Rzeczpospolita stoczniowa 1988

Strajki z 1988 roku były ostatnimi tak znaczącymi protestami wielkich zakładów pracy. Nigdy później robotnicy nie mieli już takiego wpływu na wydarzenia polityczne – wspomina publicysta „Rzeczpospolitej” i świadek strajku gdańskiego w sierpniu 1988 r.

Aktualizacja: 03.09.2008 12:49 Publikacja: 29.08.2008 01:31

Rzeczpospolita stoczniowa 1988

Foto: Rzeczpospolita

Bez większego echa przeszła 20. rocznica strajków „Solidarności” z maja i sierpnia 1988 roku. Nie było żadnych większych obchodów. Jedynie w gdańskiej centrali NSZZ „Solidarność” na uroczystym spotkaniu zgromadzili się uczestnicy tamtego protestu. W mediach, jeśli wspomina się o strajkach 1988 roku, to głównie jako o wydarzeniach, które otworzyły drogę do Okrągłego Stołu.

Ja zapamiętałem strajki sprzed 20 lat jako osobną, ważną datę w solidarnościowym kalendarzu. Obserwowałem je z bliska – zarówno w maju, jak w sierpniu uczestniczyłem w strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina jako dziennikarz podziemnego pisma regionu gdańskiego „Solidarność”. Nasza redakcja przygotowywała wtedy numery biuletynu regionalnego na terenie stoczni, przy okazji wspomagając wydawanie biuletynu strajkowego. To był dobry punkt do oglądania ówczesnej wiosny „Solidarności”, którą dziś – jak widzę – mało kto ma ochotę wspominać.

„»Solidarność« zwycięży znów” – ten gitarowy hymn tamtego czasu pamięta już niewielu. To był świat młodej generacji „Solidarności”, utrwalony tylko na filmach Video Studia Gdańsk i w paru ówczesnych podziemnych reportażach.

Młodzi stoczniowcy uczyli się polityki na zadymach po mszach w kościele Świętej Brygidy. Byli wśród nich wychowankowie oaz szukający w Biblii uzasadnienia walki z komuną. W maju 1988 r. wywołali strajk w zakładzie, który – jak się wydawało – bezpieka skutecznie wyczyściła z „niepożądanego elementu”. Zaskoczyli tym Lecha Wałęsę i władze gdańskiego podziemia. Trzy miesiące później, w sierpniu, strajk w gdańskich stoczniach i morskim porcie handlowym był reakcją na protesty w śląskich kopalniach, został zaplanowany przez Wałęsę i regionalne władze „Solidarności”. Ale i wtedy bez odwagi młodych stoczniowców nawet najstaranniejszy plan by nie wypalił.Owszem, protestem kierowali starsi działacze jak Alojzy Szablewski czy przedstawiciele średniego pokolenia Jacek Merkel, Roman Gałęzewski oraz Edward Szwajkiewicz. Ale o atmosferze w stoczni decydowali młodzi – dwudziestoparolatkowie. Ich nazwiska – by wspomnieć zarówno liderów, jak i strajkowe osobowości, Jana Gurczaka, Jana Staneckiego, Zbigniewa Stefańskiego czy nieżyjącego dziś już Tadeusza Duffka – pamiętają nieliczni.

Bez ich pomysłowości i odwagi nie powstałaby w maju i sierpniu swego rodzaju eksterytorialna rzeczpospolita stoczniowa, z terenu której Wałęsa i doradcy nie mogliby wzywać władz do uznania „Solidarności”. To młodzi obsadzali stoczniowe posterunki, musieli słuchać pogróżek władzy z megafonów, bez nerwów znosić pozorowane ataki ZOMO na stocznię. To oni stworzyli specyficzny strajkowy folklor. Od pisanych na kolanie piosenek przez happeningi szydzące z zomowców aż po modlitwy pomagającej odegnać strach.Mam świadomość, że ta strajkowa egzotyka jest dziś łatwa do obśmiania, podobnie jak wykpiono słynne spanie na styropianie z 1980 roku. Ale w 1988 roku mało kto myślał o pozowaniu na bohatera. Realna była za to groźba brutalnej milicyjnej pacyfikacji – pamiętano bowiem taką akcję w maju 1988 r. w Nowej Hucie.

Jako podziemny dziennikarz krążyłem podczas majowego strajku między światem młodej „Solidarności” a szacownymi doradcami otaczającymi Lecha Wałęsę, jak Tadeusz Mazowiecki, bracia Kaczyńscy czy Aleksander Hall. Wtedy nie zauważało się wyraźnego rozdwojenia między solidarnościową elitą a strajkowymi dołami.

Wałęsa prezentował się doskonale. Wyczuwał nastroje, potrafił zareagować, gdy zauważał, że pomiędzy strajkujących wdziera się strach. Mówił prostym zrozumiałym językiem. Także Mazowiecki potrafił cierpliwie tłumaczyć młodym, co oznaczają zwroty w propagandzie władz.

Władze ze stoczniowcami nie chciały rozmawiać, a reszta kraju się nie ruszyła. W tej sytuacji powróciła zmora strajku z maja – pojawiły się obawy, że protest zabrnął w ślepą uliczkę. W sierpniu Wałęsa trwał nadal z protestującymi, ale niektórzy doradcy, m.in. Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, choć czasem zaglądali do stoczni, to sondowali już przedstawicieli władzy w Warszawie. Doradcy różnie oceniali VIII Plenum KC PZPR. Jedni jako groźbę usztywnienia linii władz, inni jako oznaki zagubienia w kierownictwie partii. W tej atmosferze 31 sierpnia Wałęsa przyjął zaproszenie na rozmowy z generałem Czesławem Kiszczakiem.Pamiętam dobrze powrót Wałęsy do stoczni. Było to 31 sierpnia wieczorem. Szef „Solidarności” wobec komitetu strajkowego i doradców postawił sprawę jasno: przyjąłem propozycje rozmów na temat Okrągłego Stołu i ja strajk opuszczam.

Było to postawienie stoczni pod ścianą. Przed wyjazdem Wałęsa zaznaczał, że jedzie do Kiszczaka poznać jego propozycje i po powrocie przedstawi je strajkującym. Teraz się okazało, że wszystko już zostało zdecydowane. W burzliwej dyskusji jedni bronili wyboru Wałęsy, inni byli sceptyczni.

Ówczesna linia podziału mogłaby zaskoczyć dzisiejszego czytelnika. Wyboru Wałęsy bronili m.in. Lech Kaczyński i Krzysztof Wyszkowski. Sceptycyzm zachowywał z kolei Bogdan Borusewicz, który wskazywał, że taki finał strajku nie jest żadnym sukcesem. Decyzja Wałęsy była też szokiem dla młodych stoczniowców. Paktowanie akurat z Kiszczakiem było dla nich upokorzeniem. Wierzyli, że strajk można wygrać. W końcu jednak komitet strajkowy podczas nocnego spotkania przegłosował zakończenie protestu.

Nigdy nie zapomnę tej nocy. Mężczyzn płaczących jak bobry, ludzi rozdartych między zaufaniem do Wałęsy a poczuciem zawodu, że ich opinii nie bierze się pod uwagę. Tych, których chcieli strajkować bez Lecha, w końcu przekonano do porzucenia prób rozłamu. Jednak kiedy rano Wałęsa opowiedział o decyzji zakończenia strajku i rozpoczęcia rozmów z władzami – w tłumie słychać było gwizdy.

Stoczniowcy opuścili zakład w zwartej kolumnie, przemaszerowując do kościoła św. Brygidy. Wałęsa opuścił stocznię wcześniej.

Maj i sierpień 1988 r. – to dziś nieco bezpańska tradycja. Brak pamięci o 1988 roku ma, jak podejrzewam, głębsze psychologiczne podłoże. Wydarzenia wcześniejsze i późniejsze przesłoniły ówczesne. Po latach widać, że zaskakująco mało ludzi nawiązuje do tamtej wiosny i lata jako przeżycia pokoleniowego. Na tle Sierpnia ,80 – strajki z 1988 roku wyglądają nieco wtórnie.

Wielu intelektualistów i działaczy, którzy emocjonalnie chłonęli Sierpień ,80, strajki sprzed 20 lat traktuje jedynie jako epizod, szczebelek do rozmów Okrągłego Stołu. A główni bohaterowie tamtych wydarzeń, młodzi robotnicy ze stoczni, po 1989 r. byli nieobecni w medialnych debatach.

Sierpień ,88 był symbolicznym zamknięciem epoki, w której doły „Solidarności” wpływały na działania swoich przedstawicieli. Dziś, broniąc swojej ówczesnej polityki „splendid isolation”, lubią wskazywać, że w Polsce roku 1988 nie było rewolucyjnej atmosfery.

W jakiejś mierze to prawda, ale też od jesieni tamtego roku wiele zrobiono, by atmosferę wystudzić. Choć – podkreślmy ten paradoks – solidarnościowe elity mandat do swoich rozmów z władzą brały właśnie ze strajków, których nie byłoby bez młodej solidarnościowej generacji.

Po 1 września 1988 roku zatrzasnęły się jakieś psychologiczne drzwi za elitą „Solidarności”, która coraz więcej czasu zaczęła spędzać w gabinetach negocjacji z ludźmi PZPR. Gdy w listopadzie 1988 roku premier Mieczysław Rakowski prowokacyjnie zapowiedział likwidację Stoczni im. Lenina, nikt z czołówki ruchu solidarnościowego nie rozważał nawet zorganizowania pokojowych demonstracji.

Oczywiście argument, że taki protest się nie uda, co obnaży słabość „Solidarności”, nie był wydumany. Ale ostrożność niektórych wynikała też z (niewyrażanego wprost) przekonania, iż radykałowie po solidarnościowej stronie są stokroć niebezpieczniejsi niż negocjatorzy w generalskich mundurach. Tę taktykę chronienia rozmów przed „tymi, co nic nie rozumieją” doskonale wykorzystywali partnerzy z PZPR.

Tadeusz Mazowiecki, Lech Wałęsa i bracia Kaczyńscy byli przekonani, że to taktyka najlepsza w ówczesnej sytuacji. O wrażliwości solidarnościowych dołów zarówno Kaczyńscy, jak i Wałęsa przypomnieli sobie dopiero w końcu 1989 roku, a na szerszą skalę w 1990 roku wraz z hasłem przyspieszenia.

Symboliczną puentą procesu decydowania za społeczeństwo była – podjęta w wąskim gronie doradców ruchu „Solidarności” w czerwcu 1989 – decyzja o powtórzeniu głosowania na listę krajową (którą przecież Polacy w pierwszej turze wyborów odrzucili) oraz zgoda na wybór generała Jaruzelskiego na prezydenta.

Dziś podkreślmy, że strajki z maja i sierpnia 1988 były ostatnimi znaczącymi protestami politycznymi wielkich zakładów pracy – najważniejszym postulatem protestujących była legalna „Solidarność”. Nigdy później robotnicy nie mieli już takiego wpływu na wydarzenia polityczne.

Trudno tu rozważać, czy była inna droga do zwycięstwa antykomunistycznej opozycji niż gabinetowe umowy z PZPR i czy pomijając doły „Solidarności” przy zawieraniu kompromisu z komunistami przekroczono jakieś granice. Ta dyskusja będzie trwała przez najbliższe miesiące w związku z 20. rocznicą rozmów Okrągłego Stołu.

Na 26 przedstawicieli strony solidarnościowej przy Okrągłym Stole było tylko pięć osób, które pojawiły się w życiu publicznym w czasie strajków z 1988 roku. Jednak w trakcie późniejszych rozmów w niewielkim stopniu decydowały one o strategii strony solidarnościowej.

Czy młoda fala „Solidarności” w 1988 r. mogła stworzyć realną siłę polityczną i wzmocnić pozycję negocjatorów „Solidarności”?

Moim zdaniem tak, jednak młodzi stoczniowcy nie trafili na swój czas. Liderzy gdańskiego strajku – całkiem zapomniani już Jan Gurczak czy Jan Stanecki – w 1980 r. mieliby pozycję tak silną, jak wówczas Zbigniew Bujak czy Władysław Frasyniuk. W 1988 roku mieli pecha. Nie dość, że trafili na czas schyłku znaczenia robotników, to jeszcze zderzyli się z uformowaną i zamrożoną elitą „Solidarności” z okresu po 13 grudnia.

Bo polityczne otwarcie 1988 – 1989 było czasem szacownych doradców Kościoła z lat 60. i 70. oraz opozycjonistów mających wówczas 35 – 45 lat. Ukształtowanych przez trudy i porażki stanu wojennego, które nauczyły, że droga ewolucyjna jest lepsza od rewolucyjnej.

Dziś generacja piewców Okrągłego Stołu uwielbia szydzić z ówczesnych radykałów. Przykleja im etykietkę rewolucjonistów ostatniej minuty, jednocześnie podkreślając martyrologię swojego pokolenia. No cóż, różnice pokoleniowe zawsze dzielą ludzi.

W nowym świecie po 1989 roku los spychał młodych stoczniowców w różne strony. Wielu z nich uczestniczyło potem w demonstracjach Federacji Młodzieży Walczącej. Byli wśród okupujących gdański Komitet Wojewódzki PZPR w styczniu 1990 i stamtąd – na rozkaz rządu Mazowieckiego – wygarniała ich milicja. Są tacy, którzy wyjechali za granicę lub założyli własne biznesy. Innych spotykałem pod kościołem św. Brygidy w Gdańsku, wysłuchujących księdza Henryka Jankowskiego jak wyroczni. Niektórzy wciąż pracują w stoczni, czekając, jaki wyrok wyda na nich Bruksela.

Nie potrafili w tym roku nagłośnić rocznicy swojego protestu równie dobrze jak studenci, którzy strajkowali w maju 1988 r. Ja spróbowałem w tym tekście zrobić to za nich. Bo zawdzięczam im wiele.

Bez większego echa przeszła 20. rocznica strajków „Solidarności” z maja i sierpnia 1988 roku. Nie było żadnych większych obchodów. Jedynie w gdańskiej centrali NSZZ „Solidarność” na uroczystym spotkaniu zgromadzili się uczestnicy tamtego protestu. W mediach, jeśli wspomina się o strajkach 1988 roku, to głównie jako o wydarzeniach, które otworzyły drogę do Okrągłego Stołu.

Ja zapamiętałem strajki sprzed 20 lat jako osobną, ważną datę w solidarnościowym kalendarzu. Obserwowałem je z bliska – zarówno w maju, jak w sierpniu uczestniczyłem w strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina jako dziennikarz podziemnego pisma regionu gdańskiego „Solidarność”. Nasza redakcja przygotowywała wtedy numery biuletynu regionalnego na terenie stoczni, przy okazji wspomagając wydawanie biuletynu strajkowego. To był dobry punkt do oglądania ówczesnej wiosny „Solidarności”, którą dziś – jak widzę – mało kto ma ochotę wspominać.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?