Wizyta prezydenta Rosji w ciągu wydarzeń, zapoczątkowanych wizytą premiera Władimira Putina w ubiegłym roku na Westerplatte i jego kwietniowym pochyleniem głowy najpierw w Katyniu, a potem w Smoleńsku, nie jest niczym niezwykłym. Tym bardziej jeśli weźmiemy również pod uwagę szereg wypowiedzi przywódców i analityków Kremla o potrzebie destalinizacji i europeizacji Rosji (chociażby opublikowane w Polsce teksty Karaganowa o „rosyjskim Katyniu” i o „Euro-Rosji”).
Katyń „pomaga” destalinizować Rosję, a przy ewentualnym sprzeciwie Polski Rosja w Europie żadnych kart nie rozda. Poprawne stosunki z Polską są Rosji potrzebne. Również Polska w Europie i w samej Rosji więcej będzie znaczyć, gdy przestanie być postrzegana jako nieuleczalny rusofob. Korzyści wydają się tu obopólne, ale bardziej na przyszłość, bo dziś opłacalnych konkretów mamy mało.
[srodtytul]Wszystkiemu winien Rusek[/srodtytul]
W poniedziałek uczestniczyłem w promocji ogromnej księgi „Białe plamy – czarne plamy: sprawy trudne w relacjach polsko-rosyjskich (1918 – 2008)” – dzieła polsko-rosyjskiej komisji pod przewodnictwem profesorów Adama D. Rotfelda i Anatolija Torkunowa. I bardzo zmartwił mnie tytuł. Po raz kolejny utożsamiono rosyjskość z sowieckością, po raz kolejny Stalin, Beria, Dzierżyński, Trocki itd. stali się Rosjanami.
Na nic się zdały kilkudziesięcioletnie nawoływania Aleksandra Sołżenicyna, by nie utożsamiać Rosji z ZSRR. Po rosyjsku tytuł ten brzmi jeszcze jako tako, bo mowa w nim o relacjach „polsko-rossijskich”, czyli „państwowych”, a nie „narodowych”. Język polski nie rozróżnia „russkosti” i „rossijskosti” i wszystkiemu winien jest po prostu Rusek, jak w rozprawce André Glucksmanna „Dostojewski na Manhattanie”, gdzie Rosjan, z Dostojewskim na czele, obarczono winą za 11 września.