Ujawniony przez tygodnik „Newsweek” fakt palenia w młodości przez Donalda Tuska marihuany nie przysporzy premierowi popularności i może odebrać część wyborców. Ale czas i forma tego coming out jest najlepsza z możliwych z punktu widzenia interesów politycznych lidera PO.
Ogromna część dzisiejszego elektoratu Platformy Obywatelskiej jest konserwatywna w sferze wartości. Dla nich informacja o tym, że ich ulubieniec nadużywał alkoholu, a zwłaszcza, że palił trawkę, może być przykrym faktem zmieniającym nieco obraz Donalda Tuska. Trudno ocenić, ile setek tysięcy wyborców PO (a może nawet milionów) przyjmie te doniesienia z najwyższym dyskomfortem, ale można uznać za pewnik, że ich liczba jest znacząca i że doniesienia o używaniu narkotyków przez premiera nie przysporzą mu ich sympatii.
Znacząca część elektoratu Platformy jest równie konserwatywna w wymiarze aksjologicznym jak wyborcy PiS czy PSL i wyznanie premiera może być dla nich poważnym problemem. Nie po to strzegą swoje dzieci i wnuki przed różnymi używkami, żeby teraz ze spokojem wysłuchiwać, że ich ulubiony polityk palił marihuanę i pił tanie wina. To może naruszyć ich wiarę w tego polityka i obniżyć jego wiarygodność oraz spowodować spadek w rankingach zaufania.
Teza o tym, że premierowi ten coming out może pomóc, bo pokazuje go jako fajnego i równego gościa, jest fałszywa. Pomija bowiem fakt, że ci, którzy tak myślą, już wyrazili swoje poparcie dla Tuska. Kto miał zagłosować na szefa PO za to, że jest „normalny”, swojski i trochę łobuzerski, już to zrobił.
Informacje ujawnione przez „Newsweek” mogą natomiast zamknąć premierowi drogę do serc osób starszych, bardziej tradycjonalistycznych, dla których trawka jest równie godna potępienia jak amfetamina czy heroina. A bez ich głosów, czyli bez głosów większości polskiego społeczeństwa, trudno będzie wygrać następne wybory – zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne.