Gursztyn: kłamstwo i manipulacja w debacie publicznej

W Polsce nie jest ważne, co się mówi lub pisze. W Polsce ważne jest, kto mówi. Rasmussen – dobrze, Kaczyński – be – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 06.10.2010 19:39

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Kłamstwo i dyskredytacja dobrze służą w ideologicznej krucjacie radykałów – [link=http://www.rp.pl/artykul/543344.html" "target=_blank]skarżyła się Elżbieta Radziszewska[/link] ("Rzeczpospolita" 1.10.2010 r.), ostatnio szczególny "obiekt" obróbki tą metodą. Ma rację pani pełnomocnik, ale, niestety, nie da się tego stwierdzenia odnieść wyłącznie do ideologicznych krucjat radykałów. Kłamstwo i dyskredytacja były i są stałym narzędziem dyskursu publicznego w Polsce.

Jest w "Montażu", doskonałej powieści Vladimira Volkoffa, bardzo pouczający fragment. Doświadczony kagebista tłumaczy, co można zrobić z wiadomością, że Iwanow przyłapał swoją żonę w łóżku z Pietrowem.

Gdy opinia publiczna nie może niczego zweryfikować można podać, że to Pietrow przyłapał swoją żonę z Iwanowem. Gdy nie można tak bezczelnie, to napiszmy, że owszem Pietrow został przyłapany, ale przecież w małżeństwie Iwanowów nie brakowało problemów. A poza tym "przed tygodniem Iwanowa przyłapała swojego męża na gorącym uczynku z Pietrową". Można też – dla skompromitowania Pietrowa – opisać to jako próbę gwałtu bohatersko udaremnioną przez przybyłego w porę Iwanowa. Ale można też jako bohatera przedstawić Pietrowa. "Zalewacie prawdziwy fakt masą innych informacji. Pietrow świetnie gra na organkach i w warcaby, na urodziny ofiarował matce kanarka, ma kilka kochanek, między innymi Iwanową, przepada za kiełbasą z czosnkiem, dobrze pływa stylem grzbietowym".

Nie wiem, czy niektórzy polscy polemiści czytali ten fragment. W każdym razie co jakiś czas spotykam się ze stosowaniem zaleceń kagebisty Pitmana.

[srodtytul]Młot na Radziszewską[/srodtytul]

Przypadek Elżbiety Radziszewskiej jest czystym tego przykładem. Zarzuca się jej skandaliczne wypowiedzi, niegodne pełnomocnika rządu odpowiedzialnego za walkę z dyskryminacją. "Elżbieta Radziszewska kontestująca równościową politykę Unii nie może być pełnomocnikiem rządu do spraw równości. A minister do spraw równości, która poniża ludzi z powodu ich orientacji seksualnej, to już wstyd i hańba" – napisała publicystka "Gazety Wyborczej". Takich komentarzy – wszystkich bez wyjątku negatywnych – w "GW" było co najmniej kilkanaście w bardzo krótkim okresie czasu. W zasadzie każdego dnia "GW" wzywała do wyrzucenia minister z rządu.

Dla sprawiedliwości dodajmy, że nie tylko "Gazeta". Wyrzucenia domagają się też politycy SLD i przedstawiciele środowisk zwanych przez Radziszewską radykałami.

Tylko na czym polega hańba Radziszewskiej i wstyd za jej czyny i słowa? Jak wiadomo awantura zaczęła się od jej wywiadu w "Gościu Niedzielnym". I chociaż można znaleźć ten wywiad w Internecie, to mam wrażenie, że mało kto to przeczytał.

"Gość" pytał panią minister o przyjęty przez rząd projekt ustawy o wdrożeniu niektórych przepisów UE w zakresie równego traktowania. Padło pytanie o zakres ustawy: "Zdeklarowana lesbijka nie dostaje pracy w szkole katolickiej, z uwagi na swoje preferencje. Szkoła zostanie pozwana do sądu?". Odpowiedź Radziszewskiej brzmiała: "Oczywiście nie! I właśnie nowa ustawa precyzuje takie sytuacje (wcześniej nie było to uregulowane). Szkoły katolickie czy wyznaniowe mogą się kierować własnymi wartościami i zasadami, i mają prawo odmówić pracy takiej osobie".

Czy Radziszewska przedstawiła tam swoje poglądy, czy referowała treść ustawy? Tego w czasie nagonki już się nie dowiedzieliśmy. A kontekst jest jasny: minister referowała zapisy ustawy, którą opracowywała jako pełnomocnik rządu Donalda Tuska.

Premier był wzywany, aby odwołał Radziszewską. Za co? Za to, że wykonywała jego polecenia? Bo nikt nam nie powiedział, że przekroczyła swoje kompetencje.

Jest oczywiście problem z jej niestosownym zdaniem w stosunku do działacza gejowskiego, któremu – miejmy nadzieję, że bez złych intencji – zrobiła coming-out. Prawem Krzysztofa Śmiszka jest to, żeby nikt mu nie zaglądał pod kołdrę. Radziszewska popełniła spore faux pas, za co przeprosiła. To chyba jednak za mało, potrzebna jest jej głowa. W mojej optyce sprawa Śmiszka służy już tylko jako młot na Radziszewską, a nie argument za tym, żeby ludzie w debatach publicznych traktowali się bardziej taktownie.

[srodtytul]Pisać do szuflady [/srodtytul]

Co rusz docierają do nas informacje wyrwane z kontekstu. Ich nadawcy zasadnie liczą na to, że nikomu nie będzie chciało się sprawdzić u źródła. Albo liczą – też całkiem zasadnie – na krótką pamięć odbiorców.

Ostatni przykład to rzekomy list Jarosława Kaczyńskiego w sprawie sytuacji międzynarodowej. Słyszymy, że to skandal, że opozycja prowadzi własną politykę zagraniczną i wkracza w kompetencje rządu. Słyszymy też, że to bezprecedensowy skandal (zwróćmy uwagę na określenie "bezprecedensowy" – przymiotnik niezbędny dla wyrażania świętego oburzenia).

Zajrzyjmy jednak do listu – czy, jak twierdzi sam autor, artykułu. Też jest dostępny w sieci. W zasadzie nie ma tam odniesień do działań obecnego rządu. Są narzekania, że nasi zachodni sojusznicy zapominają o nas, że sojusze nie mogą być pustymi deklaracjami, że Rosja wykazuje tendencje neoimperialne. No i to jest ten hałas.

Oczywiście można twierdzić, że dziś Kremlowi obce są neoimperialne dążenia. To kwestia wiary. Można oczywiście stawiać pytanie, czy lider opozycji powinien pisać takie teksty (bez przesądzania, czy to list, czy artykuł) i je rozsyłać. To kwestia dyskusji. Dla kompromisu mogę zaproponować, aby pisał. Lecz tylko do szuflady.

Nawiasem mówiąc, wykazywana gdzieniegdzie w Polsce empatia wobec wrażliwości Kremla brzmi groteskowo, gdy sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen obiecuje Gruzinom członkostwo w NATO. Rzeczywiście nie jest ważne, co się mówi lub pisze. W Polsce ważne bowiem jest, kto mówi. Rasmussen – dobrze, Kaczyński – be. Podnosi się krzyk, że Kaczyński postępuje wbrew racji stanu.

Ale czy to pierwszy przypadek w Polsce, gdy opozycja dystansuje się od polityki zagranicznej rządu? Przypomnijmy, że w swoim tekście Kaczyński nie krytykuje działań obecnego rządu. Czuć dystans, np. wtedy, gdy przechwala się swoimi osiągnięciami, ale według dotychczasowych standardów nie była to zdrada stanu.

[srodtytul]Krótka pamięć [/srodtytul]

Bo zdradą nie były chyba wypowiedzi Bronisława Komorowskiego z maja 2007 r., gdy kwestionował sens szczytu energetycznego w Krakowie zorganizowanego przez Lecha Kaczyńskiego. Obecny prezydent drwił wówczas w Sejmie, że nie przyleciał prezydent Kazachstanu, a jedynie przysłał swojego przedstawiciela: "W kontekście strategii bezpieczeństwa energetycznego Polski to jest nieporozumienie. (...) Oznacza to, że w sensie politycznym ta konferencja w Krakowie jest już pusta, to jest wydmuszka. Tam już nic z tego nie będzie, to jest czysta propaganda – ładna, przyjemna uroczystość, za którą nic nie stoi. To jest, proszę państwa, nie szczyt w rozwiązywaniu problemów energetycznych, ale szczyt pozorów". Te słowa Komorowskiego dotarły do gości z innych krajów, którzy wtedy przylecieli do Krakowa. Wtedy można było tak mówić, a dziś nie? To pytanie można postawić np. nowemu ministrowi w Kancelarii Prezydenta Sławomirowi Nowakowi, który twierdzi, że tego rodzaju wypowiedzi podważają zasadność polskiej polityki zagranicznej. Czym? Wezwaniami o solidarność międzynarodową?

Zapytać też można, czy w takim razie w 2006 roku mieli prawo pisać swój list byli ministrowie spraw zagranicznych? Tamten list był komentowany za granicą. Politycy jednak nie mają zwyczaju odpowiadać na takie pytania. Mają zwyczaj je ignorować, bo wiedzą, że ludzka pamięć jest krótka. A standardy w Polsce są elastyczne jak gumka w majtkach. To znaczy – jednych obowiązują, drugich nie.

Akurat minister Nowak jest takim przykładem, co odnotowała nawet niezmiernie życzliwa rządowi "Polityka". Nowak jest pierwszym w dziejach III RP partyjnym baronem zatrudnionym w Kancelarii Prezydenta. Poprzedni prezydenci również zatrudniali takich ludzi, ale bezwzględnie kazali im zerwać więzi ze swoją wojewódzką organizacją partyjną. Nikt nie miał pretensji do Lecha Kaczyńskiego o to, że olsztyński baron PiS Aleksander Szczygło pracował w jego kancelarii. Nie było tej kwestii, bo śp. Szczygło definitywnie zerwał więzi ze swoją baronią. Zostałby rozjechany, gdyby zostawił choć jedną niteczkę. Długo tu wymieniać najświeższe przykłady robienia wody z mózgu. Choćby – odnotowany przez Piotra Zarembę – brak konsekwencji w ocenie sposobu przesłuchiwania świadków w komisjach śledczych. Ryszard Kalisz mógł – ku aprobacie komentatorów – przeczołgać Zbigniewa Ziobrę. Ale gdy na posiedzeniu komisji hazardowej próbowano coś wyciągnąć od Ryszarda Sobiesiaka czy Marcina Rosoła, to chwalono Mirosława Sekułę za uniemożliwienie "dręczenia świadków". Żeby było jasne: piszący te słowa uważa, że świętym prawem Kalisza jest "dręczenie" świadka. Taka bowiem jest istota komisji śledczej.

Biedny jest też Kościół przedstawiany jako główny winowajca nieprawidłowości związanych z Komisją Majątkową. Np. tego, że nie ma instancji odwoławczej! Ale opinia publiczna nie jest już zadręczana wiedzą o tym, że to państwo powołało ten organ w tej formule (bo nikt inny tego nie mógł zrobić). Oraz że państwu przez lata odpowiadał taki model współpracy. Ani takim szczegółem, że w podobny sposób (łącznie z podobnymi patologiami) przekazywany był majątek innym związkom wyznaniowym.

[srodtytul]Profesor kontra idiota [/srodtytul]

Wróćmy na koniec do awantury między Iwanowem a Pietrowem i nauk kagebisty Pitmana. "Wreszcie dziesiąta metoda. U profesora uniwersytetu, świetnego i lubianego przez czytelników polemisty, zamawiacie tekst w obronie kochanków, i równocześnie u jakiegoś idioty ze wsi zamawiacie ich potępienie. W ten sposób dowodzicie waszej bezstronności". W sumie próżne są żale, że taką metodą prowadzi się debatę publiczną. Prowadzi się, bo pozwalają na to odbiorcy. Żal tylko czego innego. Odwołując się do klasyka – skoro już tak nami manipulują, to chciałoby się, aby "nas lepiej i piękniej kuszono".

Kłamstwo i dyskredytacja dobrze służą w ideologicznej krucjacie radykałów – [link=http://www.rp.pl/artykul/543344.html" "target=_blank]skarżyła się Elżbieta Radziszewska[/link] ("Rzeczpospolita" 1.10.2010 r.), ostatnio szczególny "obiekt" obróbki tą metodą. Ma rację pani pełnomocnik, ale, niestety, nie da się tego stwierdzenia odnieść wyłącznie do ideologicznych krucjat radykałów. Kłamstwo i dyskredytacja były i są stałym narzędziem dyskursu publicznego w Polsce.

Jest w "Montażu", doskonałej powieści Vladimira Volkoffa, bardzo pouczający fragment. Doświadczony kagebista tłumaczy, co można zrobić z wiadomością, że Iwanow przyłapał swoją żonę w łóżku z Pietrowem.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?