To prawda, że nie tylko dogoniliśmy, ale nawet zostawiamy z tyłu zachodnią konkurencję w dziedzinie tabloidyzacji debaty publicznej. Ale fakt ten budzi – paradoksalnie – pewną nadzieję. Wszechobecność hucpy i powszechny zanik wstydu zaczynają wreszcie przeszkadzać nawet mało wymagającym odbiorcom mediów.
Zgadzam się z diagnozą Piotra Skwiecińskiego („Rz”, 19.08) dotyczącą tabloidyzacji publicznej debaty, ale nie podzielam jego tęsknoty za polską Miką Brzeziński. Jej spektakularny protest (zniszczenie na wizji materiału o Paris Hilton) mimo wszystko doskonale się mieścił w tabloidowej konwencji. Jeśli już ktoś nad Wisłą podobnego happeningu nie wykonał, to zapewne zrobi to lada dzień. Oczywiście po to, by trafić na czołówki gazet i portali karmiących się skandalami.
Zwłaszcza że absmak z powodu zdominowania mediów przez ludzi pozbawionych właściwości należy już do dobrego tonu nawet w kręgach niemających pojęcia o herbertowskiej kategorii smaku.
[srodtytul]Porzućcie wstyd, rodacy![/srodtytul]
To zmiana, która cieszy. Wszak jeszcze całkiem niedawno mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym. Polecam lekturę serii tekstów, jakie zamieścił springerowski „Dziennik” z okazji 5. rocznicy pojawienia się na polskim rynku „Faktu”. Subtelni intelektualiści, modni językoznawcy, o politykach nie wspominając, licytowali się w zachwytach nad przemianą, jaka się dokonała w publicznej debacie dzięki tabloidom. Bo przecież wniosły „świeży” powiew do naszego zaścianka: szczerość i odwagę w przekraczaniu kolejnych tabu, położyły kres hipokryzji. Rozpływano się nad soczystością języka, jaki przebił się także do mediów tradycyjnych. A co do jadu sączącego się z łamów, całkiem poważnie stawiano tezę, że pojawienie się „Faktu” uchroniło nas przed ulicznymi zamieszkami, takimi choćby jak w Budapeszcie.