O cudzie nie ma mowy

Ekipa premiera Tuska jest bezsilna lub leniwa. Zawiodła zarówno tych, którzy oczekiwali modernizacji Polski, jak i tych, którzy liczyli na rozliczenie PiS – pisze Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Aktualizacja: 09.09.2008 11:26 Publikacja: 09.09.2008 05:01

O cudzie nie ma mowy

Foto: Rzeczpospolita

Większość wyborców, którzy przed rokiem oddali swój głos na Platformę Obywatelską, ma prawo czuć, że ich głos został zmarnowany. Dotyczy to zwłaszcza dwóch największych grup elektoratu – zarówno tej, która oczekiwała szybkiej liberalizacji i modernizacji Polski, jak i tej, która zagłosowała na PO jako formację, która „dorżnie watahy PiS” i całkowicie odmieni naszą rzeczywistość po rządach kaczystów.

Prawie 11 miesięcy po ostatniej elekcji parlamentarnej elektorat promodernizacyjny, liberalny może się czuć totalnie zawiedziony sprawowaniem władzy przez Donalda Tuska. Egzemplifikacją tego stanu ducha winny być takie wydarzenia jak dymisja prof. Stanisława Gomułki i surowe w swej treści, choć delikatne w formie, upomnienia pod adresem nowego gabinetu płynące z ust na przykład Leszka Balcerowicza oraz innych znanych ekonomistów.

W istocie bowiem bilans prawie rocznych rządów PO jest zaskakująco mizerny – nie dokonała się reforma finansów publicznych, nie zostały uproszczone prawie żadne przepisy utrudniające działalność polskim biznesmenom, komisja Palikota nie wyprodukowała żadnej uchwalonej przez Sejm ustawy, w zamian stając się areną promocji jednego z największych psujów polskiej demokracji. Obniżka podatków do 18 i 32 proc., która nastąpi od przyszłego roku, jest efektem działalności rządów… PiS, LPR i Samoobrony.

Nie dokonuje się w naszym kraju żaden skok cywilizacyjny, o cudzie gospodarczym nie wspominając. O podatku liniowym zapomniano, o szybkiej prywatyzacji także. Warto zwrócić uwagę, że w przemówieniach premiera nie ma już o owym cudzie mowy, tak jak nie przywołuje on już w ogóle Irlandii jako wzoru tego, co ma się w Polsce stać.

Nic się nie zmieniło. Po 11 miesiącach od wyborów Polska jest takim samym etatystycznym, drogim i nieefektywnym państwem, jakim była za rządów SLD czy PiS

We wszystkich dziedzinach życia społecznego widać inercję i niechęć do jakichkolwiek zmian czy reform. Rząd, gdy tylko napotyka opór materii, cofa się i trwa w platońskim bezruchu, w nadziei, że jakoś to będzie. Gdy min. Barbara Kudrycka przedstawiła ambitny plan reformy szkolnictwa wyższego, środowisko tupnęło znacząco i pani minister pośpiesznie wycofała się z proponowanych projektów zmian. Z reformy urzędów wojewódzkich i przekazania ich znaczącej kompetencji do rąk samorządów nie zostało nic, choć podobno wicepremier Grzegorz Schetyna uchodzi za twardego kanclerza.

Sprzeciw ludowców zamroził starania o likwidację pasożytniczego KRUS, choć miał to być sztandarowy przykład walki z marnotrawstwem publicznych pieniędzy. Nie została zlikwidowana żadna z agencji rządowych, które są jedynie drogimi miejscami umieszczania pociotków i politycznych popleczników. Rząd skwapliwie wymienił całe rady nadzorcze i zarządy spółek Skarbu Państwa, obsadzając je znajomkami, nic jednak nie zmieniając w ich politycznym charakterze i ekonomicznej zbędności.

Nie dokonała się reforma służby zdrowia i systemu edukacji – dwóch wielkich obszarów do reformy, w których państwo ma i powinno mieć swoją odpowiedzialność. Szefowe obu resortów systematycznie umieszczane są w rankingach popularności ministrów obecnego gabinetu na samym końcu, co jest wystarczającym dowodem na to, że społeczeństwo nie tego oczekiwało po prawie rocznych rządach fachowców z PO.

Po 11 miesiącach od wyborów Polska jest takim samym etatystycznym, drogim i nieefektywnym państwem, jakim była za rządów SLD czy PiS. Program taniego państwa nie jest realizowany – i to zarówno w wersji populistycznej (odstąpiono od głupawych pomysłów latania rejsowymi samolotami, a przy Tusku jest tyle samo BOR-owców, co było przy Kaczyńskim), jak i w wersji racjonalnej (np. poprzez likwidację kosztownych agencji państwowych czy rozbudowanej administracji rządowej).

Wielcy modernizatorzy pod przywództwem premiera Tuska okazali się albo tak bezsilni, albo tak leniwi, że ich prawie roczne rządy nie przyniosły dosłownie nic w dziele liberalizowania i modernizowania naszej gospodarki i aparatu państwowego.

Z wielkiej chmury na jesieni ubiegłego roku nie spadł żaden deszcz. Wszyscy, którzy w ostatniej kampanii wyborczej uwierzyli Platformie w to, że dokona ona budowy podstaw do liberalnego cudu, do gwałtownej modernizacji naszego kraju, mogą chyba mieć kaca poznawczego.

Ale druga największa grupa zwolenników PO także nie może się czuć usatysfakcjonowana – to ci, którzy poparli Tuska i jego kolegów, wierząc, że wytną w pień PiS-owców, czyli – w ich przekonaniu – parafaszystów, nacjonalistów, totalitarystów, antydemokratów. To ten elektorat, który uwierzył, że poprzednie wybory to nowy 4 czerwca 1989 roku, że ich głos jest głosem przeciwko złu wszelakiemu i zamordyzmowi.

Co widzą dziś ci wyborcy? Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro są wciąż na wolności, Mariusz Kamiński nadal jest szefem „polskiego Securitate”, czyli CBA, Sławomir Skrzypek nadal siedzi w fotelu prezesa NBP, a Lech Kaczyński wciąż „kompromituje nas w oczach cywilizowanego świata”. PiS nie zostało zdelegalizowane, IPN rozwiązany, prezes Andrzej Urbański sprawuje swoje rządy na Woronicza, a Zbigniew Wassermann nie został utopiony w swojej wannie.

Wyborcy oczekujący „dorżnięcia watahy PiS” muszą się czuć tak rozczarowani jak ci, którzy w 1989 roku głosowali na „Solidarność”, a dostali Wojciecha Jaruzelskiego jako prezydenta, „grubą linię” Tadeusza Mazowieckiego i byłych esbeków i ich kapusiów na eksponowanych stanowiskach państwowych.

Platforma chyba zdała sobie z tego sprawę w ostatnim czasie i nie tylko zdecydowała się postawić Wojciecha Jasińskiego przed Trybunałem Stanu, ale także – co ważniejsze – uchylić immunitet poselski Zbigniewa Ziobry. Ale pretekst wybrano fatalnie. Nie dość, że sprawa wydaje się dęta i jest wielce prawdopodobne, że już wkrótce były minister będzie chodził w aureoli niewinnej ofiary mściwości platformersów (pisał o tym m.in. Łukasz Warzecha w „Fakcie”), to jeszcze sam delikt wydaje się idealny dla Ziobry.

Bo załóżmy nawet, że sąd uzna polityka PiS za winnego zarzucanych mu czynów – co to będzie oznaczać w opinii społecznej? Że ścigając przestępców, może i złamał prawo, ale dlatego właśnie, że „chciał dopaść sk…. nów”! Będzie więc Ziobro polską inkarnacją Brudnego Harry’ego, który walcząc z bandytami, łamał prawo, ale robił to w interesie społecznym.

Dwie największe grupy wyborców PO sprzed roku mają prawo czuć się rozczarowane.

A co z innymi? Ci, którzy oczekiwali poprawy obyczajów w polityce wewnętrznej, też nie mają powodów do radości – wojna polsko-polska trwa. Nie jest to oczywiście wina tylko Platformy, ale wypowiedzi posła Janusza Palikota, niedawne porównanie przez min. Sławomira Nowaka prezydenta z osiołkiem ze Shreka czy koprolalia (choroba objawiająca się niekontrolowanym wypowiadaniem przekleństw lub obelg – red.), na którą niewątpliwie cierpi marszałek Stefan Niesiołowski, powodują, że obyczaje polityczne wciąż nie podniosły się z dna, na którym leżą od pewnego czasu.

Zwolennicy walki z korupcją niezadowoleni z pracy CBA i dzisiaj nie mają powodów do radości. Odpowiedzialna za to Julia Pitera nie ma odpowiedniej infrastruktury, narzędzi i podstaw prawnych, by prowadzić walkę z tym typem przestępczości. Jest jedynie nieważnym pełnomocnikiem rządu, a nie konstytucyjnym ministrem, i zamiast skupiać się na swym zadaniu, przejawia objawy medialnej nadaktywności, peregrynując od studia do studia i wypowiadając się na tematy wszelakie, od sytuacji w Gruzji po stosunki z USA, wykazując się całkowitą ignorancją w tych kwestiach.

Jeśli podnoszone były zarzuty wobec poprzedniej ekipy, że nie pozostawiła po sobie zmian instytucjonalnych, skupiając się jedynie na wymianie ludzi, to jakże żałośnie wygląda w porównaniu np. z powołaniem CBA, czy rozwiązaniem WSI obecny stan rzeczy.

A krytycy PiS-owskiej polityki zagranicznej? Miało być zupełnie inaczej, nowy styl premiera i ministra spraw zagranicznych miały zdecydowanie poprawić naszą sytuację w Europie i na świecie. Czy to się dokonało? W żadnym wypadku – w naszych relacjach z Niemcami nie zanotowaliśmy żadnych postępów w różniących nas kwestiach odszkodowań, gazociągu północnego czy muzeum wysiedleńców. Obecność Angeli Merkel na premierze „Katynia” czy poklepywanie się z Donaldem Tuskiem po ramionach nie zmieniły niczego, literalnie niczego, w naszych stosunkach.

Podobnie w relacjach z Moskwą – wizyta naszego premiera na Kremlu okazała się bezużyteczna z punktu widzenia poprawy naszych kontaktów z Rosją. Co więcej, w ostatnim czasie pogorszyły się one znacząco. I podobnie jak w relacjach wewnątrzpolskich, nie jest to wina tylko Platformy i jej polityków, ale także, a w tym przypadku przede wszystkim, partnera. To Moskwa nie chce polepszenia naszych relacji i nic się w tej sprawie nie da zrobić. Ale świadczy to o tym, że poprzednie ochłodzenie na tej linii nie było wynikiem jakiejś nieodpowiedzialnej i awanturniczej polityki Kaczyńskich, ale po prostu sprzeczności interesów Polski i Rosji.

Za rządów PO pogorszyły się natomiast nasze stosunki z USA oraz sąsiadami wschodnimi, szczególnie z Ukrainą – co w obu przypadkach było wynikiem działań lub zaniechań nowego gabinetu. Okazało się bardzo szybko, że ci, którzy oczekiwali, że polityka uśmiechów łatwo załatwi nasze problemy na arenie międzynarodowej, muszą się czuć rozczarowani.

Chyba dociera do nich powoli fakt, że polityki zagranicznej państwa nie mierzy się stylem, językiem, atmosferą i liczbą nieprzychylnych nam artykułów w prasie zachodniej, ale realnymi, namacalnymi i wymiernymi efektami. A tych po roku rządzenia PO zwyczajnie brak (jedynym pozytywem dla wyborców PO jest realna perspektywa wycofania polskich wojsk z Iraku, co było obietnicą wyborczą Platformy).

Zawiedzeni muszą być także i ci, którzy w nowym gabinecie upatrywali szansy na poprawę naszego bezpieczeństwa. Fakt instalacji na naszym terytorium tarczy antyrakietowej jest dyskusyjny i nawet jeśli, jak ja, uważa się ją za zwiększającą nasze bezpieczeństwo, to warto przypomnieć, że dokonało się to niejako wbrew woli rządu niźli za jego sprawą.

W kwestii bezpieczeństwa energetycznego rzecz ma się jeszcze gorzej – kierowanie zespołem zajmującym się tą materią zostało z niejasnych powodów odebrane kilka miesięcy temu wicepremierowi Pawlakowi i przekazane pod bezpośredni dozór premierowi Tuskowi. Po czym słuch o działaniach tego zespołu zaginął. Nic nie stało się od roku, co świadczyłoby o tym, że kontynuujemy wysiłki poprzedniej ekipy (z odpowiedzialnym za to Piotrem Naimskim) zmierzające do dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych lub budowania alternatywnych źródeł energii (np. energii jądrowej).

Niewiele słychać także o otwarciu zawodów prawniczych, szybkiej budowie autostrad, znaczących podwyżkach dla „leczących nas lekarzy i uczących nasze dzieci nauczycieli” – by przywołać spoty reklamowe PO z zeszłorocznych wyborów. Nadzieje związane z nowym gabinetem okazały się bezpodstawne dla wielu grup wyborców popierających Platformę w ostatniej elekcji.

Zdają sobie chyba z tego sprawę spece od rządowego PR, bowiem zapowiadają na nadchodzącą jesień ofensywę medialną i zasypanie Sejmu projektami ustaw utwierdzającymi swój elektorat w przekonaniu, że jednak rząd działa pełną parą. Czy im się uda, trudno dzisiaj ocenić. Ale już teraz widać, że sposobem na przezwyciężenie dotychczasowej inercji gabinetu Donalda Tuska nie ma być wywiązywanie się z wyborczych obietnic, ale kolejna kampania medialna.

Zapowiada się zatem kontynuacja dotychczasowej linii tego rządu polegająca raczej na markowaniu działań niźli na samych działaniach. To byłaby bardzo zła informacja, bowiem świadczyłaby o tym, że po pierwszym zmarnowanym roku zapowiada się następny. Platforma ma jeszcze szansę w kolejnych latach na to, by zrealizować swoje obietnice wyborcze i dokonać koniecznych reform modernizujących nasze państwo, ale trzeba mieć świadomość, że pierwszych kilkanaście miesięcy rządów Donalda Tuska zostało z punktu widzenia reformy kraju zmarnotrawionych.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?