Niemądra likwidacja pomostówek

Poza nielicznymi wyjątkami prawo do wcześniejszych emerytur nie jest „przywilejem”, ale substytutem niskich płac – pisze ekonomista i polityk Ryszard Bugaj.

Publikacja: 25.11.2008 01:28

Red

Ustawa o emeryturach pomostowych dzieli opinię publiczną na dwie nierówne części: elity na ogół są za, a większość zwykłych ludzi – przeciw. To dość „klasowy”, a więc niebezpieczny podział. Jego osią są raczej stereotypowe oceny. Rząd głosi wszem i wobec, że trzeba zlikwidować „przywileje”, ale wielu ludzi (nie tylko ci, którzy tracą prawo do wcześniejszych emerytur) uważa, że to nie wcześniejsze emerytury są przywilejami, który należy zlikwidować.

Niestety mają rację – nawet jeżeli oceniają tylko system emerytalno-rentowy.

Generalny cel – ujednolicenie wieku emerytalnego – trudno rozsądnie kwestionować. Wątpliwe są oceny głoszące, że w pewnych zawodach (np. nauczycielskich lub na kolei) nie można pracować aż do osiągnięcia normalnego wieku emerytalnego. Szczególnie że po roku 1990 szybko postępowało wydłużenie przeciętnego czasu życia (mężczyzn o 4 lata i prawie o tyle samo kobiet, które przeciętnie żyją o 8 lat dłużej).

[srodtytul]Niesprawiedliwy program[/srodtytul]

Oczywiście specyfika pewnych zawodów przesądza, że większy od przeciętnego jest procent pracowników tracących zdolność do pracy przed osiągnięciem wieku emerytalnego. Ale to nie znaczy, że wszyscy (czy choćby większość) doświadczają wcześniejszej utraty zdolności do wykonywania pracy. Docelowo problem powinien więc być rozwiązywany nie przez stosowanie obniżonych norm wiekowych dla grup zawodowych, ale poprzez system zindywidualizowanego przyznawania wcześniejszych emerytur.

Jednak z faktu, że wyrównanie wieku emerytalnego jest celem rozsądnym, nie wynika, że program rządowy jest rozsądny. Przeciwnie, to program niesprawiedliwy i niemądry. Gdyby zresztą został zrealizowany, nie przyniósłby obiecywanych pozytywnych następstw.

Zwolennicy kroków forsowanych przez rząd podkreślają, że Polskę cechuje szczególnie niski poziom aktywności zawodowej będący następstwem uprawnień do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę. To teza wątpliwa. Nie tylko dlatego, że wskaźnik aktywności zawodowej jest wysoce niepewny, w znacznej mierze odzwierciedla skumulowane w długim okresie (szczególnie w pierwszej połowie lat 90.) procesy dezaktywizacji zawodowej, ale przede wszystkim dlatego, że już od dawna nie ma ścisłego związku między pobieraniem świadczenia emerytalnego a aktywnością zawodową. Oczekiwanie, że pozbawienie szerokiej grupy pracowników prawa do wcześniejszej emerytury znacząco zwiększy wskaźnik aktywności zawodowej, jest bezzasadne.

Generalnie (inaczej jest tylko w niektórych grupach zawodowych) poziom zatrudnienia w gospodarce określony jest nie przez podaż pracy, ale przez popyt na nią. Czyż w ostatnich 3 – 4 latach zatrudnienie nie rosło mimo praw do wcześniejszych emerytur? Ich likwidacja może co najwyżej zmienić nieco proporcje podaży i popytu na pracę, a w rezultacie sprzyjać niższemu poziomowi płac. I w istocie o to chyba chodzi.

[srodtytul]Przywileje zagranicznego kapitału[/srodtytul]

Jest oczywiście problem wydatków publicznych ponoszonych w związku z wcześniejszymi emeryturami. Jednak argument rządu, że trzeba je zlikwidować, bo to finansowanie „przywilejów”, jest zgoła cyniczny. Poza nielicznymi wyjątkami prawo do wcześniejszych emerytur nie jest „przywilejem”, ale substytutem niskich płac. Ludzie należący do różnych grup zawodowych (szczególnie nauczyciele, ale także np. kolejarze i policjanci) przez lata godzili się na niskie płace, bo mieli pewną kompensatę w postaci wcześniejszej emerytury. Mogli – wcześnie przechodząc na emeryturę – dalej zarobkować, czyli przez pewien okres otrzymywać świadczenie emerytalne i dochód z zatrudnienia (lub działalności gospodarczej).

Liczebność tej grupy rząd chce ograniczyć, ale nie zamierza pozbawić szczególnych uprawnień tych, których status jest rzeczywiście uprzywilejowany (a w każdym razie najkorzystniejszy). Wcześniejszych emerytur nie próbuje się więc pozbawić zawodowych wojskowych (i innych funkcjonariuszy). Rząd wybrał przede wszystkim nauczycieli i kolejarzy.

W polskim systemie emerytalnym są naprawdę uprzywilejowane grupy – nie tylko zresztą po stronie świadczeniobiorców. Najbardziej uprzywilejowany jest… kapitał zagraniczny. Od 1999 ogromna większość ubezpieczonych (za kilka lat będą to wszyscy) musi znaczną część swojej składki przekazać do któregoś z prywatnych (prawie wszystkie należą do zagranicznych właścicieli) towarzystw emerytalnych. Te towarzystwa mają „zbiorowy monopol”. Popyt na ich usługi gwarantuje prawo. Muszą niby ze sobą konkurować, ale nie przeszkadza im to pobierać od składek ogromnych prowizji. W rezultacie zarabiają krocie, nawet gdy przyszli emeryci bardzo wiele tracą. Rząd to toleruje. Dlaczego?

Chyba dlatego, że zagraniczni ubezpieczyciele mają skuteczny wpływ na ośrodki decyzyjne. Nie od rzeczy jest w tym miejscu wspomnieć, że szefową branżowej izby ubezpieczycieli (która reprezentuje ich zbiorowe interesy) jest Ewa Lewicka pełniąca w rządzie Jerzego Buzka funkcje pełnomocnika ds. reformy ubezpieczeń społecznych.

[srodtytul]Specjalne prawa „rolników”[/srodtytul]

Wydaje się, że także te grupy świadczeniobiorców, które w systemie emerytalnym korzystają z ewidentnych przywilejów, zawdzięczają to silnym wpływom na ośrodki decyzyjne. Dotyczy to przede wszystkim „rolników”. Nie chodzi o to, że finansowane z budżetu świadczenia emerytalne otrzymują rolnicy, których dochody (przede wszystkim dlatego, że dysponują gospodarstwami o małej powierzchni) są niskie. Oni ze względów socjalnych muszą być przez budżet wspierani. Sęk w tym, że świadczenia z budżetu należą się także najbogatszym nawet rolnikom. Ma do nich prawo także wielu sprytnych nierolników (taksówkarze, dziennikarze, przedsiębiorcy itd. itp.), którzy za grosze kupili jeden hektar (lub nieco więcej) nieużytków i ubezpieczyli się w KRUS. Donald Tusk twierdzi, że nie ulegnie protestującym pracownikom, bo nie poddaje się naciskom, czy jednak nie ulega naciskom w innej formie – np. ze strony koalicjanta.

[wyimek]Z ewidentnych przywilejów korzysta wielu sprytnych nierolników, którzy za grosze kupili hektar (lub nieco więcej) nieużytków i ubezpieczyli się w KRUS[/wyimek]

Listę uregulowań obecnego systemu emerytalnego, które stanowią przywileje dla jednych i są źródłem dyskryminacji dla innych, można znacznie wydłużyć. Łatwo też wskazać na poważne ekonomiczne defekty obowiązującego systemu. To w równej chyba mierze dziedzictwo uregulowań jeszcze z czasów komunistycznych, jak i wysoce wątpliwych rozwiązań reformy zapoczątkowanej przez rząd SLD – PSL w roku 1997 i wprowadzonej w życie przez rząd AWS – UW w roku 1999.

[srodtytul]Konieczna korekta systemu[/srodtytul]

Istnieje potrzeba zasadniczej korekty obecnego systemu, choć nie można zaczynać wszystkiego od początku – system emerytalny cechuje ogromna inercyjność, której przezwyciężenie jest bardzo trudne.

Nie znaczy to, że pracownicy (i prezydent) powinni się poddać szantażowi rządu, który mówi, że jeżeli nie zostanie zaakceptowana jego ustawa ograniczająca uprawnienia do wcześniejszych emerytur, to w nowym roku nikt ich nie otrzyma. Moim zdaniem prezydent powinien skierować ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, bo ewidentnie narusza ona „prawa słusznie nabyte”. Ale sprawa wcześniejszych emerytur to tylko jedna kwestia – pewnie nie najważniejsza.

Reformy wprowadzonej w 1999 przekreślić nie można, choć przyniosła ona – obok rozstrzygnięć trafnych – zmiany niepożądane. Jednak głęboka korekta jest zarówno celowa, jak i możliwa. Powinna ona zmierzać przede wszystkim do ograniczenia losowej (będącej następstwem zmienności koniunktury na rynkach finansowych) wahliwości podstawowych świadczeń emerytalnych.

Można to osiągnąć przez przyznanie prawa ubezpieczonym do decydowania o podziale składki między I i II filar. Równie ważne jest usunięcie (dotyczy to obydwu filarów) uprzywilejowania w systemie ubezpieczeniowym grup o relatywnie wyższych dochodach. System w obecnym kształcie nie uwzględnia faktu, że pracownicy o wyższych dochodach w cyklu życia po przejściu na emeryturę żyją – statystycznie rzecz biorąc – dłużej, a wysokość emerytur jest proporcjonalna do wielkości zgromadzonych kapitałów emerytalnych.

W rezultacie osoby o wyższych dochodach „wyjmują” z systemu (podkreślam – statystycznie rzecz biorąc) relatywnie więcej w stosunku do zgromadzonych kapitałów niż osoby o niskich dochodach. Usunięcie tej „preferencji na rzecz zamożniejszych” wymagałoby wprowadzenia pewnej degresji świadczeń względem wysokości zgromadzonego kapitału.

Korekta systemu emerytalnego wymaga też wzmocnienia ochrony realnej wartości świadczeń i zapewnienia emerytom – choćby ograniczonego – uczestnictwa w korzyściach z rozwoju gospodarczego. To pierwsze wymaga ustanowienia gwarancji realnej wartości skumulowanych składek w II filarze. Powinien to być prawny wymóg w stosunku do PTE. To drugie zakłada choćby częściową płacową waloryzację świadczeń z I filara (obecnie w system wmontowany jest mechanizm starego portfela). Zmniejszeniu kosztów funkcjonowania II filara sprzyjałoby pozbawienie PTE obecnej monopolistycznej pozycji i przyznawanie koncesji na gromadzenie składek emerytalnych także innym podmiotom rynku finansowego – dużym bankom, towarzystwom wspólnego inwestowania itp. Urealniłoby to konkurencję.

[srodtytul]Chcieć pracować dłużej[/srodtytul]

Czy jednak proponowane zmiany nie prowadziłyby do szczególnie wysokich wydatków publicznych? Takie ryzyko istnieje, jeżeli nie będzie się powiększał rzeczywisty przeciętny wiek przechodzenia na emeryturę. Ten proces trzeba więc stymulować. Kluczowy jest odpowiednio szybki wzrost gospodarczy i zagwarantowanie rosnącego popytu na pracę. Jeżeli ten warunek będzie spełniony i ustalimy elastyczny czas przechodzenia na emeryturę (wiek minimalny dający pracownikowi prawo przejścia na emeryturę i wiek maksymalny dający pracodawcy prawo skierowania pracownika na emeryturę), to pracownicy dobrowolnie będą pracowali coraz dłużej, bo będą wtedy otrzymywać odpowiednio wyższe świadczenia.

A co z prawem do wcześniejszych emerytur? Jest chyba tylko jedna rozsądna droga: za rezygnację z tego prawa państwo powinno – tym, którzy się na to zdecydują – wypłacać odpowiednią premię. To jest w gruncie rzeczy rozwiązanie także dla budżetu korzystne.

Zmiany w systemie emerytalnym wymagają szerszego porozumienia i muszą być kompleksowe. Tylko wtedy można zbudować program, którego wprowadzenie nie wywoła silnych konfliktów. Odwoływanie się przez rząd do argumentu parlamentarnej większości nie jest istotne, bo w tej sprawie potrzebne jest przyzwolenie znacznej większości społeczeństwa. Przyzwolenie większości klasy politycznej jest niewystarczające.

[link=http://]Autor jest publicystą, ekonomistą i politykiem. Był twórcą i liderem Unii Pracy.[/link]

Ustawa o emeryturach pomostowych dzieli opinię publiczną na dwie nierówne części: elity na ogół są za, a większość zwykłych ludzi – przeciw. To dość „klasowy”, a więc niebezpieczny podział. Jego osią są raczej stereotypowe oceny. Rząd głosi wszem i wobec, że trzeba zlikwidować „przywileje”, ale wielu ludzi (nie tylko ci, którzy tracą prawo do wcześniejszych emerytur) uważa, że to nie wcześniejsze emerytury są przywilejami, który należy zlikwidować.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką