Atmosfera rozmów jest momentami wroga. Mikry prezydent Francji szarpie za klapy postawnego szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa i nazywa go kłamcą... ten obrazek pochodzi z tajnej depeszy wysłanej we wrześniu 2008 roku przez ambasadora USA w Moskwie do centrali. Amerykanie uzyskali ją od niezbyt dyskretnego francuskiego dyplomaty, który opowiedział im o szczegółach burzliwych rozmów Nicolasa Sarkozy'ego w Moskwie.
W szyfrówce obok danych informatora pojawia się prośba, by trzymać je w dyskrecji (please protect), ale z powodu przecieku w WikiLeaks nazwisko Francuza może poznać każdy, kto ma dostęp do Internetu.
Z ogromnej liczby tajnych amerykańskich dokumentów, które codziennie pojawiają się w Internecie, wyciągane są podobne obrazki. Stąd wrażenie, że materiał serwowany przez WikiLeaks jest niezbyt ważny, plotkarsko-przyczynkarski. Ale to nieprawda.
Skala przecieku jest ogromna. Gdyby ktoś wydał tylko amerykańskie depesze dotyczące wojny rosyjsko-gruzińskiej (opublikowane za pośrednictwem portalu Russkij Reporter – [link=http://rusrep.ru]rusrep.ru[/link]), to wyszłaby z tego bardzo gruba księga. Szyfrówki z kilkunastu amerykańskich placówek na całym świecie liczą ok. 570 tysięcy. Fachowcy będą mieli więc nad czym pracować przez długie tygodnie.
A już teraz – nawet po pobieżnej analizie – widać, że tajne notatki amerykańskich ambasad rozwiewają kilka mitów, dostarczają kilku ciekawych informacji i zapewne łamią karierę kilku gadulskim dyplomatom.