Michał Karnowski: Leszek Balcerowicz pokonany

Zmiany w OFE oznaczają, że padł mit wyższości prywatnej własności nad państwową. Padło przekonanie o duchu dziejów, który eliminuje państwo z zarządzania naszym życiem – pisze redaktor tygodnika „Uważam Rze”

Publikacja: 30.03.2011 01:14

Michał Karnowski: Leszek Balcerowicz pokonany

Foto: Archiwum

Kiedy myślę o przeprowadzonej przez rząd reformie w konstrukcji otwartych funduszy emerytalnych, przypomina mi się scena sprzed kilku miesięcy, kiedy temat dopiero wchodził na agendę. Przeprowadzałem dla „Rzeczpospolitej" wywiad z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Pamiętam, jak wyjął pióro, wziął ode mnie kartkę z notatkami, odwrócił i z miną Indiany Jonesa obwieścił, że odkrył coś, co umykało kolejnym rządom przez całą dekadę, od chwili, gdy system OFE wprowadzono w Polsce.

Milczenie funduszy

W skrócie chodziło o dwie rzeczy. Po pierwsze patologiczny, zdaniem ministra, system, w którym składki najpierw wędrują do OFE, a potem wracają do budżetu, ale już w zamian za oprocentowane obligacje. Po drugie, o zerwanie ciągłości pokoleń, pozwolenie młodemu pokoleniu, by odkładało na własne emerytury z minimalną partycypacją w kosztach emerytur ich rodziców.

Kiedy minister skończył kreślić, wziąłem kartkę i schowałem do kieszeni marynarki. Z myślą, że będzie to kiedyś dowód największej porażki rządu Donalda Tuska. Rzecz wydawała się bowiem nie do przeprowadzenia. Minister miał silne argumenty, ale po drugiej stronie były większe zasoby polityczne: niechętne media, wściekły profesor Leszek Balcerowicz, młodzi przedkładający z założenia zarządzanie prywatne nad  publiczne, wreszcie pieniądze OFE, za które można by rozpętać gigantyczną kampanię sprzeciwu.

Słowem, Rostowski stał przed misją niemożliwą, mission impossible. Co więcej, nie mógł nawet liczyć na wsparcie rządu – Donald Tusk chwiejnie patrzył, jak rozwija się sytuacja, a Michał Boni kładł się jak Rejtan w gestach sprzeciwu. A jednak – Rostowski wygrał. Moja karteczka z notatkami nabrała dzięki temu wartości (kiedyś ją oddam na jakiś zbożny cel), a w Polsce przeprowadzono ważną zmianę.

Dlaczego tak się stało? Kilka osób zwróciło już uwagę na zaskakująco słaby opór samych OFE wobec reformy. Także organizacje polskiego biznesu właściwie milczały. W mediach, poza Leszkiem Balcerowiczem, nie było rzeczników zachowania obecnego systemu. Ta uderzająca cisza nie wzięła się znikąd. Wygląda na to, że wiary w sens obecnej reformy nie podzielają nawet jej najwięksi beneficjenci, czyli właśnie otwarte fundusze emerytalne. A przecież doradców im nie brakuje.

Tymczasem żaden z funduszy osobno, ani ich wspólny przedstawiciel, nie wyszedł i nie stanął do walki z ministrem Rostowskim i współdziałającą z nim minister Jolantą Fedak. Nie było konferencji prasowej, gdzie z dumą prezentowano by wspaniałe wyniki wypracowane przez OFE, gdzie odwoływano by się do oczywistego przecież argumentu w takiej debacie – troski Polaków o ich przyszłe emerytury. Ale nie, zapadła cisza.

Nikt nie pokazywał – „patrzcie, ile stracicie". Nikt nie domagał się porównania efektywności tak niewydolnego rzekomo ZUS ze sprawnymi menedżerami z funduszy. Dlaczego? Z prostego powodu – tej amunicji po prostu nie ma. OFE wolały nie podejmować debaty na temat własnych wyników, ba, nawet prognoz wyników, bo najwyraźniej uznały, że ta debata im się nie opłaci.

Że taniej jest stracić trzy czwarte składki, niż debatować nad spożytkowaniem dotychczasowej. Może nie wszystkie fundusze tak analizowały, ale niepodjęcie przez nie debaty na tym polu musi prowadzić do takiego wniosku.

Także główny krytyk zmian profesor Balcerowicz odwoływał się do innych zupełnie argumentów. Przekonywał, że ta, jak to nazywał, „antyreforma" jest zanegowaniem dotychczasowego kierunku zmian w państwie, że upaństwawia to, co zaledwie dekadę temu zostało spod opieki państwa wyjęte. Mówił też, i to był jego najsilniejszy argument, że rząd kupuje czas. A „luz", jaki dzięki temu ta ekipa pozyska, pozwoli jej dalej spać błogim snem.

W debacie telewizyjnej z Jackiem Rostowskim stwierdził: „Trzeba rozmawiać o istocie długu – o braku reform czy, jeśli ktoś nie lubi tej nazwy, koniecznych zmian. Zmiany wymienione przez ministra Rostowskiego pokazują, że niepotrzebne jest drastyczne zmniejszanie składek do OFE. I na co wydamy pieniądze w ten sposób pozyskane? Na co pójdzie ten luz? Na wydatki atrakcyjne dla ludzi. Rząd robi sobie luz, żeby nie robić prorozwojowych reform.  Poza tym w ZUS nie ma żadnych kont, ZUS niczego nie inwestuje, jak to robią OFE".

I tu, trzeba przyznać, uderzał w punkt. Bo zapewnienia Rostowskiego, że rząd teraz reformy zintensyfikuje, że będziemy wkrótce „liderami w Europie" jeśli chodzi o konsolidację i zmniejszanie długu publicznego, w kontekście dotychczasowego dorobku reformatorskiego tego rządu są, niestety, mało wiarygodne.

Chyba świadom tego minister finansów szybko przechodził na płaszczyznę pytania o sens dotychczasowego kształtu systemu emerytalnego: „Zgadzam się, że reformy są konieczne, kierunek na oszczędności jest słuszny. Choć nie wszystkie, jak obniżenie zasiłków socjalnych, to mi się nie podoba. Tylko pytanie jest, na co mają iść zaoszczędzone pieniądze – czy do OFE, czy na edukację, infrastrukturę, politykę prorodzinną. Takie wydatki będą się bardziej przyczyniały do rozwoju Polski niż przekazywanie pieniędzy do OFE".

W efekcie minister Rostowski tę debatę i cały spor wygrał. Z powodu wspomnianego już słabego oporu samych funduszy i świata biznesu. Ale też dzięki porzuceniu tematu przez opozycję. Owszem, i Prawo i Sprawiedliwość, i Sojusz Lewicy Demokratycznej oskarżały rząd o wygodnictwo, marsz na skróty, przedstawiały też własne propozycje. Ale robiły to raczej z obowiązku, z przekonania, że coś trzeba powiedzieć, niż z wiary, że jest się o co bić.

Przecież jeszcze kilkanaście tygodni temu w politycznych kuluarach mówiło się sporo o możliwym głosowaniu PiS za propozycjami rządowymi. Do tego nie doszło, ale znając program i myślenie PiS o państwie, nie wątpię, iż Jarosław Kaczyński nie drze szat z powodu tej zmiany. Jedynym środowiskiem, które jednoznacznie stanęło po stronie profesora Balcerowicza, był Klub Polska Jest Najważniejsza. Jednak z powodu własnej słabości i świeżego nawrócenia z socjalizującej pisowskości na radykalny liberalizm, na razie mało w swoim pędzie ku oszczędnościom w państwie wiarygodny.

Reszta wydaje się zadowolona, że ta mina została rozbrojona innymi rękoma. Być może zresztą jedynymi, które mogły to zrobić, bo jak słusznie zauważył Leszek Balcerowicz, „gdyby taką zmianę zaproponował Jarosław Kaczyński, wspólnie byśmy go, z Donaldem na czele, roznieśli".

W tym zdaniu i w wielu innych wypowiedziach twórcy polskich reform pobrzmiewało bezbrzeżne zdumienie, że jest w tej debacie osamotniony. Wszyscy sojusznicy, na jakich liczył, przekonani liberałowie w PO, młodzież, media – albo okazywali się za słabi, albo nie zainteresowani tematem, albo wręcz wrodzy.

Tu zaszła zmiana

Obelgi, jakie co jakiś czas leciały w stronę profesora, sugestie o jego rzekomo mętnych powiązaniach („kto pana finansuje?" – pytała posłanka PO Renata Zaremba), robiły bardzo złe wrażenie. Ale były bodajże najpoważniejszą jego klęską od czasu, gdy Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę o podatku liniowym, przygotowaną przez Balcerowicza jako wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka.

Bo tak naprawdę zaskakuje skala porażki Balcerowicza. Stało się coś więcej niż tylko zwycięstwo koncepcji Rostowskiego, zmiana w systemie emerytalnym oraz zbicie deficytu. Przy okazji w marcu 2011 roku padł bowiem jeden z mitów towarzyszących nam przez całe lata 90. i – choć już nieco słabiej – kolejną dekadę. To mit o wyższości prywatnej własności nad państwową, mit nieskuteczności państwa zawsze i wszędzie, przekonanie o duchu dziejów, który bezwzględnie eliminuje państwo z zarządzania naszym życiem.

Warto dostrzec tę zmianę, bo widać ją na wielu polach. Zwolennicy Platformy Obywatelskiej przecierają oczy i uszy, kiedy Jan Krzysztof Bielecki, sztandarowy liberał i były premier, człowiek przychodzący w okolice obecnego rządu wprost z biznesu, rozpływa się w zachwytach nad zaletami narodowych „czempionów gospodarczych".

Liberalni dziennikarze nie wiedzą, co myśleć, kiedy liberalny rząd chce łączyć przedsiębiorstwa energetyczne, tłumacząc, że tylko tak mogą one stawić czoła wyzwaniom koniecznej modernizacji. Coraz jaśniejsze staje się to, że w optyce rządu uwolnienie energii Polaków, by nawiązać do dawnego hasła wyborczego Platformy, możliwe jest tylko ze wsparciem państwa.

Dobrze to czy źle? I czy to wynik poważnych przemyśleń czy prosty wniosek, że tak łatwiej rządzić? To temat na osobny tekst. Ale na pewno na naszych oczach dokonała się poważna zmiana.

Autor jest publicystą, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Uważam Rze" oraz założycielem portalu wpolityce.pl. Wcześniej był m.in. zastępcą redaktora naczelnego „Dziennika"

Kiedy myślę o przeprowadzonej przez rząd reformie w konstrukcji otwartych funduszy emerytalnych, przypomina mi się scena sprzed kilku miesięcy, kiedy temat dopiero wchodził na agendę. Przeprowadzałem dla „Rzeczpospolitej" wywiad z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Pamiętam, jak wyjął pióro, wziął ode mnie kartkę z notatkami, odwrócił i z miną Indiany Jonesa obwieścił, że odkrył coś, co umykało kolejnym rządom przez całą dekadę, od chwili, gdy system OFE wprowadzono w Polsce.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?