertów pojawią się ludzie dużego formatu, skłonni brać pod uwagę coś więcej niż doraźne instrukcje liderów, presję środowiska czy wymogi medialnej popularności.

[i]Autor jest publicystą, historykiem i politologiem związanym z Wyższą Szkołą Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu[/i]

To nie jest dobry moment na nową konstytucję. Kampania wyborcza upraszcza każdą stawianą na porządku dziennym kwestię. Spraw ustrojowych nie warto oddawać w ręce spin doktorów PO i PiS. Zwłaszcza że zamiast koncentrować się na rozwiązywaniu gordyjskiego węzła prezydent – premier, powinniśmy raczej odejść od anachronicznych zapisów wymuszanych przez kontekst wychodzenia z komunizmu. Obecne elity – ukształtowane bez reszty przez ten kontekst – niestety nie dostrzegają problemu.

Nieprawdą jest, że obecna konstytucja zawiera kilka szczegółowych błędów, źle precyzujących relacje organów państwa. Zarzut podstawowy, jaki można sformułować zarówno wobec reguł zapisanych w konstytucji z 2 kwietnia 1997 r., jak i wobec nieformalnych reguł polskiej polityki dotyczy zasady blokowania władz.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?