Po pierwsze, uznał w imieniu RFN lub - jak potem zdefiniował to Federalny Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe - „przyjął do wiadomości” granicę na Odrze i Nysie. Brandt jako pierwszy powojenny szef rządu wyciągnął ostateczne wnioski z klęski wojennej Niemiec i uspokoił obawy milionów Polaków, którzy zamieszkali na Pomorzu, Warmii i Mazurach czy Śląsku.
Brandt odrzucił życie w fikcji i hodowanie nadziei na powrót Niemiec do granic z 1937 roku. Zapłacił za to sporą cenę. Z SPD odeszło wtedy wielu socjaldemokratów z dawnych ziem wschodnich,na czele z Herbertem Hupką, politykiem SPD i jednocześnie liderem ziomkostwa śląskiego.
Ale Brandt wiedział, że trwanie w uspokajających złudzeniach już raz zakończyło się tragicznie w czasach Weimaru. Wtedy zbyt wielu Niemcom zabrakło odwagi, by uznać klęskę I wojny światowej. Chętnie zrzucili winę za klęskę na socjaldemokratów, którzy obalili kajzera w 1918 roku.
Być może ta lekcja historii kazała Brandtowi jako kanclerzowi wezwać rodaków do zimnego realizmu, do uznania, że ziemie utracone w 1945 nie są do odzyskania. Podobnej odwagi zabrakło kanclerzowi Helmutowi Kohlowi, który z racji obaw o elektorat ziomkostw zbyt długo uchylał się od jednoznacznego potwierdzenia granicy na Odrze i Nysie, a potem nie skorzystał z szansy na ostateczne zamknięcie kwestii własnościowych w traktatach polsko-niemieckich z lat 1990-1991.
Drugi gest Brandta był bardziej skierowany do społeczeństwa niemieckiego. Klękając przed pomnikiem bojowników warszawskiego getta wykonał on gest pokuty za zbrodnie nazizmu, do uczynienia którego zabrakło odwagi wielu jego rodakom, o wiele bardziej uwikłanym w brunatną epokę.