Piotr Semka: Angela Merkel w roli Bismarcka

Kanclerz Niemiec przypomina dziedziczkę żywcem wyjętą z powieści Agathy Christie – dojrzałą, zamożną damę, wokół której kręcą się siostrzeńcy i bratanice pilnie potrzebujący gotówki – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 10.02.2011 19:00

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Pierwsza próba Niemiec i Francji wprowadzenia eurolandu jako wzorcowej części Unii Europejskiej realizującej politykę równowagi finansowej skończyła się połowicznym sukcesem. Co prawda nikt wprost nie odrzucił tego pomysłu, ale też kuluarowych krytyk było więcej, niż Angela Merkel i Nicolas Sarkozy się spodziewali.

Wizja unijnego trzonu złożonego z państw strefy euro obudziła jednak obawy przed stworzeniem Unii dwóch prędkości, co w rezultacie spowoduje proces rozpadu całej wspólnoty. Powraca zatem nienowe pytanie. Czy Niemcy z racji tego, że najlepiej radzą sobie z kryzysem i mają największe zasługi w ratowaniu unijnych bankrutów, w nagrodę dostają prawo narzucania innym swoich wzorców dyscypliny finansowej? I czy Berlin, aspirując do przywództwa, będzie potrafił ograniczyć się w pouczaniu innych?

[srodtytul]Jakobinizm polityczny[/srodtytul]

Która to już inicjatywa Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy'ego zgłoszona bez szerszych konsultacji unijnych? Gdy w listopadzie zeszłego roku na szczycie francusko-niemieckim w Deauville przywódcy Francji i Niemiec ustalili we dwójkę takie zmiany zapisów traktatu lizbońskiego, aby ratować Grecję i Irlandię – usprawiedliwiano to gwałtownym kryzysem. Istotnie, oglądając telewizyjne migawki z ulic Aten, gdzie trwały burzliwe manifestacje, przywódcy 27 krajów UE bez dyskusji zgodzili się na żądanie Paryża i Berlina.

Ale – jak się okazuje – nawyk przedstawiania swoich postulatów w sposób zaskakujący partnerów wszedł kanclerz Merkel i prezydentowi Sarkozy'emu w krew. Zarysy paktu dla konkurencyjności, który przewiduje poddanie krajów strefy euro wielu obostrzeniom i ograniczeniom budżetowym, dyplomaci francuscy i niemieccy wpierw przysłali do redakcji trzech pism: "Spiegla", "Financial Timesa" i "The Wall Street Journal", gdzie omówiono je już 1 lutego 2011 r. Natomiast szefowie państw unijnych na szczycie w Brukseli zapoznali się ze szczegółami projektu dopiero 4 lutego.

Co Merkel i Sarkozy zaproponowali 17 państwom strefy euro? Najważniejsze punkty paktu dla konkurencyjności to: podwyższenie wieku emerytalnego do poziomu, jaki ma obowiązywać w Niemczech, czyli 67 lat; koordynacja wysokości podatków od zysków przedsiębiorstw (CIT), rezygnacja z automatycznej indeksacji pensji pracowników budżetówki w stosunku do wzrostu inflacji, konstytucyjny zapis ograniczający wysokość deficytu budżetowego oraz ułatwienie w zwalnianiu pracowników.

Jak szybko zauważyli liderzy wielu państw, są to postulaty mające dostosować państwa euro do standardów niemieckich. Co charakterystyczne – już nie do francuskich, bo nad Sekwaną próby podwyższenia wieku emerytalnego powyżej 62. roku życia wywołały furię związkowców. Ale część krytyków wskazuje też, że wizja rządu koordynującego politykę krajów euro w dziedzinie gospodarki doskonale pasuje do francuskiego jakobinizmu politycznego.

[srodtytul]Tratwa Meduzy [/srodtytul]

Dlaczego Angela Merkel wystąpiła z tak radykalnym projektem dopiero teraz? Być może dlatego, że dopinają się właśnie szczegóły kształtu Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF). A jego głównym sponsorem są Niemcy, którzy mogą się zgodzić – albo nie – na podwyższenie aktywów funduszu do 440 mld euro. Nietrudno połączyć oba fakty i uznać, że Niemcy stawiają swoim partnerom dość brutalny wybór: albo Berlin będzie miał prawo wymuszenia dyscypliny finansowej w krajach strefy euro według swoich standardów, albo znacznie słabiej zaangażuje się w ratowanie europejskich kandydatów na bankrutów.

A tylko Angela Merkel jest gwarantem, że Niemcy będą ratować euro. Sytuację dowcipnie opisywał niedawno brytyjski tygodnik "The Economist", umieszczając na okładce fotomontaż z obrazem "Tratwa Meduzy" Gericaulta. Rozbitkowie, którzy przetrwali burzę, machają flagami: grecką, portugalską, irlandzką i hiszpańską, w stronę helikoptera z wszechwładną Angelą.

Na razie komentarze na temat francusko-niemieckiego dyktatu wyraziła tylko część liderów unijnych. Donald Tusk i Viktor Orban dostrzegli w pakcie zmorę nowych państw unijnych – plan budowy Europy większej prędkości. Tymczasem Donald Tusk nie ma szans na to, by rychło wprowadzić Polskę do strefy euro z powodu wysokości długu publicznego, a Orban deklaruje, że przed 2020 r. wprowadzenie euro na Węgrzech wręcz przeszkodzi jego planom ratowania gospodarki.

Krytyków paktu jest jednak więcej. Premiera Luksemburga Jeana-Claude'a Junckera niepokoi wizja szybkiego ujednolicania polityki finansowej. Jose Manuel Barroso słusznie zauważył w inicjatywie Merkel i Sarkozy'ego kolejny krok w stronę marginalizacji Komisji Europejskiej. Włoski minister finansów Franco Frattini ostrzega, że Europa nie jest gotowa nawet na częściową harmonizację podatków i systemów fiskalnych.

Obawy Donalda Tuska związane z wizją "Europy dwóch prędkości" skłoniły kanclerz Merkel i prezydenta Sarkozy'ego do ogłoszenia na szczycie weimarskim w Warszawie, że formuła paktu dla konkurencyjności może być otwarta dla państw spoza strefy euro, czyli także dla Polski. Ale jednocześnie pani kanclerz przyznała, że wyobraża sobie szczyty gospodarcze samej strefy euro. Co znamienne, liderzy RFN i Francji nie znaleźli okazji do spotkania z Donaldem Tuskiem.

Do dyskusji o pakcie Unia ma wrócić w marcu.

[srodtytul]Mistrzyni skutecznej polityki [/srodtytul]

"The Economist" zachwyca się Niemcami jako państwem, które nie dało się kryzysowi. Niemcy utrzymały bezrobocie na niskim poziomie, w małym stopniu zostały uderzone pułapką złych kredytów. Po mistrzowsku też znajdują niszę pozwalającą im utrzymać wysoki poziom eksportu.

Ale nikt nie ma złudzeń, że największym atutem Niemców jest spokojna, pewna siebie Angela Merkel – długo niedoceniana mistrzyni polityki skutecznej, choć unikającej arogancji. Kanclerz Niemiec przypomina dziś trochę dziedziczkę jakby żywcem wyjętą z powieści Agathy Christie – dojrzałą, zamożną damę, wokół której kręcą się liczni siostrzeńcy i bratanice pilnie potrzebujący gotówki na wygrzebanie się z pętli długów. Takie ciotki były wprawdzie obsypywane komplementami, ale i po cichu nienawidzone za to, że trzeba przed nimi zginać karku. A w operacjach ratunkowych dla Grecji i Irlandii główne role odegrali dyplomaci francuscy i niemieccy – nikt nie miał więc wątpliwości, że rzeczywistym fundatorem jest Berlin. Także teraz nikt nie ma złudzeń, że przy formułowaniu zadań dla gospodarek państw strefy euro ostatecznym autorytetem będą spece z RFN.

[srodtytul]Słabi rywale [/srodtytul]

Pani kanclerz zyskuje na tle unijnych przywódców. Francja, niegdyś silny partner stanowiący wraz z Niemcami "motor integracji europejskiej", nie potrafi dotrzymać kroku sąsiadowi. Zwłaszcza że prezydent Sarkozy nieraz ociera się o śmieszność. Najnowszym dowodem tego była burleskowa próba zdymisjonowania francuskiej szefowej MSZ w trakcie lotu do Warszawy na szczyt Trójkąta Weimarskiego.

Premier Włoch Silvio Berlusconi pojawia się w światowych mediach wyłącznie jako amator nieletnich prostytutek. Walczący z kryzysem hiszpański premier Jose Luis Zapatero to dziś raczej petent do unijnej pomocy niż gracz.

Jedyną osobowością, która rzuca dziś wyzwanie Berlinowi, jest brytyjski premier David Cameron. Konserwatywny polityk usiłuje lansować projekt ligi bałtycko-nordyckiej, która nie tylko akcentuje zasady wolnego rynku, ale i zauważa ciągoty neoimperialne Rosji. To dlatego lgną do niego państwa bałtyckie. Zresztą czy można się dziwić, skoro Litwa wprost daje do zrozumienia, że Francja lekceważy bezpieczeństwo byłych sowieckich republik, sprzedając Rosji okręty Mistral, które świetnie nadają się do działań w pobliżu wód terytorialnych państw bałtyckich?

Jeśli sojusz bałtycko-nordycki nabierze kształtów, zderzy się z ambicjami Berlina. Wszak kokietowane przez Camerona państwa, takie jak Finlandia czy Estonia, należą już do strefy euro. A brytyjscy konserwatyści z lubością zachęcą Helsinki czy Tallin, by sprzeciwiły się niemieckim pomysłom podatkowej "urawniłowki" w eurolandzie. Ten przykład pokazuje, że im bardziej strefa euro będzie ulegać życzeniom Berlina, tym bardziej rosnąć będzie potencjalne źródło konfliktów z Londynem.

Niepokoi też zanik nawyku liczenia się przez RFN z krajami Beneluksu czy Danią. Tak było w latach 60. i 70., gdy Berlin wciąż jeszcze starał się, aby zapomniano jego wojenną przeszłość. Ale i w Unii było wielu polityków belgijskich, holenderskich czy luksemburskich o znacznie większym formacie, niż wskazywałby na to potencjał ich państw.

[srodtytul]Król wśród jednookich[/srodtytul]

Czy wobec takiego zbiegu okoliczności niemieckim politykom nie może się nasuwać myśl, że dzisiejsza RFN w Europie nie ma z kim przegrać? Jak się okazuje, nawet Angeli Merkel – niezwykle oszczędnej w słowach i unikającej tromtadracji – zdarzają się wypowiedzi, które skłaniają do zadumy.

13 stycznia tego roku na konferencji gospodarczej zorganizowanej przez dziennik "Die Welt", na której zebrało się 60 czołowych przedstawicieli niemieckiego biznesu i polityki, kanclerz Merkel wypowiedziała się wprost za niemieckim przewodnictwem w UE i zadeklarowała, że to Niemcy powinny być dziś dla Europy wzorem. "Naszym zadaniem jest doprowadzić do tego, by Europa kierowała się na silnych" – podkreśliła.

Część ekonomistów z pozostałych krajów unijnych po cichu uznaje niemieckie racje, choć woli, by wyrażano je w oględniejszy sposób. Bo kto, jeśli nie Niemcy, może wpłynąć na takie podniesienie standardów finansowych w krajach strefy euro, aby patologie, które rozłożyły gospodarkę Grecji czy Irlandii, nie wróciły? A – jak podkreślają adwokaci niemieckiego przywództwa – nie ma lepszego momentu na wymuszenie surowych norm od tego, gdy w oczy zagląda widmo bankructwa. Takim realistą jest Alain Lamassoure, francuski szef komisji budżetowej w Parlamencie Europejskim, który w wywiadzie dla "Polski The Times" stwierdził: "Niemcy mają prawo określać zasady współpracy, bo są lepiej zarządzanym krajem niż inne, Francja wyraźnie wypada słabiej na ich tle" – powiedział.

Nie unieważnia to oczywiście pytań części mediów o skuteczność taktyki Angeli Merkel. Centro-lewicowa "Berliner Zeitung" pisała: "Angela Merkel postrzega swój plan jako jakiś wielki barter – rezygnacja z solidarności unijnej w zamian za stabilizację. (...). Unia monetarna nie może być ocalona w sposób, jaki proponuje pani kanclerz. To szaleństwo. Europa nie potrzebuje jeszcze więcej Niemiec w swoim modelu, ale więcej współpracy i jedności".

Surowsze ostrzeżenia sformułowała "Sueddeutsche Zeitung": "Dla wielu rządów plan Angeli Merkel przedstawiony w Brukseli brzmiał tak jakby Niemcy chciały dyktować innym krajom, co mają robić. Skąd podejrzenie, że inne kraje podporządkują się takiemu życzeniu?".

W Niemczech na szczęście wciąż silne są obawy przed obudzeniem antygermańskich stereotypów. To dlatego "Die Welt" przytoczył sondaż z Grecji. Pod koniec grudnia 2010 r. aż 83,7 proc. Greków uznało Angelę Merkel za postać negatywną. Sprawdziły się ostrzeżenia lidera Zielonych Juergena Trittina, że pani kanclerz może zyskać wizerunek teutońskiego potwora nakazującego oszczędzać za wszelką cenę.

[srodtytul]Problemy z wielkością [/srodtytul]

Angeli Merkel przypada dziś rola najsilniejszego przywódcy na Starym Kontynencie. Problem w tym, że Niemcy tradycyjnie mają problem ze swoją wielkością. Co rusz się skarżą, że włożyli tyle wysiłku w integrację europejską, iż ich sąsiedzi powinni przestać się obawiać ich rzekomych zakusów. Z pewnym rozgoryczeniem pytają, czy Europa czułaby się lepiej, gdyby Niemcy miały rozchwianą gospodarkę i nie byłoby komu ratować słabeuszy z południa.

Angela Merkel może dziś wykazać talenty cesarza Franciszka Józefa, który nigdy nie tracił miary, albo ulec mocarstwowym namiętnościom Ottona von Bismarcka – dziś oczywiście realizowanym siłą gospodarczą, a nie wojskową.

Pierwsza próba Niemiec i Francji wprowadzenia eurolandu jako wzorcowej części Unii Europejskiej realizującej politykę równowagi finansowej skończyła się połowicznym sukcesem. Co prawda nikt wprost nie odrzucił tego pomysłu, ale też kuluarowych krytyk było więcej, niż Angela Merkel i Nicolas Sarkozy się spodziewali.

Wizja unijnego trzonu złożonego z państw strefy euro obudziła jednak obawy przed stworzeniem Unii dwóch prędkości, co w rezultacie spowoduje proces rozpadu całej wspólnoty. Powraca zatem nienowe pytanie. Czy Niemcy z racji tego, że najlepiej radzą sobie z kryzysem i mają największe zasługi w ratowaniu unijnych bankrutów, w nagrodę dostają prawo narzucania innym swoich wzorców dyscypliny finansowej? I czy Berlin, aspirując do przywództwa, będzie potrafił ograniczyć się w pouczaniu innych?

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę