Potrzebny nowy medialny ład

By dziennikarze mogli „bronić demokracji”, trzeba ich zatrudnić, a więc płacić. Tymczasem z pieniędzmi jest w prasie coraz gorzej – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 07.10.2010 01:40 Publikacja: 07.10.2010 01:05

Potrzebny nowy medialny ład

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Na razie jest chaos. Ale z tego chaosu powinno wyłonić się coś nowego. Tak optymistycznie przekonywał uczestników niedawnego jubileuszowego 60. kongresu Międzynarodowego Instytutu Prasy (International Press Institute, IPI) Bill Mitchell z amerykańskiego Poynter Institute. „Chaos” – to sytuacja, jaka dziś panuje w mediach. „Coś nowego, lepszego” – to jeszcze nie bardzo wiadomo co, ale jest nadzieja, że nastąpi.

Debata na kongresie IPI znakomicie obrazuje rozdarcie wśród dziennikarzy, redaktorów i wydawców. Przeciętny czytelnik tego nie widzi, ale gazety przeżywają kryzys – największy od czasu, gdy powstały. Jest pewne, że jakaś zmiana musi nastąpić. I to zmiana ogromna. Choć wersja papierowa zapewne w okrojonej formie przetrwa, to najprawdopodobniej dopiero czekamy na wynalezienie tego „czegoś”, w co przekształcą się obecne gazety. „Czegoś”, co zapewne będzie twórczym rozwinięciem komputera i telefonu komórkowego jednocześnie. Chyba że ktoś wynajdzie coś zupełnie nowego.

Ponad 200 redaktorów naczelnych gazet i czasopism, szefów stacji telewizyjnych i radiowych, dziennikarzy – członków ogólnoświatowej organizacji pozarządowej, jaką jest IPI – debatowało w Wiedniu nad przyszłością mediów. I mimo oficjalnie prezentowanego optymizmu ich wypowiedzi wskazywały na jedno: wciąż mamy do czynienia z chaosem.

[srodtytul]Papier, Internet, komórka[/srodtytul]

W Europie i Ameryce na łeb na szyję spada czytelnictwo prasy drukowanej.

Cała nadzieja więc w Internecie – ale Internet przynosi zmianę, której efekty trudne są do przewidzenia. I na dokładkę nie dostarcza takich dochodów, jak „papier”, co z oczywistych powodów strasznie boli wydawców gazet. Bo przecież aby wydawać gazetę, trzeba płacić, i to niemało. Tak naprawdę nie ma „darmowych wiadomości”. Ktoś kiedyś pokrył koszty ich znalezienia, opisania i zamieszczenia.

Ale w Azji i Afryce jest inaczej. – Nam sprzedaż „papierowa” wzrasta – przekonywał Rajesh Kalra, redaktor naczelny „The Times of India”, największej na świecie (!) wielkoformatowej gazety w języku angielskim. Czemu tak się dzieje? Ano choćby dlatego, że na Internet pozwolić sobie może stosunkowo niewielu Hindusów, a na papierową gazetę – tak. A indyjscy biedacy mogą za grosze dostarczyć pismo do domów. Czyli – tania gazeta codziennie w skrzynce pocztowej, tańsza niż jej e-wydanie.

W Afryce dostęp do Internetu też ma bardzo niewielu. A bardzo dużo – coraz więcej! – ludzi ma telefony komórkowe. – U nas przyszłością są wiadomości esemesowe – mówiła Ferial Haffajee, szefowa „City Press” z południowoafrykańskiego Johannesburga. Za chwilę może się więc okazać, że światowe media podążają co najmniej dwiema równoległymi, zupełnie innymi drogami. Inaczej w krajach rozwiniętych – w Internecie, inaczej w trzecim świecie – w telefonach.

Czytelnicy internetowych mediów już się z nimi oswoili. Ale nie oswoili się z Internetem dziennikarze. Zarówno wśród starszych, jak i młodszych wiekiem i stażem uczestników kongresu widać było obawę przed „nowym”. I wcale nie chodziło o pieniądze, których sieć nie przynosi.

Generalnie chodzi o to, że Internet i jego potentaci narzucają zupełnie nowe reguły gry. Każdy z uczestników obrad chętnie zabierał czerwoną torbę reklamówkę Google’a, ale entuzjastycznie głoszone zapowiedzi nowości tego giganta przyjmowano niesłychanie ostrożnie. – U nas jest wygodniej i dużo taniej, niż jeśli każdy będzie rozwijać swoją technologię – przekonywali przedstawiciele tej firmy.

Tyle że przyjęcie rozwiązań tej firmy oznacza pogłębiające się uzależnienie od Google’a. Bo strony internetowe gazet będą w coraz większym stopniu oparte na Google’u , a na dokładkę by się promować, trzeba się znaleźć wysoko w google’owej wyszukiwarce.

To ostatnie budziło inne zastrzeżenia. – Wpisując słowo czy frazę do wyszukiwarki Google’a, otrzymujemy odpowiedź według jakiegoś zupełnie nieznanego nam algorytmu – denerwował się jeden z mówców. A inni wskazywali na Google News, czyli wiadomości, też układane według jakiegoś algorytmu. Odzwierciedlającego, jak przyznali reprezentanci firmy, to, co jest wśród internautów popularne. A popularne niekoniecznie oznacza ważne. – Świat z wyszukiwaniem opartym na algorytmie nie ma nic wspólnego z demokracją – mówiono. A przecież na algorytmach są też oparte inne, mniejsze wyszukiwarki.

[srodtytul]Obywatelski pilot[/srodtytul]

Dostało się też tak promowanej przez niektórych idei internetowego „obywatelskiego dziennikarstwa”, czyli takiego, w którym każdy może pisać, co chce. – Obywatelski dziennikarz? A czy chcemy, aby „obywatelski pilot” prowadził samolot, którym lecimy? By leczył nas „obywatelski lekarz”? – słychać było wołanie. A konkluzja bardzo krzepiła dziennikarskie serca: – To redaktorzy bronią demokracji.

Tyle że „obywatelskie dziennikarstwo” już jest faktem, już wykorzystują je niektóre redakcje. I przypuszczalnie jakoś się rozwinie, choć na pewno nie zastąpi dziennikarstwa fachowego.

By redaktorzy mogli „bronić demokracji”, trzeba ich zatrudnić, a więc płacić. Tymczasem z pieniędzmi jest w mediach coraz gorzej. – Dawniej sprzedawała się sama gazeta i ogłoszenia w niej, a teraz wydawcy muszą mieć wiele strumieni dochodów – opowiadał Bill Mitchell. Owe „strumienie dochodów”, nazywane też „hybrydowym modelem biznesowym”, oznaczają ni mniej, ni więcej, tylko to, że wydawanie gazet staje się powoli działalnością niedochodową, a sfinansować ją mogą inne źródła. Tyle że w tej sytuacji mało kto będzie chciał do innych „strumieni” dodawać będące kulą u nogi media.

Chyba że wreszcie znajdzie się dobry sposób na pozyskanie środków z Internetu i telefonów komórkowych. – To na pewno nastąpi – optymistycznie twierdzi Mitchell. Na razie nie wiadomo, kiedy i jak będzie wyglądać, ale z pewnością musi nastąpić, inaczej spora część rynku mediów po prostu się załamie. Wszyscy więc czekają na to „coś” nowego, „coś” niezwykłego, co przyniesie pożądaną dla wszystkich zmianę.

Dla czytelników gazet oznaczać to może o wiele bardziej atrakcyjne media i łatwiejszy, spersonalizowany dostęp do multimedialnych informacji oraz publicystyki i komentarzy. Dla dziennikarzy będzie to stabilizacja w nowych warunkach. Dla wydawców – szansa na rozwój i pieniądze. Tylko – kiedy?

Na razie jest chaos. Ale z tego chaosu powinno wyłonić się coś nowego. Tak optymistycznie przekonywał uczestników niedawnego jubileuszowego 60. kongresu Międzynarodowego Instytutu Prasy (International Press Institute, IPI) Bill Mitchell z amerykańskiego Poynter Institute. „Chaos” – to sytuacja, jaka dziś panuje w mediach. „Coś nowego, lepszego” – to jeszcze nie bardzo wiadomo co, ale jest nadzieja, że nastąpi.

Debata na kongresie IPI znakomicie obrazuje rozdarcie wśród dziennikarzy, redaktorów i wydawców. Przeciętny czytelnik tego nie widzi, ale gazety przeżywają kryzys – największy od czasu, gdy powstały. Jest pewne, że jakaś zmiana musi nastąpić. I to zmiana ogromna. Choć wersja papierowa zapewne w okrojonej formie przetrwa, to najprawdopodobniej dopiero czekamy na wynalezienie tego „czegoś”, w co przekształcą się obecne gazety. „Czegoś”, co zapewne będzie twórczym rozwinięciem komputera i telefonu komórkowego jednocześnie. Chyba że ktoś wynajdzie coś zupełnie nowego.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę