W sumie nie ma to żadnego znaczenia. Dodatek "Wyborczej". Zajmować się nie warto. Są jednak wyjątki. Takim jest parszywe zlecenie na Romana Graczyka, opublikowane jako reportaż "Cena trwania?", a sygnowane przez niejakiego Mariusza Kowalczyka.
Na pozór wszystko wygląda poprawnie. Wypowiadają się różni ludzie, przytaczane są liczne fakty z biografii Graczyka. Artykuł jak się patrzy. Szybko jednak ujawnia się jego charakter. Jego autor zgodnie z metodą "Wyborczej", ma za zadanie zdyskredytować niewygodnego autora. Polemika z argumentami i świadectwami bywa trudna nawet jeśli nagina się je do założonego schematu i nie zawsze okazuje się skuteczna. Spece od propagandy, zwłaszcza jej czarnego wariantu, wiedzą, że lepszą metodą jest zdyskredytować przeciwnika. Jeśli zohydzimy go w oczach odbiorcy wtedy nie trzeba będzie wchodzić na grząski grunt polemiki, która jednak zawsze do jakichś racji musi się odwołać.
Autor "Pressa" dostał zadanie zdyskredytowania autora książki "Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego". W ten sposób, pośrednio ma zostać rozbrojona jej zawartość. Wysila się jak może. Na pozór trzyma się nawet jakiś form. W morzu krytyki jest jeden głos broniący Graczyka. A pomiędzy wierszami jako fakty odnotowane są oceny, które odpowiednio go ustawiają .
"Po powrocie z Francji we wrześniu 1982 roku Roman Graczyk stara się o przywrócenie na uczelnię. Pomaga znajomość z córką profesor UJ Ireną Bojarową." Nic o tym, że wracając Autor "Ceny przetrwania?" podjął poważne ryzyko. Ważna jest przecież insynuacja, że wszystko załatwia dzięki znajomościom. Zaraz przecież czytamy o staraniach Graczyka o przyjęcie do "Tygodnika Powszechnego." "Ale od czego są znajomi? Roman Graczyk skierował kroki do Bogusława Sonika /.../" Autor pomija fakt, że w tego typu pracy niezbędne były referencje. Ważna jest przecież sugestia. Itd, Itp.
Nie tylko Graczyka sięga ta metoda. "W1989 roku Bronisław Wildstein dostał od „Solidarności" propozycję kierowania Polskim Radiem Kraków. Skłoniło go to do powrotu z Paryża." Technika ta sama. Owszem, dostałem propozycję, ale do Polski i tak miałem wrócić o czym wszyscy moi znajomi w Krakowie wiedzieli. Kto to jednak dzisiaj sprawdzi? Wygodniej zasugerować, że do Polski wróciłem zwabiony politycznymi "fruktami". Nie o mnie jednak chodzi, a o pogrążenie Graczyka. Wszystko mieści się jeszcze w normie III RP. Główna atrakcja zarezerwowana jest na finał.