Wałęsa twierdzi, że o szykowanym zamachu stanu wiedział już wtedy, 4 czerwca 1992 r. „Miałem być zdjęty w Belwederze. Tak się jednak nie stało. Organizatorzy przeliczyli się w swoich planach. Pojechałem do sejmu, gdzie rozpoczęła się debata nad rządem Olszewskiego i uruchomiona została procedura odwołania tego słabego, chwiejącego się gabinetu. Cały czas znajdowałem się w gmachu parlamentu, gdzie byli dziennikarze polscy i zagraniczni. Kazałem filmować każdy mój krok, dla własnego bezpieczeństwa. Potem zresztą fragmenty tego materiału filmowego wykorzystał Jacek Kurski w manipulatorskim filmie „Nocna zmiana”. To wszystko uniemożliwiło przeprowadzenie akcji przeciwko mnie. Po raz kolejny zrozumiałem, że Kaczyńscy, Macierewicz i spółka to niepoważni i niebezpieczni ludzie. I do tego nieudacznicy. Dlaczego mnie nie internowali? Z nieudacznictwa”.
[srodtytul]Cztery drzewa na krzyż[/srodtytul]
A dlaczego były prezydent przez piętnaście lat nie próbował wyjaśnić domniemanego zamachu stanu ani ukarać winnych? „Obawiałem się zachwiania pozycji Polski na arenie międzynarodowej. W świecie uznano by nasz kraj za bardzo niepoważny, a my walczyliśmy o swoją rację stanu, walczyliśmy o NATO (o dziwo, swoim twórczym wkładem w tę walkę, czyli wyskokiem z NATO-bis, były prezydent się nie chwali). Nie chciałem bawić się jak Kaczyńscy. Dlatego zresztą wcześniej wyrzuciłem ich z Kancelarii Prezydenta. Ciągle mi jakieś spiski organizowali albo wyszukiwali”.
O Kaczyńskich traktuje spora część tej książki, i to jej najbardziej ekspresywne partie. Przyznać trzeba, że oskarżenia wykraczają poza repertuar ustalony przez michnikowszczyznę („Robią zamach stanu na wymiar sprawiedliwości, podważają niezawisłość sądów, kwestionują orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego [nawiasem – co to było „falandyzowanie prawa”, Wałęsa nie wspomina również], podrzucają kwity, zawłaszczają media, straszą ludzi…”). Kaczyńscy, wedle Wałęsy, robili „niezłe interesy z postpezetpeerowską nomenklaturą… Było tu wiele niejasnych powiązań, spółek i spółeczek… Do dziś wiele wątpliwości, jak słychać tu i ówdzie, nie zostało wyjaśnionych”.
Niestety, owo „tu i ówdzie”, gdzie słychać, pozostaje jedynym źródłem, na jakie się Wałęsa powołuje. Nie może być inaczej, skoro Kaczyński po to właśnie rozwiązał WSI, aby przetrzebić archiwa i zatrzeć ślady swoich knowań z jego oficerami. Okazuje się też, że to właśnie Kaczyński, gdy pracował u Wałęsy, wtykał w podległe mu struktury rozmaitych komunistów i stale torpedował starania prezydenta o dekomunizację i lustrację.
Niech mi PT czytelnicy pozwolą na jeszcze jeden cytat: „Od lat słyszymy o inwigilacji prawicy, a nawet o jej niszczeniu w latach 90. Ale jaką prawicą byli ludzie, którzy siebie tak nazywają, którzy czuli się niszczeni i prześladowani? Określiłem ich wtedy krótko: popaprańcy. Dużo się nie pomyliłem, obserwując, jak dziś niszczą wszystko i wszystkich… To byli niebezpieczni ludzie i trzeba było chronić przed nimi demokrację, bo… chcieli zrobić zamach na polską prawicę, uderzając bezpardonowo w urzędujących. A były to właśnie rządy prawicy w Polsce. Marszałkiem sejmu był Wiesław Chrzanowski, marszałkiem senatu był August Chełkowski, prezydentem ja – Lech Wałęsa. To była prawica”. To wyjaśnienie terminologiczne załatwia całą sprawę i w związku z nim o tym, jak to było z Lesiakiem i jego szafą, już pisać nie trzeba. Jak w starym kawale: „Aleś ty, Icek, dostał po gębie w tym lesie pod miastem! Phi, a co to niby za las, cztery drzewa na krzyż!”.