Trudniej zrozumieć, zakładać nieswoje buty, gdy ludzie tamtej epoki – jak Kapuściński – tak mocno pragnęli po latach zapomnieć, wymazać, zatrzeć ślady”. W obrazie człowieka próbującego przejść się w cudzych butach (i to nietuzinkowego właściciela) zawiera się charakter książki Artura Domosławskiego i to, co stanowi jej wartość, nawet dla czytelnika, który nie podziela wielu jego interpretacji.
Co istotniejsze, ta metafora pozwala zrozumieć naturę ataków na książkę. Oprócz głosów pod hasłem: „nie czytałem, ale i tak się brzydzę”, ostatnie dni obrodziły w polemiki, których autorzy, zbijając jeden z wątków książki, dezawuują całość wykonanej pracy. Analogicznie do problemu, jaki Domosławski ma ze swoim bohaterem, można takim polemistom zadać pytanie: Czy tylko przez nieuwagę prześlepili prawdziwy wymiar pracy Domosławskiego, czy raczej odsuwają od siebie świadomość, że w tej książce dochodzi do głosu – po raz pierwszy w sposób tak dobitny – postawa ludzi, którzy dojrzeli do własnego poglądu o powojennym półwieczu Polski? Wyłamujących się z przymusu uznawania legend albo ich obalania, chcących po prostu wiedzieć więcej.
[srodtytul]Uczciwy zapis rozterek[/srodtytul]
Niektórzy próbowali „sformatować” książkę jako próbę odarcia Kapuścińskiego ze statusu arcydzielnego reportażysty, znawcy globalnego pejzażu, przewodnika po rewolucjach Afryki i Ameryki Łacińskiej. Linia polemiki typu: „Kapuściński co prawda koloryzował, naginał fakty, nawet zmyślał, ale i tak jest wielki, pisał prawdę – a zresztą: cóż to w sumie jest prawda? – zatem daremnie Domosławski się trudził, niczego to w ocenie Ryśka nie zmieni”, jest możliwa tylko przez skrajnie stronniczą lekturę.
Domosławski nieustannie odżegnuje się od mentalności księgowego, który zakwestionuje rozliczenie półrocznego wyjazdu z powodu źle opisanej faktury za taksówkę. Jego przedefiniowanie wielkości pisarstwa Kapuścińskiego idzie dalej: sięga do klasyki reportażu, by kreślić ramy dyskusji o „prawdziwości” dziennikarskich tekstów, tak pilnej w dobie inflacji wiadomości. Przywołuje arcyważną kategorię „ducha czasów” jako celu dziennikarskiej pracy, cytuje ludzi przyznających Kapuścińskiemu świetne wyniki w jego chwytaniu – są to nieraz ci sami, którzy podważają faktograficzną ścisłość jego poszczególnych relacji reporterskich.