Semka: Błoga drzemka polskiego Kościoła

Kościół dla antyklerykałów jest jak Ameryka dla zachodnioeuropejskich lewaków: można w nią walić jak w bęben, wiedząc, że nie niesie to za sobą większego niebezpieczeństwa – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 07.10.2010 20:03 Publikacja: 07.10.2010 19:55

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Demagogicznie szczując swoich zwolenników przeciw "wypasionym brzuchom biskupów", Janusz Palikot wywołał zaskakująco niewiele głosów sprzeciwu. Prof. Marcin Król uznał jego wystąpienie za "rozumne", a prof. Paweł Śpiewak język Palikota ocenił jako "wielką wartość". Zaś "Gazeta Wyborcza" pochwaliła pobudzenie społecznej aktywności.

Jadowicie antykościelnych wypowiedzi, jakie padły na zjeździe ruchu Palikota, nie skomentował natomiast żaden z biskupów. Trudno się zresztą temu dziwić. "Sztukmistrz z Lublina" na pewno z lubością mówiłby o oburzeniu ludzi Kościoła, aby kreować się na prześladowanego apostoła wolności i prawdy.

[srodtytul]Nierozwiązane problemy [/srodtytul]

Niewątpliwie jednak doszło do znamiennego wydarzenia na polskiej scenie politycznej. Oto po raz pierwszy powstaje partia, która hasło walki z Kościołem wysuwa na samo czoło swoich postulatów. Warto zastanowić się więc, dlaczego Kościół w Polsce stał się tak wygodnym chłopcem do bicia. I w jakim stopniu jest przygotowany na to wyzwanie.

Jeśli uznamy, że pierwszym sygnałem mody na agresywny antykatolicyzm była sierpniowa nocna demonstracja przeciwników krzyża na Krakowskim Przedmieściu, to wypada przyznać Palikotowi, że dobrze wyczuwa, w jakim kierunku wieją nowe wiatry. Potrafi wykorzystać wchodzące w dorosłe życie pokolenie, które nie pamięta już Kościoła jako sprzymierzeńca narodu w walce z komunizmem i jest podatne na popkulturową sekularyzację.

Dojście do głosu takich poglądów – od dawna obecnych na Zachodzie – opóźnił w Polsce z jednej strony PRL, z drugiej pontyfikat Jana Pawła II. Dziś pełzająca popkulturowa laicyzacja oraz permisywizm obyczajowy są całkowicie jawnie lansowane w najbardziej wpływowych mediach przez ludzi tak różnych, jak feministka Magdalena Środa, rozczarowani zakonnicy Stanisław Obirek czy Tadeusz Bartoś oraz celebryci w rodzaju duetu Wojewódzki – Figurski.

Ostatnio lewica obyczajowa rozpoczęła bój o zmuszenie szkół wyznaniowych do zatrudniania zdeklarowanych homoseksualistów. Słychać też wezwania do zlikwidowania w Polsce klauzuli sumienia, pozwalającej lekarzom odmawiać zabijania dzieci nienarodzonych.

Kościół nie zauważył na czas nowego trendu. Zbyt długo uważał, że skoro 90 proc. Polaków deklaruje się jako katolicy, a politycy z wdzięcznością wspominają rolę, jaką duchowni odegrali w demontażu PRL, to "przyjazny rozdział państwa od Kościoła" trwać będzie wiecznie.

Dobre samopoczucie hierarchów spowodowało, że wielu problemów nie rozwiązano na czas: nie przeprowadzono mądrej lustracji w Kościele, nie poradzono sobie z zamknięciem problemu restytucji mienia. Dziś dowiadujemy się, że episkopat już dawno przestrzegał duchownych przed korzystaniem z usług prawnika, byłego oficera SB. Skoro tak, to szkoda, że na przestrogach się skończyło. Sprawę trzeba było rozwiązać, gdy parę lat temu "Newsweek" piórem dziennikarzy zatroskanych o wiarygodność Kościoła pisał o dziwacznych relacjach księży i ich byłych opiekunów z SB.

[srodtytul]Instytucja zdemonizowana[/srodtytul]

Jednak – niezależnie od tych błędów, a także wad i przywar wielu duchownych – to nie jakieś drastyczne zachowania ludzi Kościoła wywołały nową falę antyklerykalizmu. Nie wywołało takiej reakcji zachowanie Kościoła w sprawie pochówku Lecha Kaczyńskiego czy konfliktu o krzyż – bo większość hierarchów wypowiadała się w tych sprawach z umiarem, nie dolewając oliwy do ognia. Jeśli widać było jakieś niezdecydowanie, to wynikało ono z różnicy zdań w episkopacie.

Kiedy więc dziś Tadeusz Mazowiecki atakuje niektórych polskich biskupów za błędne działania w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu, to tak naprawdę krytykuje biskupów za to, że nie poparli jednoznacznie Platformy w politycznej wojnie z Prawem i Sprawiedliwością. Co w zabawny sposób przypomina powojenne żądania komunistów, którzy domagali się od Kościoła, aby jednoznacznie odciął się od "reakcji".

Dlaczego więc współczesny Kościół – umiarkowany w poglądach, łagodny w działaniach, daleki od szczytu swojej potęgi, wręcz słaby, bo podzielony – stał się dla wielu polityków tak wygodnym przeciwnikiem?

Otóż akurat tę instytucję łatwo zdemonizować. Z jednej strony wykreować na społecznego i politycznego kolosa, z drugiej – wykorzystując jego rzeczywistą słabość i medialną nieudolność – ostro zaatakować. Bo wiadomo, że niczym to nie grozi. Kościół dla antyklerykałów jest jak Ameryka dla zachodnioeuropejskich lewaków: można w nią walić jak w bęben, wiedząc, że to popularne i nie niesie za sobą większego niebezpieczeństwa.

Skąd taka słabość i bezwolność współczesnego Kościoła? Dlaczego hierarchowie nie są w stanie przemówić wspólnym głosem w ważnych sprawach?

Spójrzmy na strukturę Kościoła, w której każdy z biskupów jest bezpośrednio podporządkowany Stolicy Apostolskiej. Jest wprawdzie prymas, ale tę funkcję – tak dobrze działającą w czasach PRL – w ostatnich latach osłabiono. Prymasa miał zastąpić wybierany przez biskupów przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Okazało się jednak, że autorytet osoby z demokratycznym mandatem nie dorównał dawnemu autorytetowi prymasa. Funkcja szefa Konferencji Episkopatu stała się zaledwie honorowym tytułem pierwszego między równymi.

[srodtytul]Zadymieni biskupi[/srodtytul]

Złośliwcy twierdzą, że w Polsce Kościoła nie ma. Jest tylko luźna konfederacja biskupstw, z równymi sobie hierarchami. A wspólnota episkopatu objawia się jedynie w paru instytucjach: Radzie Stałej, Biurze Prasowym Episkopatu czy wreszcie Katolickiej Agencji Informacyjnej. Dyskusje podczas konferencji Episkopatu w niewielkim stopniu bywają okazją do pogłębionej refleksji na temat wspólnej polityki Kościoła w Polsce i bieżących wyzwań. Często zresztą nie prowadzą do jednoznacznej konkluzji, bo biskupi są podzieleni – także według sympatii politycznych.

Obraz Kościoła zniekształcają także media, lansując biskupów liberalnych i karykaturyzując konserwatywnych. Widać to było doskonale po katastrofie smoleńskiej, w czasie wyborów prezydenckich czy sporu o krzyż, a także przy okazji konfliktu o Elżbietę Radziszewską. Liberalne media biskupów popierających linię Platformy przedstawiały jako wzór obiektywizmu i rozsądku, a działania hierarchów bliższych PiS jako przykład nieodpowiedzialnego mieszania się w politykę.

Stąd było już blisko do wygodnej tezy, że w tegorocznych wyborach prezydenckich zaangażowanie Kościoła było największe po 1989 roku. Tyle że to teza mocno wątpliwa, bo nie da się udowodnić, że biskupi byli tym razem bardziej zaangażowani niż w poprzednich wyborach. Zresztą i tu stosowano nierówne miary – nagłaśniano z oburzeniem przypadki, gdy proboszczowie sugerowali wiernym głosowanie na partię Jarosława Kaczyńskiego, a jako normalną przyjęto sytuację, gdy w kluczowej fazie kampanii kardynał Stanisław Dziwisz przyjął Bronisława Komorowskiego. Komentowano z wypiekami słowa bp. Tadeusza Pieronka o biskupach "zadymionych PiS-em", nie zadając pytania, czy może inni biskupi nie są w podobny sposób "zadymieni" Platformą.

Podziały polityczne w episkopacie zaważyły na sposobie, w jaki polski Kościół potraktował sprawę krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Początkowo wypowiadał się na ten temat wyłącznie metropolita warszawski arcybiskup Kazimierz Nycz. Stanął wobec problemu, w którym dla części wiernych krzyż był symbolem pamięci o Lechu Kaczyńskim, a dla innych był oznaczał upartyjnienie pamięci o 10 kwietnia.

Im dłużej trwał konflikt, tym bardziej pokazywał on rozdwojenie Kościoła. Gdy biskup Tadeusz Pieronek zachęcał, aby siły porządkowe zrobiły porządek z obrońcami krzyża, metropolici Andrzej Dzięga i Sławoj Leszek Głódź dawali do zrozumienia, że ludzie mają prawo bronić obecności krzyża w miejscu publicznym. Niestety, sprzeczne sygnały płynące od biskupów nie zwiększały autorytetu Kościoła.

[srodtytul]Zwiastun nowej epoki? [/srodtytul]

Dziś naprzeciw tej nieruchawej, ale szacownej instytucji targanej wewnętrznymi podziałami staje ruch Palikota. Organizacja, której siłą są prowokacja obyczajowa, happening i medialny instynkt. Co gorsza, dzieje się to w sytuacji, gdy w Polsce zanikł już gatunek zwany "politykiem katolickim". Do tej kategorii aspirują dziś jedynie Marek Jurek i Jarosław Gowin. Tyle że pierwszy wegetuje na marginesie życia publicznego, a biskupi go ignorują, drugi zaś, aby utrzymać się w poważnej polityce, zabrał się za lansowanie projektu ustawy w sprawie in vitro zbyt liberalnego jak na nauczanie Kościoła.

Niektórzy komentatorzy utrzymują, że dziś ugrupowaniem religianckim staje się partia Jarosława Kaczyńskiego. To kolejne nadużycie – PiS, choć lojalne wobec Kościoła skupia się nie na forsowaniu zgodnych z jego nauką ustaw, ale na akcentowaniu podmiotowości Polski i walce z tym, co nazywa niebezpieczeństwem przekształcania naszego kraju w obce kondominium.

Tymczasem Kościół wciąż trwa w błogiej drzemce. Nie doceniając zagrożeń. Być może nawet nie zastanawiając się, czy partia Palikota to humbug i sezonowa atrakcja, czy może już zwiastun nowej groźnej epoki.

Demagogicznie szczując swoich zwolenników przeciw "wypasionym brzuchom biskupów", Janusz Palikot wywołał zaskakująco niewiele głosów sprzeciwu. Prof. Marcin Król uznał jego wystąpienie za "rozumne", a prof. Paweł Śpiewak język Palikota ocenił jako "wielką wartość". Zaś "Gazeta Wyborcza" pochwaliła pobudzenie społecznej aktywności.

Jadowicie antykościelnych wypowiedzi, jakie padły na zjeździe ruchu Palikota, nie skomentował natomiast żaden z biskupów. Trudno się zresztą temu dziwić. "Sztukmistrz z Lublina" na pewno z lubością mówiłby o oburzeniu ludzi Kościoła, aby kreować się na prześladowanego apostoła wolności i prawdy.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?