Kiedy myślę o przeprowadzonej przez rząd reformie w konstrukcji otwartych funduszy emerytalnych, przypomina mi się scena sprzed kilku miesięcy, kiedy temat dopiero wchodził na agendę. Przeprowadzałem dla „Rzeczpospolitej" wywiad z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Pamiętam, jak wyjął pióro, wziął ode mnie kartkę z notatkami, odwrócił i z miną Indiany Jonesa obwieścił, że odkrył coś, co umykało kolejnym rządom przez całą dekadę, od chwili, gdy system OFE wprowadzono w Polsce.
Milczenie funduszy
W skrócie chodziło o dwie rzeczy. Po pierwsze patologiczny, zdaniem ministra, system, w którym składki najpierw wędrują do OFE, a potem wracają do budżetu, ale już w zamian za oprocentowane obligacje. Po drugie, o zerwanie ciągłości pokoleń, pozwolenie młodemu pokoleniu, by odkładało na własne emerytury z minimalną partycypacją w kosztach emerytur ich rodziców.
Kiedy minister skończył kreślić, wziąłem kartkę i schowałem do kieszeni marynarki. Z myślą, że będzie to kiedyś dowód największej porażki rządu Donalda Tuska. Rzecz wydawała się bowiem nie do przeprowadzenia. Minister miał silne argumenty, ale po drugiej stronie były większe zasoby polityczne: niechętne media, wściekły profesor Leszek Balcerowicz, młodzi przedkładający z założenia zarządzanie prywatne nad publiczne, wreszcie pieniądze OFE, za które można by rozpętać gigantyczną kampanię sprzeciwu.
Słowem, Rostowski stał przed misją niemożliwą, mission impossible. Co więcej, nie mógł nawet liczyć na wsparcie rządu – Donald Tusk chwiejnie patrzył, jak rozwija się sytuacja, a Michał Boni kładł się jak Rejtan w gestach sprzeciwu. A jednak – Rostowski wygrał. Moja karteczka z notatkami nabrała dzięki temu wartości (kiedyś ją oddam na jakiś zbożny cel), a w Polsce przeprowadzono ważną zmianę.
Dlaczego tak się stało? Kilka osób zwróciło już uwagę na zaskakująco słaby opór samych OFE wobec reformy. Także organizacje polskiego biznesu właściwie milczały. W mediach, poza Leszkiem Balcerowiczem, nie było rzeczników zachowania obecnego systemu. Ta uderzająca cisza nie wzięła się znikąd. Wygląda na to, że wiary w sens obecnej reformy nie podzielają nawet jej najwięksi beneficjenci, czyli właśnie otwarte fundusze emerytalne. A przecież doradców im nie brakuje.