Opozycjoniści mimo woli

Gigantyczny konflikt wokół Związku Polaków na Białorusi wywołało kilku polskich działaczy i białoruskich urzędników z Grodna – pisze dziennikarz „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 18.03.2010 00:01

Opozycjoniści mimo woli

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Aby zrozumieć sytuację Związku Polaków na Białorusi, trzeba się cofnąć o pięć lat. Wiosną 2005 roku odbył się w Grodnie zjazd ZPB. Wtedy ustępujący prezes Tadeusz Kruczkowski i jego ekipa przegrali. Szefową organizacji została Andżelika Borys, będąca kandydatem kompromisowym.

W ZPB konflikty były od zawsze. Ścierały się tam dwie lub nawet trzy grupy. Pierwszy prezes Tadeusz Gawin miał licznych przeciwników, którzy walczyli także między sobą. Jego następca Tadeusz Kruczkowski – podobnie. Widać to było wyraźnie na kolejnych zjazdach i posiedzeniach rady naczelnej. Przy czym podziały te nie miały nigdy podtekstu politycznego czy programowego, a wyłącznie personalny. Trzeba bowiem pamiętać, iż prezes Związku Polaków miał sporą władzę – zatrudniał pewną grupę ludzi, dysponował całkiem dużymi pieniędzmi, mógł też na przykład wpływać na to, czy ktoś pojedzie do Polski na studia czy choćby na kolonie.

Z punktu widzenia białoruskich władz sytuacja w ZPB była więc niemal idealna. Związek można było dyskretnie kontrolować, wspierając raz jednych, raz drugich, będąc pewnym, że nie jest to jednolita struktura. A także, że nie sprzymierzy się z białoruską opozycją. Bo nawet jeśli niektórzy działacze ZPB sympatyzowali z opozycją, to ich sympatie nie przekładały się na funkcjonowanie całej organizacji.

[srodtytul]Nienawiść prezesa[/srodtytul]

W 2005 roku białoruskie władze po raz pierwszy jawnie poparły jedną stronę konfliktu i doprowadziły do podziału związku. Dlaczego? Można oczywiście snuć domysły z gatunku political fiction, iż była to starannie przygotowana i dawno zaplanowana akcja KGB. Tylko że dla KGB wygodniejsze było istnienie jednego podzielonego wewnętrznie ZPB. Trudno przypuszczać, by służby specjalne celowo i z premedytacją utrudniały sobie pracę.

Można przypuszczać, iż przegrani polscy działacze uczynili wiele, aby przekonać lokalne władze białoruskie (ZPB jest wprawdzie organizacją ogólnokrajową, ze względu na to, iż siedziba zarządu jest w Grodnie, władze obwodu grodzieńskiego sprawują nad nim szczególną pieczę), że ich przeciwnicy są niebezpieczni dla bezpieczeństwa Białorusi.

Wiadomo doskonale, że Tadeusz Kruczkowski znienawidził swoich przeciwników. Tuż przed tamtym pamiętnym zjazdem pojawiły się informacje, że molestował studentkę (jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Grodzieńskiego). Dziewczyna pojawiła się na zjeździe, wdarła na trybunę, wykrzykując swoje wobec niego pretensje. Kruczkowski uznał najwyraźniej, że to przeciwna mu frakcja ZPB była organizatorem całego zamieszania (a nie była).

W efekcie jesienią 2005 roku to właśnie Kruczkowski przewodził milicjantom atakującym Dom Polski w Grodnie, gdzie urzędowała Andżelika Borys.

[srodtytul]Władze wchodzą do gry [/srodtytul]

Władze lokalne z kolei dostały znakomitą okazję, by się zasłużyć Mińskowi, a może nawet samemu prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence. Oto bowiem mogły pochwalić się wykryciem „wrogów” (czyli nowego kierownictwa Związku Polaków).

Najciekawsze w tej historii jest to, że Andżelika Borys opozycjonistką nigdy nie była, a z pewnością nie można jej było uważać za przeciwniczkę władz. Ale skoro „wróg” został wskazany, to trzeba się było z nim rozprawić, stosując metody administracyjne. I takie zostały zastosowane. Przede wszystkim władze anulowały wyniki zjazdu ZPB. Powód formalny – skargi niektórych delegatów na rzekome złamanie statutu organizacji. Było to jawne mieszanie się władz w wewnętrzne sprawy organizacji społecznej, ale na Białorusi takie postępowanie nie jest niczym nowym (jest też zgodne z prawem).

Niespodzianką była jednak postawa zarządu z Andżeliką Borys na czele – po prostu nie uznali tej decyzji.

Na jesieni 2005 r. władze zorganizowały też nowy zjazd ZPB z udziałem ludzi nierzadko niepotrafiących mówić po polsku (co na Białorusi jest ważnym wyznacznikiem polskości) i przeżegnać się po katolicku. Wydawało się, że sprawa jest załatwiona.

A tu kolejne zaskoczenie. Wielu członków ZPB uznało te działania za atak na związek, na nich samych – wręcz atak na polskość. Po stronie demokratycznie i samorządnie wybranego zarządu z Andżeliką Borys na czele stanęła też Warszawa. Tak doszło do pata, który trwa do dziś. Pata oczywiście niekorzystnego dla białoruskich Polaków – ale i fatalnego dla władz Białorusi.

[srodtytul]Wykluwanie opozycji[/srodtytul]

Oto bowiem na ich oczach funkcjonuje nielegalna organizacja, wspierana przez zagranicę – Polskę i Unię Europejską. Co prawda, to może być przydatne przy tworzeniu audycji telewizyjnych oskarżających Polskę o chęć oderwania Grodna czy Brześcia, ale na co dzień jest skrajnie uciążliwe. Zamiast zajmować się poważniejszymi problemami, miejscowe władze, a także milicja, prokuratura i KGB muszą głowić się nad sprawą Związku Polaków.

Do dziś ani Grodno, ani Mińsk nie znalazły sposobu rozwiązania sytuacji – realizują więc ten sam prosty scenariusz. Polega on na umacnianiu „reżimowego” ZPB, co wychodzi słabo (niemówiący po polsku prezes dużej polskiej organizacji to kuriozum na skalę światową, a takiego właśnie kandydata podsunięto delegatom na „legalnym” zjeździe ZPB jesienią 2009 r.), oraz na nękaniu oponentów skupionych wokół Andżeliki Borys, co też przynosi marne efekty, a ponadto skutkuje głośnymi protestami w Polsce oraz aktywizowaniem się białoruskiej opozycji, biorącej swych polskich współobywateli w obronę.

Sęk w tym, że urzędnicy w Grodnie nigdy się nie przyznają, że zostali oszukani przez działaczy ZPB, którzy postanowili ich wykorzystać dla odzyskania wpływów w organizacji. Ani że błędem było wytypowanie jako „wroga” pani Borys i jej współpracowników. Konsekwencje mogłyby być poważne: gniew Łukaszenki, dymisje, a może i kary.

[srodtytul]Jak rozmawiać z Łukaszenką[/srodtytul]

Jak więc rozwiązać ten węzeł? Być może ktoś z Polski powinien uświadomić prezydentowi Łukaszence, że całe zamieszanie wokół Związku Polaków na Białorusi jest gigantycznym nieporozumieniem, błędem urzędników, skrajnie przy tym niekorzystnym dla białoruskiego państwa.

Podstawowe pytanie jednak brzmi: kto mógłby to uczynić? Może polscy przedstawiciele w komisji stworzonej w efekcie spotkania z Łukaszenką szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego. Pytanie tylko, czy białoruscy ministrowie zechcą przekazać takie informacje swemu prezydentowi. Może więc powinna to zrobić jedna z najważniejszych osób w naszym państwie – prezydent albo premier.

Bo na razie według Łukaszenki winna jest „grupa Andżeliki Borys, podburzana przez Polskę”. Jakiekolwiek działanie sankcjonujące jej działalność byłoby więc jego osobistym ustępstwem. Gdyby jednak spojrzał na sprawę z innej perspektywy, sprawa przestałaby mieć dla niego charakter prestiżowy. Co oczywiście nie zmienia faktu, że znacznie lepiej by było, gdyby władze Białorusi po prostu przyjęły demokratyczne standardy i nie wtrącały się w wewnętrzne sprawy polskiego (lub jakiegokolwiek) stowarzyszenia. Ale na to na razie trudno liczyć.

Aby zrozumieć sytuację Związku Polaków na Białorusi, trzeba się cofnąć o pięć lat. Wiosną 2005 roku odbył się w Grodnie zjazd ZPB. Wtedy ustępujący prezes Tadeusz Kruczkowski i jego ekipa przegrali. Szefową organizacji została Andżelika Borys, będąca kandydatem kompromisowym.

W ZPB konflikty były od zawsze. Ścierały się tam dwie lub nawet trzy grupy. Pierwszy prezes Tadeusz Gawin miał licznych przeciwników, którzy walczyli także między sobą. Jego następca Tadeusz Kruczkowski – podobnie. Widać to było wyraźnie na kolejnych zjazdach i posiedzeniach rady naczelnej. Przy czym podziały te nie miały nigdy podtekstu politycznego czy programowego, a wyłącznie personalny. Trzeba bowiem pamiętać, iż prezes Związku Polaków miał sporą władzę – zatrudniał pewną grupę ludzi, dysponował całkiem dużymi pieniędzmi, mógł też na przykład wpływać na to, czy ktoś pojedzie do Polski na studia czy choćby na kolonie.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?