Sojusz Watykanu z Teksasem

Mimo wszystkich różnic obaj, papież i prezydent USA, działają na rzecz budowy cywilizacji życia, w której każde dziecko będzie mogło przyjść na świat – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 21.04.2008 01:25

Posługując się terminologią muzyczną, tak bliską papieżowi, który w wolnych chwilach gra na fortepianie, można powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych Benedykt XVI odegrał wielką symfonię. Występując jako mistrz, nauczyciel, prorok, ale i duszpasterz, przypominał Amerykanom o ich szczególnej, przewidywanej przez ojców założycieli, misji, ale też wskazał, co może jej zagrażać. Istotną częścią tej wizyty było również wezwanie do chrześcijańskiego radykalizmu, który nie obawia się trudnych decyzji i profetycznych gestów.

U podstaw tych słów leżało przekonanie, że jedyną nadzieją dla cywilizacji zachodniej jest powrót do korzeni. I nie chodzi tylko o chrześcijaństwo, ale także o grecką tradycję filozoficzną, która od czasów Sokratesa odrzuca relatywizm. Tylko przyjęcie istnienia obiektywnej prawdy o człowieku prowadzi do stworzenia praw, które – jak podkreślał Benedykt XVI – nie będą przymusem i dyktatem demokratycznej większości.

Dlatego w kazaniach papieskich wyraźnie słychać było „nie” dla współczesnego sekularyzmu, relatywizmu i państwowego laicyzmu, który wymaga od wierzących pozostawienia religii poza sferą działalności publicznej, a także apel do Amerykanów, by pozostali wierni własnej tradycji, która stawia religię w centrum zbiorowej tożsamości. – Świat potrzebuje świadectwa – mówił Benedykt XVI w homilii wygłoszonej na stadionie Nationals Park w Waszyngtonie.

Świadectwo to zakorzenione jest w tradycji Stanów Zjednoczonych. – Ameryka jest ziemią wielkiej wiary, a jej mieszkańcy, ufając Bogu, nigdy nie wahali się wnosić zakorzenionych biblijnie argumentów moralnych do debaty publicznej – chwalił Amerykanów papież.

I trudno nie dostrzec, że w ten sposób wpisywał się w wojnę o duszę Ameryki, zwaną często wojną kultur, w której naprzeciw siebie stoją, jak to określa Gertrude Himmelfarb, „dwa narody”. Jeden wierzący, tradycyjny, przywiązany do wartości amerykańskiej religii obywatelskiej, która choć nie odwołuje się wprost do Chrystusa, jest w istocie niekonfesyjną wersją protestantyzmu. Drugi zaś naród to mniejszościowa wciąż grupa zwolenników radykalnej laicyzacji i sekularyzacji, dla których wiara jawi się jako zagrożenie ludzkich wolności.

Rich Lowry napisał, że podczas wizyty papieża w USA Watykan i zachodni Teksas spotkały się we wspólnym sprzeciwie wobec dyktatury relatywizmu

Papież głoszący prymat wiary, podkreślający, że jedynie ona może się stać gwarantem poznania i przyjęcia prawdy, opowiedział się po stronie tego pierwszego narodu. Dlatego nie powinno być zaskoczeniem, że prezydent George W. Bush, podkreślający swoje osobiste nawrócenie i deklarujący, że największym myślicielem ludzkości jest dla niego Jezus Chrystus, tak ciepło przyjmował papieża.

Nie jest także czystą dyplomatyczną kurtuazją fakt, że Benedykt XVI oględnie mówił o tym, co dzieli administrację Busha i Stolicę Apostolską. Wojna w Iraku, metody walki z terroryzmem czy nawet krytykowany przez Watykan amerykański unilateralizm pozostają wtórne wobec o wiele istotniejszego konfliktu, jaki się toczy między wojującym sekularyzmem a ludźmi (różnie) wierzącymi. A w tej kwestii Bush i Benedykt XVI pozostają sojusznikami. Papieżowi zaś bliżej jest do tradycji amerykańskiego powiązania religii i państwa (przy zachowaniu „muru” oddzielającego obie te sfery) niż do modelu francuskiego, który staje się dziś obowiązujący w Unii Europejskiej.

Spotkanie papieża z prezydentem można interpretować również w duchu ekumenicznym, jako spotkanie symbolicznych postaci dla dwóch tradycji chrześcijańskich, od wieków sobie nieprzychylnych: katolicyzmu i protestanckiego ewangelizmu. „Watykan i zachodni Teksas”, by posłużyć się określeniem Richa Lowry’ego, felietonisty „National Review”, spotkały się we wspólnym sprzeciwie wobec „dyktatury relatywizmu”. I mimo wszystkich różnic wspólnie działają na rzecz jej przezwyciężenia i budowy cywilizacji życia, w której każde dziecko będzie mogło przyjść na świat (jak wielokrotnie deklarował George Bush).

Taki cel dialogu ekumenicznego jest bliski także Benedyktowi XVI. Podczas spotkania międzyreligijnego w Waszyngtonie papież podkreślał, że dialog ma służyć społeczeństwu. – Dając świadectwo o tych prawdach moralnych, które są wspólne wszystkim mężczyznom i kobietom dobrej woli, grupy religijne wpływają korzystnie na kulturę w jej szerokim znaczeniu oraz pobudzają otoczenie, współpracowników i współobywateli do jednoczenia się w działaniach na rzecz umacniania więzów solidarności. Mówiąc słowami Franklina Delano Roosevelta, „niczego większego nie będzie mogła uzyskać nasza ziemia dzisiaj od odrodzenia ducha wiary” – mówił papież i dodawał, że bez odpowiedzi na pytania o przeznaczenie człowieka, o życie po śmierci, nie można zbudować trwałego pokoju.

Tak sformułowany cel dialogu nie oznacza jednak przyjęcia jakiejś czysto utylitarnej koncepcji religijności, której istotą stałaby się praktyka życia społecznego. U podstaw bowiem każdego dialogu powinno leżeć poszukiwanie prawdy. Chrześcijaństwo, o czym przypominał Benedykt XVI podczas spotkania ekumenicznego w Nowym Jorku, nie może być traktowane jako sprawa subiektywnej oceny własnego sumienia, ale musi się zakorzeniać w „normatywnym nauczaniu apostolskim”. Tylko w nim odnajdywana i przez Kościół katolicki głoszona prawda może odpowiedzieć na wyzwania stojące przed współczesnym światem.

Dlatego zadaniem (nie tylko) amerykańskich katolików musi być wytrwałe świadczenie o prawdziwości ewangelii. To zaś będzie możliwe tylko wtedy, gdy się odrzuci ducha relatywizmu, który prowadzi do prywatyzacji religijności i tworzenia sobie własnych jej wersji. Odrzucenie to wymaga odwagi i radykalizmu, którego przykład dał sam Benedykt XVI.

Spotkanie z ofiarami molestowania trzeba bowiem odczytywać nie tylko jako gest odnoszący się do nich samych, ale także jako jasne pokazanie, że „tylko prawda może wyzwolić”. I to jest główne przesłanie papieskiej pątniczej symfonii w USA.

Posługując się terminologią muzyczną, tak bliską papieżowi, który w wolnych chwilach gra na fortepianie, można powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych Benedykt XVI odegrał wielką symfonię. Występując jako mistrz, nauczyciel, prorok, ale i duszpasterz, przypominał Amerykanom o ich szczególnej, przewidywanej przez ojców założycieli, misji, ale też wskazał, co może jej zagrażać. Istotną częścią tej wizyty było również wezwanie do chrześcijańskiego radykalizmu, który nie obawia się trudnych decyzji i profetycznych gestów.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?