Aby zrozumieć sytuację Związku Polaków na Białorusi, trzeba się cofnąć o pięć lat. Wiosną 2005 roku odbył się w Grodnie zjazd ZPB. Wtedy ustępujący prezes Tadeusz Kruczkowski i jego ekipa przegrali. Szefową organizacji została Andżelika Borys, będąca kandydatem kompromisowym.
W ZPB konflikty były od zawsze. Ścierały się tam dwie lub nawet trzy grupy. Pierwszy prezes Tadeusz Gawin miał licznych przeciwników, którzy walczyli także między sobą. Jego następca Tadeusz Kruczkowski – podobnie. Widać to było wyraźnie na kolejnych zjazdach i posiedzeniach rady naczelnej. Przy czym podziały te nie miały nigdy podtekstu politycznego czy programowego, a wyłącznie personalny. Trzeba bowiem pamiętać, iż prezes Związku Polaków miał sporą władzę – zatrudniał pewną grupę ludzi, dysponował całkiem dużymi pieniędzmi, mógł też na przykład wpływać na to, czy ktoś pojedzie do Polski na studia czy choćby na kolonie.
Z punktu widzenia białoruskich władz sytuacja w ZPB była więc niemal idealna. Związek można było dyskretnie kontrolować, wspierając raz jednych, raz drugich, będąc pewnym, że nie jest to jednolita struktura. A także, że nie sprzymierzy się z białoruską opozycją. Bo nawet jeśli niektórzy działacze ZPB sympatyzowali z opozycją, to ich sympatie nie przekładały się na funkcjonowanie całej organizacji.
[srodtytul]Nienawiść prezesa[/srodtytul]
W 2005 roku białoruskie władze po raz pierwszy jawnie poparły jedną stronę konfliktu i doprowadziły do podziału związku. Dlaczego? Można oczywiście snuć domysły z gatunku political fiction, iż była to starannie przygotowana i dawno zaplanowana akcja KGB. Tylko że dla KGB wygodniejsze było istnienie jednego podzielonego wewnętrznie ZPB. Trudno przypuszczać, by służby specjalne celowo i z premedytacją utrudniały sobie pracę.