Pierwsza próba Niemiec i Francji wprowadzenia eurolandu jako wzorcowej części Unii Europejskiej realizującej politykę równowagi finansowej skończyła się połowicznym sukcesem. Co prawda nikt wprost nie odrzucił tego pomysłu, ale też kuluarowych krytyk było więcej, niż Angela Merkel i Nicolas Sarkozy się spodziewali.
Wizja unijnego trzonu złożonego z państw strefy euro obudziła jednak obawy przed stworzeniem Unii dwóch prędkości, co w rezultacie spowoduje proces rozpadu całej wspólnoty. Powraca zatem nienowe pytanie. Czy Niemcy z racji tego, że najlepiej radzą sobie z kryzysem i mają największe zasługi w ratowaniu unijnych bankrutów, w nagrodę dostają prawo narzucania innym swoich wzorców dyscypliny finansowej? I czy Berlin, aspirując do przywództwa, będzie potrafił ograniczyć się w pouczaniu innych?
[srodtytul]Jakobinizm polityczny[/srodtytul]
Która to już inicjatywa Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy'ego zgłoszona bez szerszych konsultacji unijnych? Gdy w listopadzie zeszłego roku na szczycie francusko-niemieckim w Deauville przywódcy Francji i Niemiec ustalili we dwójkę takie zmiany zapisów traktatu lizbońskiego, aby ratować Grecję i Irlandię – usprawiedliwiano to gwałtownym kryzysem. Istotnie, oglądając telewizyjne migawki z ulic Aten, gdzie trwały burzliwe manifestacje, przywódcy 27 krajów UE bez dyskusji zgodzili się na żądanie Paryża i Berlina.
Ale – jak się okazuje – nawyk przedstawiania swoich postulatów w sposób zaskakujący partnerów wszedł kanclerz Merkel i prezydentowi Sarkozy'emu w krew. Zarysy paktu dla konkurencyjności, który przewiduje poddanie krajów strefy euro wielu obostrzeniom i ograniczeniom budżetowym, dyplomaci francuscy i niemieccy wpierw przysłali do redakcji trzech pism: "Spiegla", "Financial Timesa" i "The Wall Street Journal", gdzie omówiono je już 1 lutego 2011 r. Natomiast szefowie państw unijnych na szczycie w Brukseli zapoznali się ze szczegółami projektu dopiero 4 lutego.