Większość wyborców, którzy przed rokiem oddali swój głos na Platformę Obywatelską, ma prawo czuć, że ich głos został zmarnowany. Dotyczy to zwłaszcza dwóch największych grup elektoratu – zarówno tej, która oczekiwała szybkiej liberalizacji i modernizacji Polski, jak i tej, która zagłosowała na PO jako formację, która „dorżnie watahy PiS” i całkowicie odmieni naszą rzeczywistość po rządach kaczystów.
Prawie 11 miesięcy po ostatniej elekcji parlamentarnej elektorat promodernizacyjny, liberalny może się czuć totalnie zawiedziony sprawowaniem władzy przez Donalda Tuska. Egzemplifikacją tego stanu ducha winny być takie wydarzenia jak dymisja prof. Stanisława Gomułki i surowe w swej treści, choć delikatne w formie, upomnienia pod adresem nowego gabinetu płynące z ust na przykład Leszka Balcerowicza oraz innych znanych ekonomistów.
W istocie bowiem bilans prawie rocznych rządów PO jest zaskakująco mizerny – nie dokonała się reforma finansów publicznych, nie zostały uproszczone prawie żadne przepisy utrudniające działalność polskim biznesmenom, komisja Palikota nie wyprodukowała żadnej uchwalonej przez Sejm ustawy, w zamian stając się areną promocji jednego z największych psujów polskiej demokracji. Obniżka podatków do 18 i 32 proc., która nastąpi od przyszłego roku, jest efektem działalności rządów… PiS, LPR i Samoobrony.
Nie dokonuje się w naszym kraju żaden skok cywilizacyjny, o cudzie gospodarczym nie wspominając. O podatku liniowym zapomniano, o szybkiej prywatyzacji także. Warto zwrócić uwagę, że w przemówieniach premiera nie ma już o owym cudzie mowy, tak jak nie przywołuje on już w ogóle Irlandii jako wzoru tego, co ma się w Polsce stać.
Nic się nie zmieniło. Po 11 miesiącach od wyborów Polska jest takim samym etatystycznym, drogim i nieefektywnym państwem, jakim była za rządów SLD czy PiS