Państwo prawa czy prawników

Im bardziej prawo wciska się we wszelkie sfery życia, im bardziej zastępuje moralność, dobre obyczaje, etykę, tym większe uprawnienia dostają prawnicy, tym bardziej arbitralna staje się ich władza – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 01.08.2008 06:17

Mój felietonik „Adwokaci na dnie” doczekał się sporego rezonansu. Spróbuję więc przybliżyć sprawy, których, jak to w felietonie, tylko dotknąłem. Zacznijmy od wybijającej się na plan pierwszy, choć nie fundamentalnej. Czy adwokat powinien bronić swojego klienta najlepiej jak umie? Oczywiście, że tak. Czy powinien zastosować wszystkie przypisane mu prawem środki? Tak. Czy powinien używać wszystkich dostępnych mu metod? Jakoś w tym momencie odpowiedź nie wydaje mi się tak oczywista, chociaż pytanie nie jest odległe od poprzednich.

Na plan pierwszy mojego felietonu wybiłem jednak sprawę inną. Wytoczenie przez adwokatów sprawy autorowi artykułu potępiającego ich postępowanie jest zanegowaniem przez nich prawa do oceny swojego działania.

Okazało się, że stanowisko takie nie budzi żadnych wątpliwości u moich, głównie internetowych, oponentów. Prezentuje je również Grzegorz Namiotkiewicz („Adwokaci bronią klientów najlepiej jak potrafią”, „Rz”, 29.07.2008). Rozstrzygnięcie sprawy uzależnia od jakości obrońców niefortunnego krytyka. Od ich inteligencji, zaangażowania, elokwencji. Możliwość wyroku za publicystyczną krytykę jest symptomem choroby, nie tylko zresztą polskiego, wymiaru sprawiedliwości.

Wyobrażenie, że to sędzia będzie oceniał wartość publicystyki, jest absurdem. Tylko że absurd ten w Polsce stał się praktyką. Fakt, że szef „Gazety Wyborczej” Adam Michnik nagminnie zaskarża krytyczne wobec siebie artykuły, pokazuje, jak głęboko ta choroba drąży III RP.

Oczywiście osoba pomówiona ma prawo odwoływać się do sądu w obronie swojego dobrego imienia. Dotyczyć to winno jednak wyłącznie fałszowania faktów, a nie ich interpretacji. Sęk w tym, że interpretacje budowane są na faktach. Zręczny prawnik potrafi przekonywać, że niezgodna z interesem jego klienta (czyli niewłaściwa) interpretacja musi opierać się na przeinaczeniu rzeczywistości. Specjalistą od tego jest rzecznik „Gazety Wyborczej” mec. Piotr Rogowski. Efektem tego jest sytuacja, gdy wykorzystując instytucjonalno-finansowy potencjał „Wyborczej”, Michnik może skutecznie blokować krytykę pod swoim adresem, jednocześnie rzucając bez końca obelgi i pomówienia na swoich przeciwników.

Oczywiście sprawa ta nie ogranicza się jedynie do „Wyborczej”. Przykładów takich sytuacji można by w Polsce podawać wiele.

Dlatego wymiar sprawiedliwości powinien trzymać się jak najdalej od interpretacji publicystyki i zajmować jedynie oczywistymi pomówieniami, czyli rzucaniem kłamliwych oskarżeń. Wolność słowa wiąże się z kosztami. Nieusprawiedliwione ataki, niedorzeczna krytyka są jej ceną. Zgadzając się na wolność słowa, zgodziliśmy się również na takie jej konsekwencje, uznając, że jest ona dobrem na tyle wartościowym, że warto za nią sporo zapłacić. Współczesny wymiar sprawiedliwości postanowił jednak mechanizm ulepszyć i negatywne konsekwencje wolnego słowa wyeliminować. Cel ten, jak każdy stan idealny, jest nie do osiągnięcia, a próbując go zaprowadzić, możemy jedynie skutecznie podważyć fundamentalną wartość, o którą w tym wypadku chodzi, czyli wolność słowa.

Sądy, które nie potrafią poradzić sobie z nagminnym i bolesnym dla obywateli łamaniem prawa, a zajmują się analizą artykułów publicystycznych, to dwie strony tego samego stanu rzeczy. Hipertrofia prawa, aktywizm sędziowski prowadzą do psucia prawa i powodują, że nie potrafi ono wywiązać się ze swoich podstawowych powinności.

Wyobrażenie, że wszelkie problemy życia społecznego winno rozstrzygać prawo, jest przejawem myślenia utopijnego

Wyobrażenie, że wszelkie problemy życia społecznego winno rozstrzygać prawo, jest przejawem współczesnego myślenia utopijnego ze wszystkimi jego fatalnymi konsekwencjami. Jest także przejawem pychy zawodowej określonej korporacji, która chce decydować o kształcie ludzkiego świata. Państwo prawa zmienia się w państwo prawników. Prawnik, który winien być funkcjonariuszem sprawiedliwości, zmienia się w jej pana.

Postawa taka przebija z artykułu mec. Namiotkiewicza. Jeśli nie podoba się nam krytyka, to zaskarżymy autora – deklaruje autor bez ogródek. A na sali sądowej – też wprost deklaruje adwokat – od przedstawicieli prawniczej korporacji będzie zależało, czy potrafi się on wybronić.

Im bardziej prawo wciska się we wszelkie sfery życia, im bardziej zastępuje moralność, dobre obyczaje, etykę, tym większe uprawnienia dostają w ręce prawnicy, tym bardziej arbitralna jest ich władza. Dobrze skonstruowane prawo wspierane przez normy etyczne i dobre obyczaje pozostawiało niewielki margines dowolności sędziom i innym – jak tradycyjnie mówiono – służebnikom sprawiedliwości. To te niepisane normy pozwalały rozstrzygać nieuniknione dylematy, jakie muszą się pojawić przy stosowaniu prawa. Duch prawa musi wspierać i wypełniać jego literę.

Mecenas Namiotkiewicz potrafiłby to zrozumieć, gdyby nie zajmował się wyłącznie mową w obronie swojej korporacji. Zdaje on sobie chyba sprawę z dylematów, jakich nastręcza postulat obrony „interesów klientów każdym dopuszczalnym przez prawo sposobem”. Jako wytrawny prawnik wie, że ani prawo, ani żaden regulamin nie potrafi ostatecznie i jednoznacznie zdefiniować ludzkiej rzeczywistości. Chyba że – w co nie wierzę – żadnych dylematów już nie ma. Pozostaje wtedy wyłącznie interes. Klienta i... adwokata.

Czy adwokat, który znajduje sztuczkę pozwalającą mu anulować proces o ogromnym znaczeniu, powinien bezrefleksyjnie ją zastosować? Przecież w ten sposób obroni swojego klienta. Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie, ale niepokoi, że znamienity reprezentant palestry nie dostrzega tu żadnych problemów, że w ogóle nie dostrzega problemów poza pismakami, którzy zawracają głowę i nie mogą zrozumieć, że obrońca świadczy usługi.

Więcej niż niepokoi przykład stanu wojennego. Mimo wstępnych retorycznych deklaracji mec. Namiotkiewicz zdaje się nie dostrzegać istotnych różnic między stanem rzeczy państwa, „ustawowego bezprawia”, a demokratycznym systemem, który, w każdym razie z założenia, usiłuje być państwem prawa. Najważniejsze dla Namiotkiewicza są podobieństwa: tu i tam są oskarżeni, przepraszam, klienci i ich obrońcy. Tu i tam adwokaci chcą jak najlepiej wywiązać się ze swoich zadań. Prawo to tylko zespół procedur. Klienci wynajmują specjalistów, którzy najzręczniej umieją się nimi posługiwać. To miara ich profesjonalizmu. Sprawiedliwość? Jaka sprawiedliwość?

Zdaję sobie sprawę, że to głównie po stronie sędziów leży dbałość o sprawiedliwość i ducha prawa. Ale tak ostentacyjne lekceważenie idei prawa ze strony prominentnego przedstawiciela korporacji adwokackiej musi budzić wątpliwości.

Mecenas Namiotkiewicz żartuje sobie z „ducha prawa” i intencji ustawodawcy. Zdaję sobie sprawę, że studia ukończył już dość dawno, a zagadnienie jurysprudencji nie było oczkiem w głowie komunistycznych wydziałów prawa. Niestety, nie jest traktowane należycie poważnie nawet dziś, i to nie tylko w Polsce. Proponowałabym jednak, aby, zwłaszcza koryfeuszy palestry, od czasu do czasu poddawać egzaminom z teorii prawa. Powinni przypomnieć sobie, po co ta jedna z najważniejszych ludzkich instytucji została powołana i jakim celom winna służyć.

Mecenas Namiotkiewicz ostrzega, aby „Rzeczpospolita” nie „antagonizowała” istotnej grupy swoich czytelników, jaką stanowią adwokaci (żółte strony!). W rzeczywistości miarą poważnego ich traktowania jest podejmowanie polemiki nawet z obiegowymi sądami funkcjonującymi w ich korporacji. Zamiast obrony status quo być może bardziej przysłuży się jej poważniejsza refleksja, co w efekcie przełożyć się może na reputację tak dziś zadowolonych z siebie prawników. Zresztą krytyka pod adresem naszych czytelników prawników świadczy, że nie traktujemy ich wyłącznie jako klientów, a swojej działalności jako cennikowo specyfikowanych usług.Nade wszystko: prawo to sprawa zbyt poważna, aby pozostawić ją wyłącznie prawnikom.

Grzegorz Namiotkiewicz

Adwokaci bronią kientów najlepiej jak potrafią To nie do adwokatów należy wypełnianie szczelin systemu. Wręcz odwrotnie, powinni je maksymalnie wykorzystywać w interesie klienta.

9.07.2008

Mój felietonik „Adwokaci na dnie” doczekał się sporego rezonansu. Spróbuję więc przybliżyć sprawy, których, jak to w felietonie, tylko dotknąłem. Zacznijmy od wybijającej się na plan pierwszy, choć nie fundamentalnej. Czy adwokat powinien bronić swojego klienta najlepiej jak umie? Oczywiście, że tak. Czy powinien zastosować wszystkie przypisane mu prawem środki? Tak. Czy powinien używać wszystkich dostępnych mu metod? Jakoś w tym momencie odpowiedź nie wydaje mi się tak oczywista, chociaż pytanie nie jest odległe od poprzednich.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę