Wildstein: prawda o winie Rosji ws. katastrofy smoleńskiej

Na ostatnim etapie Polacy byli wprowadzani w błąd co do miejsca, w którym się znajdują, i wysokości lotu. To ostateczna przyczyna katastrofy. Kapitan Protasiuk nie zdecydował się na lądowanie – twierdzi publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 19.01.2011 19:22

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Polska opinia publiczna funkcjonowała dotąd na automatycznym pilocie włączonym przez propagandystów rządu oraz trudny do odróżnienia od nich chór ośrodków opiniotwórczych i mediów. Elementem tego mechanizmu jest komentarz odpowiednio dobranych i ustawionych ekspertów.

Dziś należy wyłączyć tego automatycznego pilota i uruchomić optymalną aparaturę, jaka w tej sytuacji może funkcjonować, czyli zdrowy rozsądek. Informacji mamy wystarczająco dużo.

 

 

Mantrą powtarzaną przy okazji katastrofy smoleńskiej jest uznanie ostatecznej odpowiedzialności pilotów. Można przyjąć zasadność takiego twierdzenia, chociaż trzeba uznać, że ma ono metafizyczny charakter. Dowódca zawsze jest odpowiedzialny za los kierowanego przez siebie oddziału, a odpowiedzialność przejmuje w momencie zgody na pełnienie funkcji. Kapitan zawsze jest w jakiś sposób odpowiedzialny za katastrofę swojego statku, choćby sprzysięgły się przeciw niemu siły natury i wrogowie. Jego obowiązkiem było przewidzieć ich działanie. Zdajemy sobie jednak sprawę z umowności takiego podejścia i dlatego nie zawsze winimy przegranych czy pechowców. Jak było w wypadku katastrofy smoleńskiej?

 

 

Prognozy przewidywały dobre warunki atmosferyczne. Mgła pojawiła się nagle i zaskoczyła obsługę lotniska. Jego kontrolerzy porozumiewają się, że trzeba o tym zawiadomić stronę polską, a jeśli samolot z prezydentem Kaczyńskim już wystartował, należy przygotować lotnisko zapasowe. Tylko że nic się w tej sprawie nie dzieje. Naciskani przez zwierzchników kontrolerzy wbrew swojej woli nie informują Polaków o pogodzie, nie odradzają im lotu ani nie sugerują lotniska zapasowego.

Zwróćmy uwagę, że propaganda Moskwy wspierana przez media rosyjskie i, co gorsza, dużą część mediów oraz "autorytetów" polskich, bezpośrednio po katastrofie i długo później twierdziła, że wszystko to zostało zrobione. Te kłamstwa pokazują wagę sprawy.

Brak wiadomości o skrajnie trudnych, uniemożliwiających lądowanie warunkach jest dezinformacją. Dysponując wiedzą o nich, polscy piloci mogliby nie wystartować albo zaplanować wybór innego lotniska. Zakazanie wykonania tych działań smoleńskim kontrolerom uznać można za wabienie Polaków w skrajnie niebezpieczną sytuację. Zresztą w trakcie zbliżania się do Smoleńska polscy piloci byli wprowadzani w błąd. Rosyjscy meteorolodzy informują ich, że widoczność na lotnisku wynosi 800 m, podczas gdy w rzeczywistości zaledwie przekracza 200 metrów, co wywołuje zdumienie samych rosyjskich kontrolerów. Polacy nie mogą zweryfikować danych dotyczących warunków w Smoleńsku. Muszą zaufać tym, które otrzymali od strony rosyjskiej.

 

 

W ostatniej fazie lotu wieża powiadamia naszych pilotów, że lotnisko jest gotowe do ich przyjęcia. Opowieści, że nie jest to zgoda na lądowanie, która wymaga podobno jeszcze jakiegoś tajemniczego słowa, przeczą zdrowemu rozsądkowi. Na tym ostatnim etapie Polacy są wprowadzani w błąd co do miejsca, w którym się znajdują, i wysokości ich lotu. I to jest ostateczna przyczyna katastrofy.

Wbrew wszystkim insynuacjom bowiem kapitan Protasiuk nie zdecydował się na lądowanie. Chciał sprawdzić, na ile jest ono możliwe, i zbliżył się do pasa startowego na bezpieczną wysokość 100 metrów. Kiedy uznał, że warunki uniemożliwiają lądowanie, poderwał samolot. Problemem było to, że został wprowadzony w błąd przez wieżę. Samolot znajdował się 30 metrów od ziemi i nie nad pasem startowym. Dopiero paręnaście sekund po komendzie odlotu pierwszego pilota, która została powtórzona przez drugiego pilota, taką samą komendę wydała wieża kontrolna. Stało się to nieomal w momencie zderzenia się samolotu z ziemią.

O jakim błędzie pilota możemy mówić? Przecież gdyby znajdował się na wysokości i w miejscu, które podawała mu wieża, samolot byłby bezpieczny. Ba, gdyby odchylenie nie było tak zasadnicze, ciągle istniałaby spora szansa ratunku.

Błędne informacje były podawane polskim lotnikom wielokrotnie w ciągu ostatnich minut lotu. Nie jest prawdą, że polski pilot zdecydował się na lądowanie, ani tym bardziej że zostało ono na nim przez kogoś wymuszone.

 

 

Analizowane – słusznie – polskie uchybienia w szkoleniu i dyscyplinie to tylko okoliczności dodatkowe, które mogły, ale nie musiały, mieć wpływ na katastrofę. Być może lotnik o większym doświadczeniu potrafiłby uratować samolot pomimo wszystkich niesprzyjających mu okoliczności i błędnych informacji z wieży, być może…

Oczywistym błędem strony polskiej, który miał swój udział w katastrofie, było nieprzygotowanie wizyty prezydenta, za co odpowiadają służby rządowe, a zwłaszcza brak nadzoru nad sytuacją na lotnisku.

Mieści się w tym również brak tzw. lidera, czyli rosyjskiego przedstawiciela na pokładzie samolotu, który wspomaga lądowanie. Fakt ten obciąża stronę rosyjską, ale polskie służby powinny na obecność lidera bardziej nalegać. Wszystko to nie zmienia kwestii ostatecznej odpowiedzialności.

Pojawia się idiotyczny proceder sumowania błędów po stronie rosyjskiej i polskiej. Rejestr polskich zaniedbań był liczny. Podstawowa sprawa polega jednak na czym innym. Samolot z polskim prezydentem i elitą państwa został doprowadzony przez stronę rosyjską do sytuacji, w której przeżycie było niezwykle mało prawdopodobne.

Słyszymy, że decyzje należą do pilota. To prawda, tylko że podejmuje on je na podstawie posiadanych danych. Czy powinien był uznać, że jest wprowadzany w błąd przez obsługę lotniska? Przy takim założeniu w ogóle nie powinien decydować się na lot do Rosji. Prawdopodobnie pilot był wprowadzany w błąd przez niesprawną aparaturę samolotu. Jeśli tak było, to obsługa lotniska powinna stanowić niezbędną korektę. W tym wypadku stanowiła źródło błędu.

Trzeba to powiedzieć wprost. Kontrolerzy z wieży w Smoleńsku prowadzili polski samolot ku katastrofie, a więc bezpośrednio za nią odpowiadają. Nie wiemy, czy byli naciskani przez zwierzchników, tak jak wcześniej, gdy uniemożliwiono im zamknięcie lotniska i skierowanie tupolewa na inne.

Polski pilot nie dostał informacji o stanie pogodowym uniemożliwiającym lądowanie. Nie wiedział, że lotnisko nie jest przygotowane na jego przyjęcie. Nie poinformowano go o rezerwowej możliwości lądowania. W tym stanie rzeczy jego rezygnacja ze zbliżenia się nad Smoleńsk byłaby dziwna. Czy samolot miał latać w kółko?

 

 

Dodatkowe okoliczności obciążają jeszcze bardziej stronę rosyjską. Słyszymy, że w lotnictwie cywilnym wieża kontrolna ma mniejsze znaczenie niż w wojskowym. Nie znaczy to jednak, że nie ma żadnego i że informacje z niej płynące nie są traktowane poważnie – jak zdają się nam sugerować rzecznicy strony rosyjskiej.

Ale i tak nie zmienia to faktu, że Tu-154 był samolotem państwowym, który podlega regułom lotnictwa wojskowego. Tę oczywistość – tak traktowane są wszelkie rządowe wizyty – potwierdziły ostatnio ICAO (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego) i Unia Europejska. Przyjęcie więc bez żadnego sprzeciwu jako podstawy prawnej dla zbadania tej katastrofy konwencji chicagowskiej, i to w wersji najbardziej sprzyjającej Rosjanom, jest z polskiej perspektywy skandalem. Ale to inny aspekt sprawy.

Na kontrolerach lotniska wojskowego, zwłaszcza w wypadku lotu państwowego, spoczywa wyjątkowa odpowiedzialność. Polscy lotnicy mieli prawo, a nawet obowiązek na nich polegać.

Dlaczego więc, gdy odpowiedzialność rosyjska jest ewidentna, a winę polskich pilotów można sprowadzić do nieprzezwyciężenia ekstremalnie niesprzyjających warunków, polskie władze, a zwłaszcza minister Jerzy Miller, opowiadają o ich winie? Warto przypomnieć, że bardzo ostrożny w swoich sądach pułkownik Edmund Klich, polski przedstawiciel przy komisji MAK, skarżył się na brak istotnych danych i blokowanie jego działań przez ministra Millera właśnie. Nieważne, jakie były motywy szefa MSWiA. W ten sposób sabotował on i tak ograniczone możliwości polskiej strony badania sprawy.

 

 

Po oddaniu śledztwa Moskwie ze wszystkimi tego konsekwencjami, które już znamy i które trafiły do opinii światowej w wersji o pijanym polskim generale z inspiracji prezydenta zmuszającego pilota do samobójczego rajdu, rząd Tuska usiłuje zrobić wszystko, aby w kraju zminimalizować polityczny wymiar katastrofy. Uznanie prawdy o rosyjskiej winie, która wyłania się z dokumentów, kazałoby mu się zmierzyć z odpowiedzialnością za przekazanie całości śledztwa Moskwie. Czyli z decyzją kwestionowaną przez opozycję i przez ciągle jeszcze funkcjonującą – acz coraz bardziej redukowaną – opinię publiczną w naszym kraju. Ani władze obecne, ani wspierające je ośrodki nie będą miały odwagi zmierzyć się z prawdą, która wyłania się z dokumentów na temat katastrofy smoleńskiej. Będziemy mieli do czynienia z kolejnym festiwalem relatywizacji, zamazywania sprawy i rozbudowanych operacji piarowskich, w których odpowiednio ustawieni specjaliści będą rozważali winy polskich pilotów. Ta kampania zaczęła się już dziś. Zdrowy rozsądek przesłania smoleńska mgła. To od nas zależy, czy potrafimy go ponownie uruchomić.

Polska opinia publiczna funkcjonowała dotąd na automatycznym pilocie włączonym przez propagandystów rządu oraz trudny do odróżnienia od nich chór ośrodków opiniotwórczych i mediów. Elementem tego mechanizmu jest komentarz odpowiednio dobranych i ustawionych ekspertów.

Dziś należy wyłączyć tego automatycznego pilota i uruchomić optymalną aparaturę, jaka w tej sytuacji może funkcjonować, czyli zdrowy rozsądek. Informacji mamy wystarczająco dużo.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA