Praźródłem konfliktu związanego z ratyfikacją traktatu lizbońskiego, który jak rzadko co wyrwał się spod kontroli Jarosława Kaczyńskiego, od początku była sytuacja wewnętrzna PiS. Kompromis, zawarty przez premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie jest dla przywódcy PiS ani tragedią, ani triumfem. Od początku bowiem problematyka traktatu stanowiła tło, a nie przyczynę zdarzeń.
Wielu komentatorów zbyt łatwo traktuje Prawo i Sprawiedliwość jako monolit. Fakt, że ta partia powstała jako antyteza zdecentralizowanej, podzielonej na frakcje AWS, nie oznacza, iż nie istnieje w niej zróżnicowanie ideowe i programowe.
Wbrew wielu opiniom główny podział nie przebiega jednak między umiarkowanymi konserwatystami, którzy najchętniej powróciliby do idei PO – PiS, a Jarosławem Kaczyńskim. Dotyczy on raczej dychotomii dzielącej PiS na wywodzących się z PC działaczy skupionych wokół Jarosława Kaczyńskiego, którzy są bardziej antykomunistyczni niż stricte prawicowi, oraz na nurt narodowo-katolicki, postendecki, dysponujący wyrazistą wizją świata, którego ośrodek decyzyjny znajduje się poza samym PiS.
Przy osłabieniu PiS w związku z przegranymi wyborami, pokazującymi, że większość społeczeństwa daleka jest od ultrakonserwatywnej wizji świata, środowisko skupione wokół Radia Maryja znalazło się w trudnym położeniu. Okazało się bowiem, że wsparcie Radia Maryja wcale nie gwarantuje zwycięstwa w wyborach. To stało się głównym czynnikiem, który przyczynił się do rozpętania awantury o ratyfikację traktatu.
Środowisko narodowo-katolickie związane z o. Tadeuszem Rydzykiem chciało przypomnieć o swoim istnieniu zarówno opinii publicznej, jak i samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu, i pokazać, że nadal jest liczącą się siłą.