[b]Rz: Przeszedł pan do historii jako człowiek, który obalił mur berliński. Ktoś panu za to dziękował?[/b]
[b]Günter Schabowski:[/b] Nie. Wręcz przeciwnie. Zostałem zaraz potem pozbawiony stanowiska, wyrzucony z partii komunistycznej SED, a potem, już po zjednoczeniu, trafiłem do więzienia. Ale to nie ja otworzyłem mur. Ja tylko ogłosiłem decyzję o jego otwarciu na pamiętnej konferencji w Berlinie 9 listopada 1989 roku. Ani ja, ani nikt nie przypuszczał wtedy, że wydarzenia potoczą się tak, jak się potoczyły. Że po moim oświadczeniu tłumy obywateli NRD pojawią się przed przejściami granicznymi i nikt nie powstrzyma już biegu historii. Zarówno ja, jak i podobnie myślący towarzysze w Biurze Politycznym traktowaliśmy otwarcie granicy z RFN jako próbę ratowania NRD. Nasze państwo chyliło się co prawda ku upadkowi, ale niemal wszystko wskazywało wtedy na to, że zreformowane mogłoby nadal istnieć. Otwarcie muru jesienią 1989 roku miało dokładnie ten sam cel jak jego budowa w 1961 roku, a mianowicie stabilizację NRD.
[b]Czy nie było to myślenie naiwne, zwłaszcza jesienią 1989 roku? Wszystko dokoła się waliło, blok komunistyczny ulegał błyskawicznej dezintegracji. W Polsce do władzy doszła „Solidarność”, pieriestrojka zmieniała Rosję, obywatele NRD koczowali w Ambasadzie RFN w Pradze, inni od miesięcy korzystali z luk w zasiekach na granicy węgiersko-austriackiej, a antyrządowe demonstracje w samej NRD gromadziły na ulicach tysiące obywateli.[/b]
Patrząc z perspektywy czasu, nasze zamiary uznać można rzeczywiście za iluzję. Ale innego ratunku nie widzieliśmy. NRD była gospodarczym bankrutem, o zagranicznych kredytach nie mogliśmy marzyć i niemożliwe było czynienie obietnic poprawy poziomu życia. Zaufanie do partii topniało z dnia na dzień. Jedyną „walutą”, jaką posiadaliśmy, była obietnica otwarcia granic i przyznanie wszystkim prawa swobodnego podróżowania i opuszczenia bez przeszkód NRD. Był to czas, kiedy każdego dnia uciekało co najmniej pół tysiąca osób. Otwierając granice, liczyliśmy się wprawdzie z masowymi wyjazdami, ale wiedzieliśmy, że masowy exodus będzie nie do wytrzymania nawet dla tak bogatego państwa, jakim była RFN. Liczyliśmy więc na to, że zachodnie Niemcy same zwrócą się do nas z propozycją wspólnego poszukiwania wyjścia, dadzą pieniądze i w nowej sytuacji spora cześć uciekinierów wróci do odnowionego państwa. Kilka tygodni przed słynną konferencją prasową dokonaliśmy z Egonem Krenzem i innymi towarzyszami puczu i odsunęliśmy od władzy Ericha Honeckera. Opracowaliśmy też program sensacyjnych jak na owe czasy reform, przewidujący wolne wybory, zniesienie gospodarki planowej, pozbawienie władzy twardogłowych na wszystkich szczeblach SED, nie mówiąc już o swobodzie podróżowania. Mieliśmy także wiarygodne informacje, że w Bonn nikt nie myślał poważnie o zjednoczeniu Niemiec. Nie rozważano takiej opcji w Paryżu czy Londynie. Sprawdzaliśmy te informacje naszymi kanałami. Uważaliśmy, że uda nam się zachować NRD i w konsekwencji powstanie konfederacja dwu państw niemieckich, NRD i RFN.
[b]Dlaczego więc się nie udało?[/b]