Kongres SLD w największym skrócie: niby-Miller zetrze się z niby-Kwaśniewskim o władzę nad niby-lewicą. Przy czym walka też będzie na niby, bo różnice pomiędzy rywalami, pomijając osobiste animozje, są raczej wykreowane na siłę niż rzeczywiste. Skłania to wielu obserwatorów do przypuszczeń, iż starcie to może się skończyć w sposób równie niespodziewany jak niektóre ze zjazdów regionalnych, na przykład na Mazowszu, gdzie po nieoczekiwanym zgłoszeniu z sali Katarzyna Piekarska wygrała z kandydatem uzgodnionym przez obie frakcje.
[srodtytul]Tusk odebrał głosy[/srodtytul]
Jedni spodziewają się, że to właśnie Piekarska powtórzy swój sukces, inni, że zgłoszonym z sali czarnym koniem okaże się ktoś blisko związany ze starym pezetpeerowskim aparatem w rodzaju Jerzego Szmajdzińskiego, a jeszcze inni przewidują sukces jakiegoś lewicowego Tymińskiego, zupełnie spoza dotychczasowej partyjnej elity. Jest w tym być może nieco dziennikarskiego chciejstwa – żeby stało się wreszcie na lewicy coś godnego komentarza, bo przedłużające się powolne konanie SLD doprawdy nie daje publicystom szansy zabłysnąć. Ale jeśli nawet, takie spekulacje oddają dominujące w partyjnym aparacie rozgoryczenie, zniechęcenie i frustrację, zawsze owocuje nieobliczalnością.
Problem SLD nie polega tylko na utracie elektoratu, choć to oczywiście najbardziej boli. Przez kilkanaście lat Sojusz, z nazwy lewicowy, był w istocie partią peerelowskiej strony Okrągłego Stołu pilnującą realizacji jego ustaleń – na czele z przekształcaniem elity Peerelu w uprzywilejowaną elitę państwa zetatyzowanego, quasi-latynoskiego kapitalizmu. Historyczna misja została wypełniona, ale kosztem zrażenia do siebie tradycyjnego lewicowego elektoratu pracowników najemnych, budżetówki i świadczeniobiorców, którzy nie mogli się nie poczuć cynicznie wykorzystani; nie jest odkryciem, że wyborcy powodowani głównie roszczeniami socjalnymi odpłynęli do PiS.
Zgubił też SLD liczną i niedocenianą w większości analiz grupę wyborców kierujących się w głosowaniu antysolidarnościowym resentymentem. Eksponując tak mocno hasła patriotyczno-katolickie, PiS wskazał tej grupie jako narzucający się wybór antypisowską PO; można powiedzieć, że pegeery i małe miasteczka zagłosowały na Tuska, uwierzywszy, iż naprawdę stanął on tam, gdzie kiedyś ZOMO.