W wystawionej przez reżysera Jana Klatę we Wrocławiu „Sprawie Dantona” są dwie kapitalne sceny. Pierwsza, gdy Robespierre słodkim i czułym głosem przemawia do reprezentantów ludu (którymi w spektaklu jest widownia), przekonując, że nierozsądnie byłoby w procesie Dantona przestrzegać praw oskarżonego do obrony. Mówiąc miłosnym tonem, trzyma w dłoniach piłę mechaniczną symbolizującą narzędzia terroru.
Druga, gdy broniący się przed oskarżeniami Danton uwodzi tłum frazesami i zaczarowuje lud (czyli nas, widownię) sugestywnym tańcem i śpiewaniem Marsylianki. Jest to tak przekonujące, że widownia ulega sugestii i z niejednego gardła wyrywa się kilka nut pieśni, by zaraz umilknąć w zawstydzeniu, że tak dała się uwieść.
Jak celnie napisała recenzentka „Polityki” Aneta Kozioł, spektakl Klaty mówi o narodzinach „nowoczesnego, wszechogarniającego dziś populizmu polityków” i oczywiście ostrzega przed nim. Obie wyżej opisane sceny skojarzyły mi się… z Donaldem Tuskiem i jego wybitnymi w tej mierze umiejętnościami.Ma rację Rafał Ziemkiewicz, gdy pisze („Donald Tusk – polityk małej stabilizacji”, „Rz”, 10.04.2008 r.), że najwyższy czas zrewidować pogląd, że lider PO jest słabym politykiem realizującym zadania dyktowane przez – jak to określa – „orkiestrę”, czyli zaangażowany w walce antypisowskiej establishment z „Gazetą Wyborczą” i TVN na czele. Sama kilka miesięcy temu opisywałam, jak Tusk, tworząc swój gabinet, musi liczyć się ze środowiskami skupionymi wokół „Gazety Wyborczej” i że nominacja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego jest jednym z serwitutów płaconych temu lobby.
Praktyka ostatnich miesięcy, gdy widać wyraźnie, choćby na przykładzie ochrony interesów korporacji prawniczych, że w tej dziedzinie następuje powrót do status quo sprzed rządów PiS, dowodzi, że ten przykład to jeden z rachunków, jakie miał do zapłacenia lider PO po zwycięskiej kampanii i rodzaj glejtu gwarantującego nietykalność na przyszłość. Podobnie ma się rzecz z akcją osłabiania mediów publicznych i odebrania im wpływów z abonamentu – to spełnianie marzenia właścicieli telewizji komercyjnych, zasłużonych przecież w promowaniu Platformy.
Jednak granica między tym, co dyktuje PO instynkt, by nie zadzierać z establishmentem i w związku z tym w znacznej mierze realizować jego oczekiwania, a sytuacją odwrotną, czyli sugerowaniem elitom i mediom, co teraz mają robić i myśleć, jest płynna i coraz częściej kierunek myślenia wyznacza właśnie Tusk i jego otoczenie.