Trzecia siła między PiS a PO

Sukces partii Joanny Kluzik-Rostkowskiej, a więc marginalizacja PiS, byłby dla polskiej demokracji zbawienny. Platforma zyskałaby groźniejszego przeciwnika, a Donald Tusk miałby wreszcie z kim przegrać – uważa socjolog polityki

Publikacja: 16.11.2010 00:52

Trzecia siła między PiS a PO

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Ważą się losy polskiej polityki. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie wydawało się, że powstają nowe inicjatywy, które rozsadzą układ PO –PiS, a komentatorzy już nieraz obwieszczali przełom. Tym razem sytuacja wygląda jednak inaczej niż wtedy, gdy powstawały Prawica RP czy Polska Plus. Zarówno Joanna Kluzik-Rostkowska, jak i Elżbieta Jakubiak zostały wyrzucone z PiS z powodów nie do końca zrozumiałych dla przeciętnego zwolennika tej partii.

[srodtytul]Nowa chadecja[/srodtytul]

Dalsze wypłukiwanie PiS z ludzi, którzy byli twarzą kampanii prezydenckiej, będzie odbierane przez znaczną część tych, którzy oddali głos na Jarosława Kaczyńskiego, jako zbyt daleko posunięta i zbyt gwałtowna zmiana frontu. To z kolei może doprowadzić do erozji jednej z partii petryfikujących układ sił.

Trwają, mało spektakularne na razie, „ruchy robaczkowe”, które mogą doprowadzić do odblokowania sceny politycznej. Z lewej strony jest już Janusz Palikot. Zaczynał od 1-procentowego poparcia, w tej chwili może liczyć na 3 proc. Rozbudowa struktur terenowych jego partii przyniesie dalszy wzrost. Radykalizacja PiS natomiast doprowadzi prędzej czy później do tego, że również po prawej stronie znajdzie się miejsce dla nowych inicjatyw.

Potencjalna partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak może wejść w coraz szerszą szczelinę między PiS a PO. Jeśli okazałoby się, że z PiS odejdzie tylu posłów, że możliwe będzie utworzenie nowego klubu, to jego posłowie będą do końca kadencji stale obecni w mediach. Umocnią się dzięki temu fundamenty nowego ugrupowania. Jednak to, czy w Polsce znajdzie się miejsce dla kolejnej partii prawicowej, zależeć będzie w głównej mierze od tego, jak potoczą się sprawy wewnątrz PiS.

Panie Kluzik-Rostkowska i Jakubiak nie są jedynymi, którym nie podoba się rządzący obecnie partią tandem Kaczyński – Ziobro. Szeregowi członkowie PiS są na razie bardzo zdyscyplinowani, o czym dobitnie świadczy odwołanie zaproszenia Kluzik-Rostkowskiej na konwencję w Rudzie Śląskiej. Po najbliższych wyborach okaże się, jaka jest rzeczywista skala tego zdyscyplinowania w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego.

Zły wynik wyborczy może doprowadzić do tego, że przegrani działacze terenowi zaczną otwarcie wyrażać niezadowolenie, a niektórzy wygrani działacze, mając w perspektywie kilka lat kadencji, mogą przenieść lojalność na ewentualne ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej.

Nowe ugrupowanie, choć jeszcze nawet nie wiadomo, czy powstanie, już zyskało w mediach miano PiS-light. Nieprzychylni posłankom komentatorzy mówią z kolei o PO-bis. Nie są to trafne określenia. Nowa partia będzie zapewne umiarkowanym ugrupowaniem chrześcijańsko-demokratycznym.

Dotychczasowe próby stworzenia w Polsce partii o takim profilu nie powiodły się. Dobitnie świadczą o tym zarówno wydarzenia lat 90., jak i przypadek Polski Plus. Żeby partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej nie skończyła w ten sam sposób, musi zostać spełniony jeden podstawowy warunek. Część elektoratu PiS powinna zacząć inaczej postrzegać świat. Górę musiałoby wziąć przekonanie, że polityka jest domeną starcia racjonalnego, a nie emocjonalnego.

Można odnieść wrażenie, że ta zmiana powoli się dokonuje w pewnej części zwolenników PiS. Elektorat PiS jest po raz kolejny zdezorientowany. Ostatnie posunięcia Kaczyńskiego nie są racjonalne albo są racjonalne w jakimś innym niż polityczny wymiarze. Zdaje się, że prezes PiS nie uprawia już polityki. Żeby zinterpretować jego zachowanie, trzeba zagłębić się w psychologię.

[srodtytul]Duży potencjał[/srodtytul]

Wyrzucenie dwóch posłanek na początku kampanii wyborczej jest po prostu nieracjonalne. O kłopotach, jakie może za sobą pociągnąć taka decyzja, wie każdy politolog, więc doświadczony polityk, jakim jest Kaczyński, także musiał zdawać sobie z nich sprawę. Dwa czy trzy tygodnie później można było zrobić to samo, a nie odbiłoby się to negatywnie na kampanii samorządowej.

Zasadnicza zmiana nastąpiła jednak w retoryce prezesa. W kampanii prezydenckiej deklarował on zakończenie wojny polsko-polskiej, a nasz kraj był jeszcze niepodległy. Teraz już nie jest. W dzisiejszej optyce Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów państwo polskie nie jest więc naszym państwem, a polski rząd realizuje interesy obcych mocarstw. Jan Olszewski mówił kiedyś, że „nieważne, jaka będzie Polska, tylko czyja będzie Polska”. Kaczyński mówi to samo, tylko bardziej radykalnie. Jeśli Polska nie jest Polską PiS, to w ogóle nie jest Polską.

Ugrupowanie Kaczyńskiego z wielonurtowej, republikańskiej partii przekształca się w twór, który można określić jako LPR-hard. Może się ono dalej radykalizować, nie ma tu bowiem jakiejś wyraźnie wytyczonej granicy. Przy prezesie pozostanie karna i zdyscyplinowana grupa gotowa bezwarunkowo poprzeć każdą jego woltę. Stawia to w trudnej sytuacji środowisko Polski Plus, która rozpoczęła rozmowy o połączeniu z PiS, kiedy jeszcze można było odnieść wrażenie, że Kaczyński zrezygnował z wojny totalnej ze wszystkimi wokoło. Kazimierz Ujazdowski i Jerzy Polaczek są teraz skazani na PiS, bo ich ponowne odejście byłoby posunięciem karykaturalnym.

Rezygnacja Jarosława Kaczyńskiego z racjonalnego podejścia do polityki dyscyplinuje jego najwierniejszych wyborców, ale jednocześnie odstręcza coraz większą część umiarkowanego elektoratu. Partię Kluzik-Rostkowskiej mogą poprzeć ci, którzy nie popierają PO, i którym nie odpowiada zbyt ostra retoryka Kaczyńskiego. W wyborach prezydenckich głosowali oni na odmienionego Jarosława Kaczyńskiego, po czym poczuli się oszukani, gdy powrócił on do starego stylu.

Jak pamiętamy, w drugiej turze Kaczyński dostał 47 procent głosów. Tymczasem ostatnie sondaże dają PiS poparcie rzędu 20 proc. lub nawet mniej. Proste przeliczenie pokazuje, że jest ponad 20-procentowa grupa wyborców, którzy nie chcieli głosować na kandydata PO, ale nie utożsamiają się też z PiS w jego obecnym kształcie. Choć druga tura wyborów prezydenckich rządzi się własnymi prawami i nie można zakładać, że wszyscy ci ludzie automatycznie przerzucą głosy na nową partię, to jednak potencjał jest duży, należy go tylko umiejętnie wykorzystać.

[srodtytul]Daleka droga[/srodtytul]

Wyrzucone z PiS posłanki mają prawdopodobnie zapewnione poparcie jakiejś części wyborców wykształconych, o poglądach umiarkowanie konserwatywnych i narodowych, przywiązanych do idei rozdziału państwa od Kościoła. To jednak zdecydowanie za mało. Trudno sobie na razie wyobrazić, żeby oddali na nie głosy mieszkańcy wsi i małych miasteczek.

Na polskiej prowincji jest duży, niezagospodarowany elektorat antyklerykalny. Jest to jednak antyklerykalizm inny niż u Palikota. Ci ludzie szanują tradycję i rytuały religijne, nie chcą zwalczać Kościoła jako instytucji. Są natomiast przekonani, że lokalni księża zbyt często wtrącają się do polityki albo nie do końca odnajdują się w roli duchownego. Wielu wyborców PiS z ulgą może przerzucić swoje głosy na centroprawicowe ugrupowanie, które będzie akcentować światopoglądową neutralność państwa.

Sukces nowej partii, a więc marginalizacja PiS, byłby dla polskiej demokracji zbawienny. Tylko racjonalna opozycja zmusza bowiem rządzących do podjęcia debaty i tłumaczenia się z powziętych decyzji. Platforma zyskałaby groźniejszego przeciwnika, a Donald Tusk miałby wreszcie z kim przegrać.

Partia Kluzik-Rostkowskiej i Jakubiak jako ugrupowanie bardziej wyważone i racjonalne, a mniej emocjonalne, miałaby również zdolność koalicyjną, którą PiS bezpowrotnie utracił już dawno temu. Gdyby więc osiągnęła sukces, mielibyśmy w Polsce powrót do normalnej opozycji, do normalnych sporów między przeciwnikami politycznymi zamiast permanentnej wojny.

Zepchnięcie PiS na margines jest jednak mało prawdopodobne, chyba że ewentualne nowe ugrupowanie dysydentów z PiS potrafi skłonić część dotychczasowych zwolenników tej partii do przedefiniowania swojego sposobu widzenia świata i Polski. A to nie będzie proste. Obie panie muszą się na razie zastanowić, jak i z których grup społecznych pozyskać głosy, które zapewnią im przekroczenie 5-procentowego progu wyborczego.

W najbliższych wyborach parlamentarnych będzie to bardzo trudne. Żmudna rozbudowa struktur terenowych może przynieść sukces za pięć lat. Jeśli się to uda, następnym wyzwaniem będzie uniknięcie losu przystawki PO. Żeby natomiast pozwolić sobie na samodzielność, musiałyby uzyskać kilkanaście procent głosów. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, że narodził się w Polsce zalążek trzeciej siły politycznej. Przed obydwoma paniami daleka droga.[i]—not. tyc[/i]

[i]Prof. Edmund Wnuk-Lipiński jest socjologiem, rektorem Collegium Civitas. Był założycielem i pierwszym dyrektorem Instytutu Studiów Politycznych PAN[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne