Polska opinia publiczna funkcjonowała dotąd na automatycznym pilocie włączonym przez propagandystów rządu oraz trudny do odróżnienia od nich chór ośrodków opiniotwórczych i mediów. Elementem tego mechanizmu jest komentarz odpowiednio dobranych i ustawionych ekspertów.
Dziś należy wyłączyć tego automatycznego pilota i uruchomić optymalną aparaturę, jaka w tej sytuacji może funkcjonować, czyli zdrowy rozsądek. Informacji mamy wystarczająco dużo.
Mantrą powtarzaną przy okazji katastrofy smoleńskiej jest uznanie ostatecznej odpowiedzialności pilotów. Można przyjąć zasadność takiego twierdzenia, chociaż trzeba uznać, że ma ono metafizyczny charakter. Dowódca zawsze jest odpowiedzialny za los kierowanego przez siebie oddziału, a odpowiedzialność przejmuje w momencie zgody na pełnienie funkcji. Kapitan zawsze jest w jakiś sposób odpowiedzialny za katastrofę swojego statku, choćby sprzysięgły się przeciw niemu siły natury i wrogowie. Jego obowiązkiem było przewidzieć ich działanie. Zdajemy sobie jednak sprawę z umowności takiego podejścia i dlatego nie zawsze winimy przegranych czy pechowców. Jak było w wypadku katastrofy smoleńskiej?