Ostrzegam przed komunizmem

Publikacja: 08.11.2009 21:45

Günter Schabowski były członek władz wschodnich Niemiec, który 9 listopada 1989 r. ogłosił otwarcie

Günter Schabowski były członek władz wschodnich Niemiec, który 9 listopada 1989 r. ogłosił otwarcie granicy między NRD a RFN

Foto: AFP

[b]Rz: Przeszedł pan do historii jako człowiek, który obalił mur berliński. Ktoś panu za to dziękował?[/b]

[b]Günter Schabowski:[/b] Nie. Wręcz przeciwnie. Zostałem zaraz potem pozbawiony stanowiska, wyrzucony z partii komunistycznej SED, a potem, już po zjednoczeniu, trafiłem do więzienia. Ale to nie ja otworzyłem mur. Ja tylko ogłosiłem decyzję o jego otwarciu na pamiętnej konferencji w Berlinie 9 listopada 1989 roku. Ani ja, ani nikt nie przypuszczał wtedy, że wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczyły. Że po moim oświadczeniu tłumy obywateli NRD pojawią się przed przejściami granicznymi i nikt nie powstrzyma już biegu historii. Zarówno ja, jak i podobnie myślący towarzysze w Biurze Politycznym traktowaliśmy otwarcie granicy z RFN jako próbę ratowania NRD. Nasze państwo chyliło się co prawda ku upadkowi, ale niemal wszystko wskazywało wtedy na to, że zreformowane mogłoby nadal istnieć. Otwarcie muru jesienią 1989 roku miało dokładnie ten sam cel jak jego budowa w 1961 roku, a mianowicie stabilizację NRD.

[b]Czy nie było to myślenie naiwne, zwłaszcza jesienią 1989 roku? Wszystko dokoła się waliło, blok komunistyczny ulegał błyskawicznej dezintegracji. W Polsce do władzy doszła „Solidarność”, pieriestrojka zmieniała Rosję, obywatele NRD koczowali w Ambasadzie RFN w Pradze, inni od miesięcy korzystali z luk w zasiekach na granicy węgiersko-austriackiej, a antyrządowe demonstracje w samej NRD gromadziły na ulicach tysiące obywateli.[/b]

Patrząc z perspektywy czasu, nasze zamiary uznać można rzeczywiście za iluzję. Ale innego ratunku nie widzieliśmy. NRD była gospodarczym bankrutem, o zagranicznych kredytach nie mogliśmy marzyć i niemożliwe było czynienie obietnic poprawy poziomu życia. Zaufanie do partii topniało z dnia na dzień. Jedyną „walutą”, jaką posiadaliśmy, była obietnica otwarcia granic i przyznanie wszystkim prawa swobodnego podróżowania i opuszczenia bez przeszkód NRD. Był to czas, kiedy każdego dnia uciekało co najmniej pół tysiąca osób. Otwierając granice, liczyliśmy się wprawdzie z masowymi wyjazdami, ale wiedzieliśmy, że masowy exodus będzie nie do wytrzymania nawet dla tak bogatego państwa, jakim była RFN. Liczyliśmy więc na to, że zachodnie Niemcy same zwrócą się do nas z propozycją wspólnego poszukiwania wyjścia, dadzą pieniądze i w nowej sytuacji spora cześć uciekinierów wróci do odnowionego państwa. Kilka tygodni przed słynną konferencją prasową dokonaliśmy z Egonem Krenzem i innymi towarzyszami puczu i odsunęliśmy od władzy Ericha Honeckera. Opracowaliśmy też program sensacyjnych jak na owe czasy reform, przewidujący wolne wybory, zniesienie gospodarki planowej, pozbawienie władzy twardogłowych na wszystkich szczeblach SED, nie mówiąc już o swobodzie podróżowania. Mieliśmy także wiarygodne informacje, że w Bonn nikt nie myślał poważnie o zjednoczeniu Niemiec. Nie rozważano takiej opcji w Paryżu czy Londynie. Sprawdzaliśmy te informacje naszymi kanałami. Uważaliśmy, że uda nam się zachować NRD i w konsekwencji powstanie konfederacja dwu państw niemieckich, NRD i RFN.

[b]Dlaczego więc się nie udało?[/b]

Ludzie nie byli w stanie uwierzyć w szczerość naszych intencji. Sprawa otwarcia granicy była dyskutowana od momentu obalenia Honeckera. O nowych zasadach podróży informował obszernie nasz partyjny organ „Neues Deutschland”, ale naród podejrzewał, że kryje się za tym jakiś hak, że jest to trik obliczony na zyskanie czasu. Tak było do znanej konferencji prasowej, na której padło pytanie dziennikarza agencji ANSA. Chciał on wiedzieć, czy otwarcie granic nie jest błędem. W odpowiedzi odczytałem przygotowany tekst postanowienia zakończonego przed chwilą posiedzenia Komitetu Centralnego SED o swobodzie podróżowania. Potem padło słynne pytanie, od kiedy obowiązywać będą nowe zasady. Odpowiedziałem, że o ile mi wiadomo, wchodzą w życie natychmiast i niezwłocznie. Konferencja była transmitowana przez telewizję NRD i kto żyw, ruszył na przejścia graniczne. Jednostki chroniące granicę nie miały żadnych rozkazów, jak się w takiej sytuacji zachować, ale na całe szczęście nie doszło do rozlewu krwi.

[b]Co na to Moskwa i Gorbaczow?[/b]

Wpadł w szał. Wiem, że następnego dnia zadzwonił do ambasadora w Berlinie i dał upust swej złości. W zasadzie nie miał nic przeciwko otwarciu muru, ale pragnął wyznaczyć RFN warunki. Chciał, aby Zachód za taki gest słono zapłacił.

[b]Jaki wpływ na rozwój wydarzeń w NRD miała „Solidarność” i rozwój sytuacji w Polsce? [/b]

Ogromny, lecz nie należy go przeceniać. Od samego początku w 1980 roku patrzyliśmy z wielkim niepokojem na to, co się dzieje w państwie położonym w samym środku naszego obozu. Wiedzieliśmy, że niektórzy nasi obywatele darzyli sympatią „Solidarność”, widząc w niej godny naśladowania wzór. Ale to była mniejszość. Polacy nie byli dla naszego społeczeństwa pociągającym przykładem. Mieli opinię rebeliantów, awanturników i anarchistów, którym obce były i są ideały komunistyczne. W dodatku przyjeżdżali w latach 70. do NRD, wykupywali nasze towary i handlowali, czym się dało. Nie mieli dobrej opinii i traktowano ich odpowiednio. Nasi komuniści byli ideowi, wierzący i zapatrzeni w Moskwę, gdzie znajdował się centralny system sterowania naszym obozem. Byłem w tym czasie w Polsce, zresztą jedyny raz, co świadczyć może o pewnym dystansie, z jakim traktowaliśmy Warszawę. Nasze służby specjalne, Stasi, otrzymały polecenie, aby przyglądać się sytuacji w Polsce. Zainstalowaliśmy tam swoich ludzi i czekaliśmy.

[b]Na radziecką inwazję z udziałem także armii NRD?[/b]

Były takie plany, ale szczegółów nie znałem. Kontaktami z Moskwą zajmował się Honecker. Wiem, że namawiał radzieckich towarzyszy do udzielenia Polsce braterskiej pomocy. Nasza armia była oczywiście przygotowana. Dzisiaj widzę, że był to nonsens, bo jaką katastrofą mogło się skończyć wkroczenie do Polski żołnierzy w niemieckich mundurach. Ale tego wtedy nie brano pod uwagę. Może brzmi to dzisiaj niewiarygodnie, lecz wierzyliśmy w konieczność budowy lepszego, komunistycznego świata. Trwała zimna wojna, Zachód był naszym wspólnym wrogiem, a Polska stała się jedynie nowym polem konfrontacji dwu bloków. Honecker święcie wierzył, że Niemcy z NRD nie mogą być postrzegani jako mający cokolwiek wspólnego z nazistowską przeszłością oraz że wkroczenie armii NRD do Polski musi przez znaczną część Polaków zostać odebrane jako bratnia pomoc. Taka była komunistyczna mentalność. Dzisiaj wiem, że była to ślepa wiara. Oczywiście byliśmy zadowoleni, gdy gen. Jaruzelski wkroczył do akcji i uratował sytuację.

[b]Czy zgodziłby się pan z twierdzeniem, że to „Solidarność” wyjęła pierwszą cegłę z muru berlińskiego?[/b]

Miała swój wkład w rozchwianiu naszego obozu, ale decydujący wpływ na wydarzenia miała jednak Gorbaczowowska pieriestrojka. Wtedy pojawiły się pierwsze wątpliwości co do zamiarów Moskwy, centrali naszego obozu, bez której nie wyobrażaliśmy sobie żadnych działań. Moskwa była naszą ostoją i gwarancją istnienia. Tymczasem w działaniach Gorbaczowa trudno było się doszukać spójnej strategii, a także wyznaczonego z góry celu. Nie znał go zresztą sam Gorbaczow. Działał po omacku, nieświadomie i wywołał lawinę wydarzeń, której nikt nie był w stanie zatrzymać. Ale to dzięki niemu doszło do zjednoczenia Niemiec. Chociażby dlatego jest wielkim człowiekiem. W połowie lat 80. w niektórych kręgach naszej partii zastanawiano się, jak wskoczyć do pociągu, którym kierował Gorbi. Takie są źródła myślenia, które zaowocowało planami reform w 1989 roku. Nie zaprzątaliśmy sobie w tym okresie głowy wydarzeniami w Polsce. Uważaliśmy, że Polska jest pod kontrolą i zmiany, jakie się tam dokonywały, Okrągły Stół i wybory, nie będą miały bezpośredniego i natychmiastowego wpływu na losy NRD. Nie interesowało nas także, co miałoby się wydarzyć za pięć lat. Mieliśmy pełne ręce roboty, zajmując się wewnętrznymi problemami.

[b]Czy nie myślał pan wtedy, że tak ostra dyktatura w państwie, w którym jeden szpicel przypadał na 50 obywateli, a na granicach strzelano do uciekinierów jak do kaczek, doprowadzi w końcu do buntu?[/b]

To typowo polski punkt widzenia. Ja nie miałem z tym praktycznie nic wspólnego. Tymi sprawami i wrogami zajmowały się służby specjalne. Oczywiście nie wszyscy byli zadowoleni. Byli dysydenci, których, jak na przykład Wolfa Biermanna, pozbawiono obywatelstwa NRD, zmuszając do pozostania na Zachodzie. Tacy ludzie nie stanowili jednak zagrożenia dla całego systemu. Na takie tematy na Biurze Politycznym nie dyskutowaliśmy. Zajmowaliśmy się niemal wyłącznie sprawami strategicznymi. Oczywiście wiedziałem, jak wielką rolę odgrywał aparat bezpieczeństwa, że szpiegowano obywateli na masową skalę. Służyć to miało ochronie systemu. Trwała zimna wojna i takie działania były konieczne. Zdarzały się oczywiście nierzadko świństwa, ale w gruncie rzeczy chodziło o wykształcenie w społeczeństwie czujności. Zresztą szpiclowania na taką skalę nie da się wytłumaczyć wyłącznie działaniem aparatu przymusu. W grę wchodziła lojalność wobec partii, społeczeństwa, a nawet przekonanie o konieczności ochrony obywateli przed nimi samymi. Tę lojalność partia wykorzystywała bez skrupułów. Namawiano ludzi do współpracy z organami bezpieczeństwa, przekonując, że to konieczne. Wielu wierzyło.

[b]Jak rozumiem, nie ma pan wyrzutów sumienia ani poczucia winy. Czy niesłusznie spędził pan rok w więzieniu po procesie w sprawie strzelania do obywateli na granicach? [/b]

Nie myślałem, że stanę przed sądem za wypadki śmierci na murze, za to, że ktoś postanowił zignorować znak z ostrzeżeniem, że się strzela. Byłem członkiem Biura Politycznego od 1984 roku, a nakaz strzelania do uciekinierów był znacznie starszej daty. Nie rozumiałem, dlaczego to ja siedzę na ławie oskarżonych, na której powinni się znaleźć ci, którzy kierowali aparatem szpiegowskim, a także ci, którzy doprowadzili NRD do katastrofy gospodarczej. Czułem się niewinny, ale po konfrontacji z rodzinami ofiar zrozumiałem, że jako członek najwyższych władz NRD ponoszę jednak pewną odpowiedzialność. Uznałem więc swą winę. Oskarżonym był wtedy także Egon Krenz, który się z wyrokiem nigdy nie pogodził.

[b]Sugeruje pan, że procesów powinno być więcej, że rozliczenia z enerdowską przeszłością powinny sięgać dalej i głębiej?[/b]

Jestem o tym przekonany. Skoro ja poniosłem karę, reformator, człowiek, który chciał uelastycznić system, to inni także powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności. Tymczasem w zjednoczonych Niemczech dopuszczono do reanimacji partii komunistycznej pod nowym kierownictwem. To wielki błąd. Ludzie, którzy nią kierują, jak Gregor Gysi, są także odpowiedzialni za wydarzenia w byłej NRD. Ale zjednoczone Niemcy chcą iść do przodu, a nie koncentrować się na przeszłości. Ja byłem komunistą z przekonania i w takim duchu działałem.

[b]Jest pan nim nadal?[/b]

Zdaję sobie sprawę z błędów, niewydolności systemu, ale nadal wierzę w sprawiedliwość społeczną. Marksizm był ideologią równości dla wszystkich. To utopia. Skończyłem właśnie 80 lat i spędzam resztę życia na ostrzeganiu przed perfekcyjnymi konstrukcjami ideologicznymi. Zawsze będą jednak ludzie, którzy dadzą się uwieść.

[i]Günter Schabowski w 1989 roku był sekretarzem KC SED (Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności) ds. informacji. Podczas konferencji prasowej 9 listopada został zapytany, kiedy wchodzi w życie rozporządzenie ułatwiające wyjazdy z NRD do RFN. Pomyłkowo odpowiedział, że natychmiast, choć w rzeczywistości miało być ono ważne od następnego dnia. Wypowiedź Schabowskiego spowodowała, że dziesiątki tysięcy Niemców zaraz ruszyły w kierunku przejść granicznych.[/i]

[b]Rz: Przeszedł pan do historii jako człowiek, który obalił mur berliński. Ktoś panu za to dziękował?[/b]

[b]Günter Schabowski:[/b] Nie. Wręcz przeciwnie. Zostałem zaraz potem pozbawiony stanowiska, wyrzucony z partii komunistycznej SED, a potem, już po zjednoczeniu, trafiłem do więzienia. Ale to nie ja otworzyłem mur. Ja tylko ogłosiłem decyzję o jego otwarciu na pamiętnej konferencji w Berlinie 9 listopada 1989 roku. Ani ja, ani nikt nie przypuszczał wtedy, że wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczyły. Że po moim oświadczeniu tłumy obywateli NRD pojawią się przed przejściami granicznymi i nikt nie powstrzyma już biegu historii. Zarówno ja, jak i podobnie myślący towarzysze w Biurze Politycznym traktowaliśmy otwarcie granicy z RFN jako próbę ratowania NRD. Nasze państwo chyliło się co prawda ku upadkowi, ale niemal wszystko wskazywało wtedy na to, że zreformowane mogłoby nadal istnieć. Otwarcie muru jesienią 1989 roku miało dokładnie ten sam cel jak jego budowa w 1961 roku, a mianowicie stabilizację NRD.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?